CHWILA MYŚLI
(FANTAZJA)
Izdebka na poddaszu, szyby pozamarzane przepuszczają bladawe światło - na kominie kilka głowien się iskrzy, a obok stół z księgami i papiery podarte tworzą dziwaczny nieład. W głębi drzwi szklanne wychodzą na korytarz. - Wieczór. - Cicho dokoła.
MŁODZIENIEC
przechadza się po izbie
Cóż mię tak pali, cóż tak piersi wzdyma,
Że tylko milczeć - tylko płakać muszę ?
Zimna to mowa z całej siły trzyma
Przypadkiem na świat zabłąkaną duszę.
Bogdaj to było, z młodym sercem zgodnie,
Po kwiatach życia lekką stąpać nogą!
I nie rozpaczać - bo to niewygodnie:
Ludzie się znudzą, lica zbladnąć mogą!
Znowu się przechadza, potem staje i patrzy na papiery.
A pióra? - pióra dobre, kiedy w skrzydle
Zadrżą, i ptastwo w polot wyprowadzą,
Lecz kiedy w mózgu, jak badawcze rydle,
Zaczną przewracać - na nic się nie zdadzą!
Błogosławieni! którym gardła dźwięki
Mogą wystarczyć - którym dosyć ręki,
Ażeby pisać - mnie zaś ciżba głosek
Na pogrzeb myśli, zamiast na jej chrzciny,
Ciągnie – dlatego że tam lichy kłosek
Zbolałych uczuć nie da dziesięciny!
Znowu się przechadza, potem staje i patrzy w okno
I któż cię prosi, żebyś pisał? - wszakże
Jest tyle robót: oto robią stróże
I zamiatają – możesz rąbać także:
Drzewa jest dosyć, znaczne jest podwórze.
Nagle
Tylko więc nałóg, rozciepliwszy członki,
Wmawia w próżniactwo jakąś wielkość ducha?...
STRÓŻ
wchodzi zapalić świecę
Dzień dobry panu, cóż to?
Młodzieniec nie słucha.
[Pan nie słucha}
Czyś pan [nie] chory? żyły jak postronki
Drgają na czole...
MŁODZIENIEC
kryjąc pomięszanie
To nic, to tak sobie,
Właśnie paliłem, dym, coś podobnego...
Rozgrzałem głowę – a powiadam tobie,
Że to z tych pieców rośnie wiele złego.
STRÓŻ
szukając ognia
Bywa-ć czasami i zagorzelina,
Ależ tu przecie nie tak napalono:
Mróz nie uważa, pan to czy chudzina -
Dzwonie zębami z trojgiem dzieci, z żoną,
Aż ślina krzepnie – ściany i żelaza
Biało-iskrzącym obrosły kożuchem;
Dzieci się tulą, jakby je zaraza
Związała w snopek i do grobu niosła.
MŁODZIENIEC
Oni się z ciałem, ja się męczę z duchem.
STRÓŻ
zapala świecę, mówiąc dalej
Powiadam panu, że to stąd urosła
Kłótnia pomiędzy mną a moja żoną:
Ja się chcę rozgrzać; jużci doświadczono,
Że wódka w miarę nigdy nie zaszkodzi;
Pije więc miarę – a ta mię nachodzi...
Czy oszalała, czy dopiero mysli?
Spostrzegłszy zamyślonego
Dobranoc panu.
Zakrywa ręą światło chwiejące się od wiatru i wychodzi.
MŁODZIENIEC
po chwili
Takie to widziadła
Ułomność ludzka przed oczyma kreśli -
Pieniądz króluje – bogdajby przepadła
Jego wszechmocność! a jednakże trzeba,
Rozćwiertowawszy godne człeka życie,
Sprzedać ja na wpół.
DZIECI
płacząc za sceną
Mamo, mamo, chleba!
słucha, a potem patrzy dookoła, szukając po kieszeniach
A ja nic nie mam.
Nagle
Trzeba nieodbicie
Sprzedać się na wpół, bo tak mi dla siebie
Ni też dla ludzi, Bóg wie po co, żyję.
Mróz mi dokucza, kiedy myślą w niebie
Zaczynam mieszkać – kiedy ręce myję
Od spraw ziemiańskich, patrzę, aż tu smoła
Kipi na dłoniach – niby że topielec
Mokrymi płetwy obwiał mię dokoła
I zatumanił. - Serce, jak wisielec
Zeschły, jednakże czucia ma na twarzy,
Czy nad nim gołąb, czy też kruk się waży.
Przechadza się, potem staje i porywa za pióro.
Wiem już, co zrobię! wszak to nie nowina
Dopóty pisać, aż brzęknie pod piórem
Sprzedany wyraz – aż zabrzękną chórem
Wszystkie stronnice – i głowa, jak mina
Ciężarna zotem, wesprze się na ręce.
Znowu przechadza się, wreszcie staje.
O, biedny człeku! tak-że spadłeś znowu!
Zapał twój chory, siły niemowlęce
Łatwo przyciągnąć magnesem obłowu,
Samą nadzieją kupić bez przeszkody
Ciało i duszę – a tak jeszcze młody
I rzźwy jesteś – wiedz, że na twe czoło
Wieniec cierniami wlizie, jak na różę
Liszka – co, zajadle zataczając koło,
Nie tworzy z siebie wieńca, lecz obróżę.
Po chwili
Pisać więc, pisać i frymarczyć mową,
Myśli jak bydło przedać całym stadem,
A potem, zimne rozdrobiwszy słowo,
Na młode czucia takim sypać gradem ?
I tym, co łakną karmi jak pisklęta,
Rzucać zabawki, bryłki posrebrzane,
Jasne a nikłe. - Chwila to przeklęta!
Co takie myśli błotem pokalane
Kładzie na oczy - by zapomnieć nieba
Dla worka groszy.
DZIECI
z płaczem za sceną
Mamo, mamo, chleba!
MŁODZIENIEC
porywa się w rozpaczy
Bezsilna litość wreszcie mnie dobije! -
Bo nie dość zgromić ciała przeciwników,
Potrzeba jeszcze, póki serce żyje,
Sprzedać je światu za kilka srebrników!
A potem?... śmiać się -
Idzie ku drzwiom szklannym i patrzy chwilę, potem wola
Chodź-no tu, chłopczyku
DZIECIĘ
wchodząc
Czy mnie pan woła ?
MŁODZIENIEC
Ciebie - ależ przecie
Bądź mi grzeczniejsze, moje lube dziecię.
Chcąc go zabawić
Ja, gdym był taki, zawszem śmiał się, skakał,
Jeździłem także czasem na koniku...
Kryjąc własne łzy
Wstydź się! - czyś widział, żeby kto z nas płakał?...
Trzeba się bawić - to nic nie pomoże,
Trzeba się bawić.
DZIECIĘ
Kiedy mróz na dworze.
MŁODZIENIEC
To nic - to jednak płakać nie należy,
Bo się Pan Jezus będzie za to gniewał.
DZIECIĘ
A, proszę pana, mama nam mówiła,
Że i Pan Jezus także płakał siła.
STRÓŻ
z korytarza
Hej, chłopcze!
DZIECIĘ
wybiega
Lecę!
MŁODZIENIEC
Sądząc po odzieży
I po nędzocie - któż by się spodziewał
Takiej jałmużny?
W zamyśleniu
„Mama nam mówiła,
Że i Pan Jezus także płakał siła!"
Po chwili
My nic nie wiemy, my przez całe życie
Chcemy coś wiedzieć, ale nic nie wiemy.
Rośniem zaprawdę - cóż, gdy i powicie
Rośnie - a nigdy go nie prześcigniemy.
Świat - to powicie, my zaś - wieczne dzieci:
Bawim się cieniem i przed cieniem drżemy;
Trwoga ta skrzydłem błyskawicy wzięci,
I znów nam dobrze, i znów nic nie wiemy.
Krzyż tylko jeden, wyciągnąwszy dłonie,
Starców po dawnej znajomości wita,
Młódź błogosławi - a rozdarte skronie
Z chmur wychylając - w oczach dzieci czyta;
Czy im te wstęgi, co tak bujnie płyną,
Zdadzą się na co, i czy nie zaginą?
O, nie zaginą! bo dopóki skrycie,
Cicho a dzielnie, myślą, nie zaś krzykiem,
Boleść zakwita - i ciernistym smykiem
Gra nam po sercach, póty nasze życie!