POMPEJA
[POEMA]
Tę zabawę trudną dal Bóg synom ludzkim,
aby się nią trapili.
Ecclesiastes, I 13
I
Do arku, który służy za Pompei bramę,
Wiedzie ulica Grobów, niby cmentarz długi,
A groby są rozlicznych kształtów: jedne same,
Udzielnych groby osób, inne mieszczą sługi,
Gladiatory - aktory - inne rodom całym
Poświęcone... I są to budowle kamienne,
Często sklepione, z wnijściem i siedzeniem małym,
Gdzie miło jest upały oszukiwać dzienne...
Takim jest grób kapłanki Mammii: krągła nisza
Z kamienną ławą wklęsłość obchodzącą murów;
Tam siedząc, radowałem się, że taka cisza!...
Zaiste - jeśli w ścisłe atomy marmurów
Przenika istność jaka, od śmiertelnych lżejsza,
I błądzi tam po śnieżnym labiryncie głębi,
To radość jej w upały musi być nie mniejsza...
Jest bowiem chłód wilgotny i ten, co nie ziębi,
Ale obejma zewnątrz świeżością młodzieńczą,
I czyni, że nie dziwisz się piersiom z marmuru,
Ani bluszczom, co chodząc po nich, czoła wieńczą...
W tym to chłodzie usiadłem pod wklęsłością muru,
- A gdy usiadłem... myśl ma błądziła około
Bani onej, o której mówi Jonasz prorok,
Że dał ją Bóg, aby mu ocieniała czoło - -
Zaiste, bań podobnych tyle rośnie co rok -
Myśliłem - a gdy robak, zarówno stworzony,
Dostanie się przypadkiem wewnątrz bani onéj,
To nuż się swarzyć z Twórcą!... I smutno mi było,
Że się o banię nieraz z mym Aniołem-stróżem
Kłóciłem... i że ludzkość nie paniątkiem-Bożem.
To gdy myśliłem, coś się obok poruszyło,
A skorom się obejrzał, spostrzegłem na ławie
Tuż siedzącego męża z fizjognomią miłą -
Lecz miłą, jak się równej nie spotyka prawie.
Wysoki był - w ramionach szeroki i w czole,
A włos miał krótki, dobrze osrebrzony wiekiem,
Na piersiach rodzaj płaszcza szytego w półkole
I upiętego klamrą z zakrzywionym ćwiekiem.
Spokojnie siedział, dwoma pierwszymi palcami
Trzymając się za brodę... dalej od drzwi grobu
Upadał cień, jakoby ktoś szedł usiąść z nami
I wstrzymał się... zaprawdę - nie czekałem obu.
Wszelako, że mój sąsiad oblicze miał słodkie,
Nie wstałem z miejsca innej szukać samotności,
Ale jak dziewczę, które z sobą gra w stokrotkę,
Skubałem liść, nie patrząc na tych jegomości.
- Wtem sąsiad mój, wskazując na cień, rzecze: „Czeka
Poeta, czeka..." Na to ja: „Gotowym, panie!
Ustąpić miejsca..." Lecz on, z uczuciem człowieka,
Któremu się podoba w danym zostać stanie:
„Zaniechaj - rzecze - czeka nie miejsca, lecz chwili,
W której się spotykamy i teraz, jak dawniéj,
Kiedyśmy tu za czasów oddalonych żyli..."
Na to ja, myśląc, że są męże jacy sławni,
Wróceni z grobów, bardzo uczułem się lichym,
I nie wiedziałem, dalej jak ciągnąć rozmowę,
I czyli ciągnąć, albo pozostawać cichym...
Ciekawy byłem - dobrze starca uważałem,
Mierząc profil z znanymi biusty wielkich ludzi,
Myśliłem spytać, ale spytać chcąc zadrżałem;
- Że jest jednakże drżenie, co odwagę budzi,
Więc, skubiąc liść mój: „Panie - rzekłem - rad bym wiedzieć,
Z kim szczęście mam zamieniać słowo i tu siedzieć ?"
A on mi na to: „Zwano mię miasta konsulem,
Przełożonym; jeżeli chcesz, to niby królem,
Bo nie wiem, jak się godność ta dzisiaj tłumaczy;
Imię zaś moje Balbus - również gość niech raczy
Zamienić to zwierzenie..." Więc ja rzekłem: „Cieniu,
Dosyć będzie, gdy-ć powiem, że jestem z narodu,
Któremu żywot cieniów... w pół-śnie... w bez-imieniu
Nieobcym jest - że przeto nawykłem od młodu
Sposobu-bycia, który nie zacięży tobie...
To zaś wiedząc, cóż mówić zresztą o osobie ?!"
Więc on, na ławie miejsca oszczędziwszy sporo,
Podniósł rękę, wołając: „Poeto!... siądź z nami..."
I wszedł młodzian ów krokiem stanowczym, lecz skoro,
A oczy miał jakoby przeciążone snami,
Podeschłą skroń - żółtawy wieniec - laskę w ręku,
Ni to, ażeby wesprzeć krok, ni to dla wdzięku,
Lecz jako człowiek gałąź łamiący w podróży,
Żeby ją w pierwszej lepszej porzucił kałuży...
Tak wszedł i usiadł... Balbus rzecze: „Gościa mamy."
Na co Poeta: „Dobrze!" - a ja: „Więc się znamy" -
A on: „Dom mój do dzisiaj pokazują co dzień,
I pustkę tę daleki ogląda przychodzień,
I w najtajniejsze wchodzi rozwalin zakątki,
A przecież imię rzadki zaznał dla pamiątki..."
To mówiąc, laską ziemię ruszał nieprzytomnie,
Nie do Balbusa mówiąc dalej, ani do mnie...
II
„Imię?... medal!... którego zazdrość lewą stroną,
A prawą kropla potu, łez lub krwi, z koroną...
Medalem rzucam - (tutaj laską z lekka rzucił) -
I patrzę, którą stroną światu się obrócił..."
Tu począł ziemię nogą ruszać nieprzytomnie,
Nie do Balbusa mówiąc dalej, ani do mnie...
III
„Grekiem będąc - ja chciałem przez serce narodu
Przewiać jak pieśń, jak akord harmonii - a imię
Na rymów rym, na koniec zostawić rapsodu...
Jak nebulosy one w przestrzeniach olbrzymie,
Obejmujące wiele gwiazd przejrzystą szatą,
Gdy każda grzywą trzęsie promieni bogatą
I za nic ma - ma za czczość - ciało, w którym płynie;
Tak chciałem, by z imieniem mym stało się w czynie.
Nie chciałem być, lecz bytów harmonię pić wieczną;
Nie chciałem iść, lecz drogą rozesłać się mleczną...
Nie chciałem mieć imienia, to jest - mieć je chciałem,
Ilem go nie osłaniał, ile je zszarzałem!..."
Tu - począł ziemię nogą ruszać nieprzytomnie,
Pół do Balbusa mówiąc dalej, a pół do mnie...
„Pomnę - że gdy kolonii tej podniosłem czoło,
Tak iż o zaburzeniach wieść latała wkoło,
Wieść sama z siebie wnętrznym poczęta dojrzeniem,
Nie żyłem więcej w domu, lecz pod arkad cieniem,
Na grup patrząc akcenta, coraz bliższe chwili,
W której się w akcent wszystkość żywota przesili -
I byłem jako Jowisz...
V
...Aż - jednego razu
Zza miasta wracam, kędy czytałem Platona,
A myśl mam jako deskę świeżego obrazu,
Którą ku słońcu malarz zwraca, gdy dokona,
Jaskrawą, lecz niezgrabnie trzymać się dającą...
- Tak idę z myślą niby obraz świeży schnącą...
I dochodziłem, gdzie dziś po złamanym murze
I po kolumnach poznasz Izydy podwórze.
- Zielone było wiosny szmaragdem i puste -
Na wschodach stał leniwy klucznik z winnym gronem,
Rwąc ziarna i rzucając w śmiechu na rozpustę,
Gdy tu, owdzie, ibisy ze skrzydłem czerwonem,
Z wygiętą szyją, z ciemnej wzlatując zieleni,
Wieszały się po jasnych marmurach przedsieni...
Szmaragd trawy, czerwoność ptaków, miejsca cisza
Sprawiły - że spocząłem, kąpiąc wzrok strudzony,
Jak muzyk, ostatniego gdy dotknął klawisza
I spoczął na nim, duchem całym zachwycony,
I nie wie już, czy goni wibracje odległe,
Słuchowi śmiertelnemu więcej nie podległe,
Czy wraca ciałem w spokój materii - czy marzy?...
Tak byłem - nagle gęsto poczułem na twarzy
Sypany mak... a z dala piorunów deszcz głuchy...
….................................................................................
I czucia te, co bolą, gdy przechodzisz w duchy...
Taki to Jowisz ze mnie!..." - to rzekłszy, Poeta
Znikał z wolna, jak w błękit tonący kometa.
A Balbus jeszcze mówił z spokojem człowieka,
Co kończy czytać, pewny, że lampa nie czeka,
Lecz widząc, ile jeszcze palić się powinna...
…...............................…...........................................
„Konsulem będąc, znałem, co jest prawda gminna
I jakie wrzątki, jakie rozruchy się szerzą;
Sprawować więc, jak bóstwa ręka dobroczynna,
Myśliłem - wagę oną z gwiazd, co czasy mierzą,
Na lasce mojej nieraz trzymać mi się zdało,
I bez liktorów miejsca przechodziłem gwarne,
Jak który bóg nietkliwe narażając ciało
Na mdłe zamachy, znane podstępy i marne...
- Poważna wzgarda rzeczy gminnych szła przede mną,
«Na bok! - wołając - pewny-mąż i konsul ze mną.»
- Tak szedłem raz, gdzie konia opodal trzymano,
Bo właśnie miałem zwiedzić odległe więzienie,
A dzień był piękny; ludzie, pocztę widząc znaną,
Wylegli z krzykiem: «Balbus niech ma powodzenie!»
Co ja prawicą w górę wzniesioną dziękczynię,
A lewą cugli sięgam...
...powietrze złociste
Owiało mię - rąk chmurę widziałem w lawinie
I różnych świątyń różne chóry uroczyste,
Tu - tam - błyskawicami z cieniu wyrywane,
A koń mój szalał, w bruki bijąc coraz ciszéj,
Jakby na błonia wchodził wciąż zasypywane,
A ja - milczałem - czując, że nikt już nie słyszy...
VI
I - stało się... że nagle poznałem na twarzy
Sypany mak - a z dala piorunów deszcz głuchy,
Ciemność, która jak ogień obejma i parzy,
I czucia te - co bolą, gdy przechodzisz w duchy...
Taki to Jowisz ze mnie!..."
VII
...To Balbus rzekł - potem,
Znikając z wolna, łączył się z Poety cieniem,
Jak włókna dwa obłoków w jeden spartych grzmotem
I osrebrzonych jednym księżyca promieniem...
I - znikli...
VIII
...Tu - cicer on sny mi przerwał tkliwe,
Mówiąc, że nas czekają osły niecierpliwe.