w kontekście wyrazów (0 oznacza kontest fiszki).

WYJĄTEK Z LISTU Z KRAKOWA W CZERWCU 1842 PISANEGO

Kilka dni ledwo jestem, a odebrałem tyle niespodziewanych wrażeń. Tu oktawa Bożego Ciała, świątnicy z męką Pańską na długich pelery­nach - gdzieniegdzie jeszcze kontusz, czekan, cech z chorągwiami, bractwo i lud krakowski. Zatrzymali się przed ołtarzem ustrojonym w zieloność, kotły ustały, zewsząd cisza, a pięćdziesiąt chorągwi kościelnych i cecho­wych, na podobieństwo masztów, pochyla się ku ziemi, i lud jak fala niżej, a całe miasto głuche, bowiem ze wszystkich ulic spłynęli w rynek i umilkli.

Dziwna jest nad głowami kilkunastu tysięcy ludzi słyszeć przelotne śpiewy jaskółek lub szmer topoli zieleniejących w rynku. Z równąż powagą cała odbyła się procesja, przed każdym ołtarzem przyklęknięto i powtó­rzono cichość - po czym znów śpiewy, kotły i głośne nabożeństwo.

Ledwo się obrząd skończył, aliści biegną tłumem przez ulicę Wiślną ku szynkowni, z której wyjeżdża Tatar w jasnozielonej szacie, czerwonej krymce i zawoju śnieżnej białości: ma on szarfę przez ramię, nogi zaś nakreślone na uklejonym koniu, co większa, jakby długą przysłoniętym makatą, tak pieszka nie widać. Pląsa więc, z gęstą brodą, surowym obli­czem i z gromiącą śmiałych pauprów buławą. Konik zwierzyniecki*, nie doszedłszy do biskupiego gmachu, powrócił z wesołością uganiających za nim chłopców.* Zwyczaj od r. 1240 na pamiątkę wypędzenia Tatarów.

Mnóstwo osób rozmaitych klas społeczeństwa przyglądało się temu obrazowi: ci z nawyknienia, ci tak sobie, ci wreszcie jako czynni z koni­kiem harcownicy, owi skutkiem społecznej dążności ku zbadaniu zwyczajów ludu, lecz, na szczęście, niewielu ostrych i nie pobłażających sędziów, tych reformatorów tak nazwanej wyższej cywilizacji, których prostota razi i o gruby anachronizm gotowi by pomówić, jeżeli już nie o ciemne barbarzyństwa zabytki. Tak, jakby u wsławionych powieściopisarzy histo­rycznych (czy trzeba dodać, nie mówię tu o Walterskocie?...) bohaterowie nie jeździli na uklejonych Rosynantach, spod których nogi autorskie tak oczywiście wyglądają. Szczęściem, wdzięczna wyborowi w miejsce turniei posadzka nie raczy zdradzić śladu, który na gminnym piasku łacniej by się odcisnął...

...Niedługo potem kozernicy nową elekcję króla kurkowego strzelaniem rozpoczęli - przed ósmym wizerunkiem w galerii panujących postawiono srebrnego kurka i laskę marszałkowską. Strzelają co dzień, lecz kto strąci ostatni szczątek celu, ten obwołanym będzie.


Oto jest, co spotkałem w kronice żywej (we zwyczajach), acz zużytymi nieco odciśniętej czcionkami - po czym przystąpię do sztuk pięknych, jako plastyki przedmiotowej i uczeńszego przedstawienia.

...P. Jan Nepomucen Głowacki, znany z najpiękniejszych, jakie mamy, widoków Krakowa i okolic tego starożytnego miasta, nie ustaje w wyciecz­kach do Karpat, skąd z łupami powraca malownymi. Pełen zamiłowania, mimo pedagogicznych trudów, z nową wiosną nowymi nęcony widokami, nie przerywając pracy tak pożądanej dla ogółu, zajmuje się poniekąd por­tretowaniem figur pięknych i wyrazistych. Studia te mają w sobie, mimo czystość kolorytu, równie miły rysunek, jak charakter szczęśliwie uchwy­cony. Działu widoków jest ozdobą czarowne Morskie Oko, ze swoją wielką, gładką szybą stojącej wody, w której się skały ośnieżone przepaścistym rzutem odbijają. I wodospad w Karpatach, różnobarwnością fali, a zwłaszcza tam, gdzie piasek zalega i mielizna, z całą prawdą oddany.

Pan Stattler - również krakowianin, głębszych pomysłów wykonawca, szczęśliwie grupujący, z wyrozumowanym doświadczeniem, acz nie bez natchnienia i twórczości - kończy Machabeuszów, pod wszelkimi wzglę­dami niepospolity obraz. Prócz powyższego dzieła (mówię tu o Macha-beuszach), którego treść solenna dla filozofa, dla poety, dla kogokolwiek

bądź, dla człeka nie może być oziębłą - kilkanaście portretów i głównie uwagę zwracający myśliwy (eon amore), w pulchnym fotelu po przechadzce szukający spoczynku, u którego obuwie długie, jakiego strzelcy do błota zażywają, rozpiera się na miękko podesłanym kobiercu, z prawdziwą znajomością charakteru oddany, charakteru tej chwili sybarycko-indyferentnej.

Lecz jeszcze jeden obraz. Świętobliwa Jadwiga, idąc ku Kaźmierzowi, spotkała żwawych chłopców kotlarskiego rzemiosła, którzy w przygląda­jącym się jej tłumie, na poręczy mostu uczepieni, wiedli spór o pierwszeń­stwo okazania czci tej królowej. Żwawsi, nie mogąc wstrzymać długo trwającej sprzeczki, dla doświadczenia gotowości poświęceń skaczą w wodę... jeden z nich tonie... tłum się rzuca, ratują i wydobywają omdlałego. Królowa Jadwiga w rozżaleniu, odpiąwszy szatę z boku, przysłoniła młodzieńca, który już do życia nie powrócił. chwilę wziął artysta za przedmiot swojej pracy; obraz jest zaledwo rozpoczęty - że zaś podania mają w sobie pewną świętobliwą nietykalność, którą dodatek wszelki lekceważy lub ściera, a treściwe, biblijne orzeczenie najulubieńszą jest ich szatą, trzymając się przeto słów legendy, nawet suknia Jadwigi (o ile możności) ma w ten sposób przedstawić się w obrazie, jaką być miała rzeczywiście - w kotlarskim bowiem cechu znajdowała się ona do roku 1809, w którym dla złotych nitek tej odwiecznej tkaniny za dukatów cztery sprzedano. Twierdzą, na pa­miątkę macierzyńskiej czułości świętobliwej królowej był zwyczaj przy­krywania umarłych kotlarczyków tym nieodżałowanym złotogłowiem. A starzy ludzie wspominają nawet kwieciste wzory owej królewskiej szaty.


...Co do rzeźby, miło jest widzieć odwzorowywane w gipsie z katedral­nych grobowców posągi Kmity, kilku królów i tym podobnych wiele -kształtniej ozdabiające nad porcelanowe pastereczki o wysokich korkach u trzewików lub w nadętej rogówce. A i budownictwo nie umiera, jakkolwiek bowiem w jednym z poznańskich pism czasowych zgorszono się, ganek jakiejś tam w Rynku kamienicy przeciąża nieco kształty i odpowiedniości się sprzeciwia - Biblioteka wszakże w dawnym stylu odkwitnąć, cio­sowymi łodygami gotyckich łuków zapleść sklepienia usiłuje... Pan Kremer budowniczy, jak najoszczędniej się obchodzi ze wszystkim, co ma jeszcze piętno starożytności, zachowuje je i ochrania, przykładem ofiarnika, zgar­niającego popiół w nowo rzeźbioną urnę.



...Co zaś do piśmiennictwa: Literatury Wiszniewskiego tom czwarty jest pod prasą; między innymi przedmiotami zawiera on historię Akademii Krakowskiej od czasu jej odnowienia w roku 1400 do Zygmunta Starego, gdzie prócz mowy Rektora, wytłumaczonej z łacińskiego, wieloma obrzę­dami, z właściwym temu autorowi talentem skreślonymi, udramatyzo-wano, że tak rzekę, fakta chronologiczne. Jest to tabela lat liczbami bar­wiona, malownymi liczbami, z których każda ma w sobie postać jakąś i dramatyczne stanowisko na podobieństwo owych czcionek średniowiecz­nego rękopismu, w których rycerze zbrojni i Pańscy męczennicy o treści widza uprzedzają. Mówiąc o typografu, przypominam szczególność w ka­pitule krakowskiej zostającą, a której przerys doskonały pan Wiszniewski posiada. Jest to księga zawierająca kilkadziesiąt chorągwi, które pod Grun­waldem i Tannenbergiem postradali Krzyżacy - pod każdym wizerunkiem objaśnienie Długosza, katedralnego kanonika, własną ręką pisane - której to księgi nadpis główny:

Banderia Crucigerorum in Proelio prope villas Thamberg et Grun­wald die 22 Julii 1410 sub Auspiciis Vladislai Jagellonis per Zindra-mum de Maschkowycze Glad. Crac. et Witawtum Magn. Ducem Lithuaniae capta et in Ecclesia Majori Sancti Stanislai Cracoviae in signum Magnificae Victoriae deposita, cura et studio Johannis Dlugossii Canonici Cathedralis Cracovien. peculiari libro membraneo depicta et descńpta.

Znany z dźwięcznych i pięknie wykończonych poezji, utalentowany E... W... nie ustaje w swych pracach. Pan J. Konopka, zbieracz pieśni krakowskich w podobnymże rodzaju, lecz z dodatkiem muzyki, niektórych legend i miejscowych godnych uwagi rysów, pieśniami mazowieckimi się zajmuje.

Oto jest wszystko, co chwilowo przebywający mógł napotkać, zwłaszcza czytelników głównie zajmują dzisiaj dwa artykuły tygodnika; jeden z nich,

jak się zdaje, przez miejscowego napisany, gdyż nazbyt wtajemnicza i tętna skrytych sprężyn jawnymi okazuje. Drugi, Objażdżka (czy dlatego, że nie­sforność objeżdża?), gdzie, po historycznym wizerunku domowego życia Galicji, autor, przechodząc Wilno, Warszawę, ostatnią z zewnętrznej dotknął zaledwo strony. Byłoby tam do powiedzenia i więcej, i dobitniej, jeno nie z tego stanowiska, z którego miał się pisarz...