w kontekście wyrazów (0 oznacza kontest fiszki).

Z PAMIĘTNIKA


Morituri te salutant, Veritasj...

...O wystawie paryskiej 1851 r. godzi się też zapisać, nie sądząc (bo ku temu trzeba by też czynnego pierwej uczestnictwa, a na ten rok mi zeszło), ale uważając, zwłaszcza pisanie ma do siebie, że się lepiej w myśl wraża.

Ciekawa to rzecz ta wystawa - dziś - w wieku zaburzeń, co rozgrzmiewają jeszcze w echu, i tu, na tej scenie wielkiej; dziś, kiedy nikt jasno jeszcze nie wie, jakie sztuki całej stanowisko?-kiedy w rzeczy następstwie kolej i na nią idzie, ażeby wylegitymowała się z praw swoich. A kto będzie pod­ówczas panną mądrą, co pielęgnowała płomień lampy, a kto panną niemądrą, co zasnęła? - to też z czasem wyraźnie się objawi.

Ciekawy jest naprzód architektury postęp, albo raczej kierunek; bo dziś rzeczy tak stoją, że kierunek postępem. Kiedyś, dawniej, w tych czasach, kiedy to nie było akademij sztuk pięknych, ale były szkoły mistrzów wielkich, kiedy nie było profesorów, ale byli artyści, kiedy nie było Filos-sofii, ale była miłość-mądrości... wtedy... wtedy utrzymywano i dowodzono czynem, że cała tajemnica architektury w tym jest: aby przeznaczenie, tj. wewnętrzna myśl budynku i rozkład jego, były zarazem zewnętrznym budynku o-znaczeniem, czyli ażeby budynek wewnętrzną prawdą bytu zarazem zewnętrznie się określał; żeby (mówię), wykreślając się, okre­ślał się, żeby był piękny dlatego, że jest, że trwa, że jest potrzebny... i odwrotnie.

Tak więc myślano np. za czasów Rafaela i Michała Anioła, który to z łaźni imperatora rzymskiego (a srogiego chrześcijan prześladowcy) powołany był, w twórczej zerriście sztuki, wybudować świątynię na cześć Najświę-tszej Panny Marii. Tak to, mówię, o architekturze i zadaniu jej oni dawni mistrzowie czynem i słowy nawet (lubo bez systematów) utrzymywać się zdają. Toteż, wszedłszy w te gmachy, życie jakieś zawiewa ci do piersi, a mierz, rysuj, określaj, to cień złowisz na papier i podobieństwo rzeczy piękne, tylko zawsze bez czegoś... nieznanego! I masz dzieła sumien­nie powtarzające rys pomników, nawet całość ich dawną, tak jak były w pierwszej nowości, a jednakże do zwalisk i do pustek jedziesz po komen­tarz do uczonych rysunków i restauracji archeologicznie-ścisłych! Owóż, mówię, dzisiaj, kiedy fundamenta domu na lat się pięćdziesiąt zakładają, a ornamentację - grecką, rzymską, bizancką czy maurytańską, czy też chiń­ską - kupić sobie możesz w sklepie na wagę cynku lub żelaza i gwoździa­mi przybić, do czego chcesz, jak niedoperze albo sroki na drzwiach stajni w Polsce przybijają, rzecz jest arcyciekawa, jaki się kierunek budzi w sztu­ce, do tyla z życiem nierozdzielnej, bo będącej jakby formą życia.

Potem, także i rzeźba gdzie też idzie? Czy wystarcza jej garść gliny w piecu wypalonej, ażeby się na srebra czystego wartość przetopiła?... czy wystarcza jej brąz, aby na złota wartość przeszedł?... czy ma odwagę kość słoniową do wartości podnieść stokroć większej, albo złoto zamienić... na... jakąż wartość?... boć już nie wiem-i nikt nie wie dotychczas.

Tylko historia wie; bo gdybyś one nieocenione rzeczy z brudnych mia­steczek włoskich uwiózł, to by z obiegowego kapitału przywożonych pie­niędzy trzy części gdzie indziej się przeniosły. Rzeczy nieocenione to te, które co dzień oceniane, i dlatego to narodową wagę przywiązywali Włosi do zaboru arcydzieł przez napoleońskich nanńestników. Było to porwaniem Heleny dla prawowiernych Włochów.

Ta więc sztuka, tak wysoko moralna, bo zamieniająca glinę w złoto, a ni­welująca złota wartość, gdzie dziś idzie?... bardziej to ciekawym niźli wiele rozgłośnych politycznych, bursowych i ministerialnych sztuk niepięknych!!!

Także i malarstwo co też wróży?... dziś, kiedy nikomu nie jest pilno wi­dzieć swego patrona, albo odcień słodkości Chrystusowej, albo Królowę Nieba, albo męża zacnego, albo nieśmiertelną chwilę w dziejach. I zaprawdę powiem tu dziwoląga (aleć ich się nieraz nie wstydziłem): Brutus, on bohater negatywny (bo mówię o Marku Brutusie^, kiedy, czując, że ramię mu opada, w bladych oczach statuy Pompejusza Wielkiego pokrze­pienia szukał i namaszczał się posągu widokiem, czyż nie żywszą miał wiarę w nieśmiertelność, albo czyż nie rzeczywistsze sił poczucie? Jużci, czyn mi obmierzły, a karłowaty sam bohater, ale wolę go w tym od dzisiejszych ikonoklastów, dla wszelkiego poza sobą żywota obojętnych.

Pójdę więc na wystawę i zapiszę, co mi te życia różne kolorem lub formą mówić będą, nie dla żadnej krytyki, bo krytyki na nic się nie zdały i , jak starożytny mędrzec mówi, „ucieraniem knotu lampy smutnej, ale nie dolewaniem doń oliwy...". Przeto nie dla krytyki, tylko aby samemu pojąć lepiej i życzliwym udzielić.

Powróciłem więc już z wystawy francuskiej: jest bardzo piękna, katalog wykazuje wiele sztuk, obrazów, rzeźb etc... parasole i laski oddają się przy wnijściu.

Z rzeźby-biust byłego dyktatora Chłopickiego przez młodego Stattlera; tegoż jenerała portret przez pana Fajans z Warszawy; portret Matki-Polki, przez pannę Szymanowską; Ostatnie chwile Chopina przez Teofila Kwiat­kowskiego. Szkoda, że Faliński nie skończył swojej kompozycji przedstawia­jącej Wacława (podług Malczewskiego), kiedy bohater tej powieści ze strasz­nym przeczuciem do drzwi Mieczaika o dobie nocnej się dobija; że Kapliński Melodii leśnej i Melodii polnej, postaciowych akordów w Chopina utworach plastycznie uczutych, nie ukończył. A jednakże to wszystko, kiedy się na przyszłość i powodzenie sztuki spojrzy, w dziwnych barwach i oschłych się przedstawia.

Z dobrym sercem, na przykład, pisze ktoś wGońcu", że ilustracje zna­komitej wartości do Pamiętników Paska przypadkiem ledwo w Polsce znane -i że szkoda, format jest za wielki dla nie mających tek stosownych do przechowania tych utworów". Cóż tu na to powiedzieć?! Albo nic, bo to przyjęto u nas przez miłość (nałogu); albo sobie w Ligenzy zapisać pa-nuętoiku, który kiedyś ktoś tam przejeżdżając w jakim Palermo znajdzie; albo tak, jak to czynię, powiedzieć po prostu, że (z przeproszeniem umysłów praktycznych i realnych) jak artysta przeczyta podobne zdanie, to mniej w nim o dziesięć stopni sił tworzących. Jest to może mistycyzm i to-wianszczyzna, bo wszystko, co nad wysokość sufitu wychodzi, jest misty­cyzmem i towiańszczyzną; lecz cóż robić? Tak jest niezawodnie. Moskiew­skie widzenie rzeczy pod tym względem objawiało się w przewożeniu książek z biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego do Petersburga: tomy wielkie, jeżeli się w paki nie mieściły, przepiłowywano na połowę. Włoskie zaś prze­ciwnie, bo do obrazu Wniebowzięcia (Tycjana) wybudowano gmach stosowny tej wielkości, co kościół katolicki Świętej Jadwigi w Berlinie. A gdy od kolo­salnego Dawida we Florencji w czasie rewolucji odtrącono ręce pociskami, Vasari i drugi Michała Anioła uczeń ze szpadami w tłum wpadli, aby frag­menta uratować. Co kraj, to inny obyczaj...

Ja mam inne pojęcie o tych rzeczach: dziwaczne, urojone, którego też przejście w rzeczywistość nie nazbyt oddalonym. Mnie się zdaje, że naj-pierwszym i najważniejszym sztuki owocem jest to właśnie, że do rycin się teki dorabiają.

To, co nieśmiertelnego w sztuce i jej powołaniu dla społeczeństwa jest, to właśnie uszanowanie pracy ludzkiej.

Sztuka jest kościołem pracy. I to jeszcze mistyczne - lecz cóż robić, tak jest niezawodnie.

Bez sztuki z pojęcia narodowego wywiniętej, Szanowni Panowie, zobaczycie, jak to będzie trudno, i do pewnego stopnia niepodobna, pracę ręczną powią­zać z pracą umysłową: to jest pracę mającą za punkt wyjścia siły fizyczne z pracą mającą za punkt wyjścia umysłową potęgę.

Jest to znowu mistycyzm, który bodajby się przedwcześnie rzeczywistością nie okazał!

Ważniejsze to od wielu filantropicznych formuł.



Zapowiadam na przyszłość, że kierunek, który krytycznie przeprowa­dzić się starała pani Sand, a który teraz twórczym i dodatnim sposobem stawia w sielankowej swej komedii, że ten tryb, ta siła obowiązująca, jak się w modę przemnoży nową szkołą i rozstrzeli po świecie, to jednego pięknego dnia, gdy spyta kto na Północy o najnowszą paryską modę, odpowiedzą mu: „Ostatnia obowiązująca moda jest prostota i prawda..."

A gdzież wtedy sklep formuł i gdzie miara prawdy a prostoty, jeżeli nie w sztuce wywiniętej z przyrodzonych pojęć narodowych o postaci i treści?

To, co o sturczeniu się Czajkowskiego wGońcu" czytam, a mianowicie: „...sobie zachowujemy żal, harmonia narodowej treści z formą narodową rozerwana..."-to dla sztuki sprawiedliwie, żywotnie i głę­boko pojętej ważniejszym jest pojawem od zebranych w salonie fragmentów arcydzieł starożytnych, do zabawy służących. Kto tam te parę słów napisał, wieszcze o przyszłości i powadze sztuki ma poczucie.

Czas jest bliski, w którym się przekonacie, że ani sztuk, ani rzemiosł, ani rękodzieł kolejami żelaznymi sprowadzić nie można do narodu, i można tylko do siebie, ale nie do narodu: że do wszystkiego naród musi sam dojść, bo cokolwiek doń przyjdzie, nie zapuści korzeni. Wierzę ja w myśl zamiany, kolejami żelaznymi promieniejącą dla ludzkości, ale i wierzyć muszę, że kierunki od źródeł zamiany, nie zaś źródła od kierunków zależą, i jeżeli zależą, to podrzędnie.

Mówiąc u nas o sztuce, trzeba utylitarną stronę onej uwidoczniać pla­stycznie, i dlatego to, co piszę, nie jest estetycznym systematem, bo ten na nic u nas się nie przyda i książką, choćby najgrubszą i wystylizowaną naj-kształtniej, bez owoców zostanie! Nie idzie mi też o jasność, która potem ciemności w czynie rodzi, i przenoszę czasem ciemność oną, która jasnościami się odradza, trzymając się słów apostoła-narodów, Pawła świętego, że bywa wsiane w ciemności, ale w jasności zmartwych­wstaje, tak jak znowu, odwrotnie, z doświadczenia wiemy, „że nikt się ni­czego z książek jasnych nie nauczył dotychczas...". 1338Pomnę, że geometria czasu swego mistyczną mi i ciemną była księgą, a tablice onej coś jakoby czarodziejskiego miały dla mnie. Owóż, zawsze pod pewnym względem wszyscy dziećmi jesteśmy, jeżeli w postęp wierzymy.*

* Wiece) powiem: dopóty w postęp szczerze.'wierzymy, a nie deklamujemy radykalnie albo ministerialnie póki amiemy być dziećmi... C.K.N.

NalxLralnie, piszę to tylko dla mnie. Takich rzeczy u nas się nie mówi, osobliwie drukiem i w dzienniku. Drukiem się tak i o tyle tylko mówi, jak i o ile druk gdzie indziej był już w książkach, w dziennikach, w fe­lietonach użyty. Wszelkie nowatorstwo pod tym względem jest tym wyła­maniem się z godności literackiej, piśmiennej, z którego (jak uczy nas historia starożytnych szczególnie literatur) wszystkie obowiązujące jeszcze do dziś arcydzieła powstały. Schowam więc to dla siebie, użyczywszy pierwej tobie, miły miGończe"...



SPROSTOWANIE


W fehetonie o wystawie francuskiej, ile ta publiczność polską mogła ob­chodzić, tudzież o pojawiających się w dziedzinie sztuki fenomenach, za­miast: sielankowej dramie, czytać trzeba: sielankowej komedii. Mowa jest bowiem o sztuce pt. François le Champi, a i to jeszcze ze względu na kierunek, który autorka przewiduje, tymi słowami określając:

Nastąpi szkoła nowa, która ani klasyczną, ani romantyczną nie będzie; tej zaś my już zapewne nie zobaczym, trzeba bowiem czasu do wszystkiego..." I dalej: „Chciano to do tego przyprowadzić przez reakcję systemów. Reakcje wszakże zawsze krokami w tył; chybiając miary swojej, wyrzucają poza cel zamierzony!"

My, Polacy, wiemy, że tu idzie o szkołę narodową w samodzielności zupełnej słowa tego, szkołę, której Francuzi dziś nie mają. Sprosto­wanie to nie będzie ani drobiazgowym, ani zbytecznym w piśmiennictwie, które wewnętrzną cenzurą sumienia się sprawuje, w piśmiennictwie oj­czystym.

C.K.N.