III. RUINY
W ruinach, w nocy, mówią się i takie słowa,
Które gdzie indziej dziwnym brzmiałyby sposobem;
Nie tylko bowiem z myśli jest myśli osnowa:
Człowieka myślącego postaw-no nad grobem
I mów z nim - a następnie, spotkawszy go w tłumie
Maskaradowym, spytaj o rzeczy też same:
Zobaczysz, co rozumiał tam - co tu rozumie ?
- Wprowadź go w okowaną więzień niskich bramę
I do tryumfalnego arku, co błękitną
Z wnętrza jaśnieje szybą czystego powietrza,
A poznasz wraz, gdzie jego myśl pocznie być szczytną,
Gdzie szybszym rytm i tęcza porównań gdzie letsza?
Zali to jest mistyczne? - nie wiem - ale to wiem,
Że nie tłumaczy się to dyjetą i zdrowiem –
Bo ani się ku temu przeziębić nie zdoła,
Ani dostać gorączki - -
W Świątyni Pokoju,
Gdzie przez wyłomy sklepień gwiazdy ciekną z nieba,
Gdzie bluszcz czarny gronami pełnymi się wiesza,
Chodził o nocy Wiesław z Markiem. - Głazów rzesza
Ogromnych, jak postaci wiele w sądnym stroju,
Lub rzesza widm, tu, owdzie - sterczało głowami:
Niektóre spały - inne niby ramionami
Dźwigały się, a inne pochylały skronie.
- Cicho było - z daleka czerniał Ark Tytusa,
Koloseum, i Forum po przeciwnej stronie,
I oliw sad - - Firmament, jak lice Chrystusa,
Wypogodzony bardzo, jasny od promieni,
Z historycznością onych na dole kamieni
Zgadzał się, jako gdy jest tło stosowne z twarzą,
Pejzaż z sceną, dla której stanowić ma ramy.
- W taki czas spyta Marek:
„Czy się jeszcze zdarzą
Zburzenia takie, jak te, co tu spotykamy –
Czy ruin takich więcej zostanie po świecie ?"
„Takich? wątpię - całości ku temu nie mamy
Równie plastycznych - wszakże, tych to ruin dziecię,
Tejże wynik oświaty nie mniej kolosalny,
Na przykład naród cały skoro się obala,
Potężna jest ruina, zarys mniej widzialny -"
Tu zmilkli; potem Marek rzekł:
„Przyszłość ocala,
Co jej potrzebne - naród żaden nie umiera,
Tak, jako człowiek - ciało tylko się otwiera
Niby trumna - następnie duch, wedle zasługi,
Zstępuje lub wstępuje wyżej, albo niżej - -
Cały ciąg przyrodzenia, ilekolwiek długi,
Służy ku temu - formy są jak mnogość krzyży
Lżejszych lub cięższych: w roślin przechodzi formułę
Wegetujące martwo serce - więcej czułe
Przechodzi w formę ptaka, mniej czułe w minerał;
Jak żył duch, tak się będzie nareszcie ubierał –
Acz są i wyższe sfery - "
„Tego nie czekałem! –
Wykrzyknie Wiesław - mówisz więc, że za pokutę
Duch się z właściwą sobie formułą i ciałem
Spotka w ciągu stworzenia - jako nuta w nutę.
- Cóż mi to za pokuta? - harmonia skończona.
Jam myślał wprost przeciwnie: że forma roz-strzona,
Że duch nad ciało wzniesion i cało-widzenie
Sił życia nie powrotne - że to jest cierpienie!
Gdy duch nad czasów gruzem smętnie rozrzuconym
Jest, jak ten oto księżyc, w górze zawieszonym
Nad bez-harmonią ruin - i włóknem promieni
Nastraja ład i cierpi, że nie może siłą,
Jak za życia, oburącz chwycić tych kamieni,
By złożył je w świątynię - - I tak nad mogiłą
Samego siebie siada, lamentując póty,
Aż Bóg lub człek mu dogra niedogranej nuty.
- Kmieć polski to opiewać zdaje się, gdy mniema,
Że ten lub ów spokoju człowiek zgasły nie ma
Dla tej lub tej przyczyny - że we śnie, na jawie,
W symbolicznej o pomoc kwestuje postawie -
I pokutuje -
Sztuka! gdyby jeszcze była
Czuwającą, nie taką, jak ją widzisz, zgniła!*
To winna by w grobowcu wyświecać potrzebę
Zmarłego: dziedziczyłby syn po ojcu glebę,
Nie zaś one kolumny złamane, lub one
*Patrz: O sztuce, broszura N. (w Paryżu, 1858), a na końcu niniejszych zarysów [w edycji Brockhausa, 1863] w formie objaśnień przytoczona.
Trupie głowy, - Smetzrze Chrześcjan z tej przyczyny
Gorszą mię; co dzień mówisz: «W ciała zmartwychwstanie
Wierzymy» - lecz smętarze tak są opuszczone,
Takie bezmyślne! - staro-greckie gadaniny,
Pojęte źle - jonickie, korynckie płakanie,
W herbach ze średnich wieków, z krzyżem jak orderem,
Przypiętym gwałtem - wszystko wyraźnie nieszczerem:
- Nałóg tylko i nałóg - i lekceważenie
Życia lub śmierci - w mgliste ubrane westchnienie,
Z czego ani się dziwię, że metempsychozę
Wykładasz mi, z Owida przełożywszy w prozę,
Bo jeśli mniemać można, że dziś Chrześcijanie
Niezbyt wierzą w uznane ciała-zmartwychwstanie,
To nie dziw mi, iż wracasz w czasy Pitagora,
Platona i Owida, w tych rzeczach doktora.
- Wszakże ja - ciągnął Wiesław - widzę, iż to ciało
Nawet, jak uczy chemia, jest z głównej zasady,
Której sztucznie otrzymać nigdy się nie dało
Z absolutną czystością - że, dalej, pokłady
Rozliczne doń się niosą swymi proporcjami,
I że, jako się w chemii ma z minerałami,
Tak jest i z ciałem ludzkim. Ileś go ocalił
Czystością, tyłeś podniósł i uzmartwychwstalił.
Reszta zaś, powiedziałbym, w ogniu się odcedza –
Jak rozrzucone w świecie uczucie i wiedza -
Albo czyn, albo praca. - Co złe z nas zostaje,
To w ustach złych w siedemkroć wraca i powstaje;
My zaś cierpim, czekając, aż w lepsze się zmieni
Przez lepszych - my rzucamy tu mnóstwo promieni
Krzywych lub prostych; dobrzy, te zebrawszy drugie,
Pracują, by odprościć pierwsze, i zasługę
W tym mają. - Trudno zatem wierzyłbym w przemianę
Owidiuszową - owszem, skoro złe uczynię
I płaczę, to gdy wyższym się od siebie stanę,
Bo jeśli-m równy sobie, jakoż się obwinię ?
- Że zaś upadek podnieść nie może człowieka,
Więc Łaska to sprawuje, że upadek widzę;
Więc się zadłużam Temu, co mię lepszym czeka,
Więc z Łaski pokutuję i z Łaski się wstydzę.
Gdybym zaś, jak ty mniemasz, czyniąc rzecz pająka
Stał się pająkiem, duch mój grzechu nie wyjąka,
Owszem, byłby w swej prawdzie, czyniąc, co się tycze
Pająka - tryumfalne przywdziawszy oblicze –
I jako prawy pająk chełpiłby się z czynu,
I nawet byłby wielkim wśród pająków gminu!
- Powiem nawet, że prawie można by już wiedzieć,
Skoro się duch z pokuty wyzwala czasowéj,
Neron czy w Limbach jeszcze dotychczas ma siedzieć?
- Pytanie śmieszne - wszakże z zwyczajów osnowy
Bacząc, czy obojętnym już? lub jeszcze kusi?
Lub wzbudza żal? - poznamy, ile cierpieć musi!
- A wszystko to, jak widzisz, prawie namacalne
I tak jasne, że gdybym dał do Przeglądnika
W Poznaniu, to nie wzięto by mię za mistyka,
Tylko by oskarżono znów, że materialne!
- Mniejsza o to! -
Słyszałeś, że i świętych ciała
Znajdują się w całości, jakby forma ona,
Zatrzymana, lub na czas w duchu zachwycona,
Dnia gromnego zmartwychwstań swobodnie czekała.
Bywa nawet, że ciało to blaskiem jaśnieje - -
- Tu, zda się, mówię brednie - tak wszelako bywa.
Mniej u żywych - aczkolwiek i tu światłość dnieje
Promienna - coś, jakoby Mojżeszowa grzywa,
Blask podobien do tego, który apostoły
W czas przemienienia swymi schylonymi czoły
Witali - gdy mówili: «Dobrze nam tu, Panie» -
Światłość ta, to jest przedświt już na zmartwychwstanie.
Przypomnij sobie, jeśli widziałeś oblicze
Poczciwego człowieka, gdy myśli rzecz świętą:
Zali nie ma tam blasku? - albo głowę ściętą
W sprawie czystej? - lub może widziałeś i bicze
Ciemności na człowieku, co myśli rzecz ciemną,
Chroniąc się od światłości, iż mu nieprzyjemną.
- Skra jest skrą! - lecz ta światłość w potędze ogromnéj
- Nie już w odblasku - Szawła butnego obala.
Kto spojrzał, gdzie sam w sobie gore wiekopomny,
Temu się łuną czoło śmiertelne zapala.
- Figur zaś tu nie myślę retorycznych - wierzę –
W życiu, co dnia, acz tego nie oddawa słowo,
Nieraz ów blask nad zacną przelatuje głową,
I jeśli powiem: widny, to tylko zbyt szczerze –
Bo jest więcej wewnętrzny niźli planetarny,
Bo złowić go nie zdołasz sztuką fotografu;
Bo szybszy i nie, jako czas i przestrzeń, marny,
Szybszy od gromu - szybszy od wszelkiego trafu,
Od ścisłych czasu mierzeń - co więcej, iż przy tem
Niewydrożonym sumień płynący korytem.
- Chciej-no go pęzlem schwycić, musisz wprzód sam w sobie
Zbudować się ku temu - twarze wtedy obie:
Tego, co kreśli obraz, i jego modelu,
Podobne są chwilowo, współ-zbłysnąwszy w celu.
- Mów, jak chcesz, i zwij, jak chcesz, te słowa - a przecie
Każdy, kto palcem sztuki dotknął, wyzna ze mną,
Że tak jest pewno - pewniej niż wiele na świecie
Nieomylności ludzkich! - i choć mówię ciemno,
Jaśniejsze to od jasnych wielu kontradykcji,
Co świecą dziś, lecz jutro już trza im restrykcji,
Nawet i kłamstw, ażeby świetną ich wymowę
Utrzymać - bo rozpierzcha się jak mgły marcowe,
Po których ciemne widać: błoto -
O! tak, bracie:
Katakumby tak mówią - tak tu i w dogmacie,
W życiu i w wiedzy. Cóż mi są metempsychozy?
Eneasz wszedł do piekieł i wyszedł bez zgrozy,
Orfeus i Pitagor byli tam niechrzczeni –
Lecz mnie ci więcej drożsi, co, w rzeczach potocznych
Trzeźwi będąc, są przecież w wieczne zachwyceni,
Treść niewidzialną z onych zgadując widocznych.
Jakkolwiek wiem, iż ludzie uwzięli się na to,
Żeby nie iść do niebios, lecz stękać za kratą,
Szwankując się i trapiąc. Wszystkie weź smętarze
I aby jeden pokaż, który mi zaprzeczy:
Bo inna - protestanckie one wirydarze,
One ogródki - one wcale nic do rzeczy,
Skrywanie aktu śmierci kobiercem fijołków; f
A inna - zamyślenie smętne, pod drezdeńską
Sykstyną Rafaela, pogodnych aniołków,
Co wieją jeszcze oną wolną, nazareńską
Prostotą - i bynajmniej nie są przerażeni
Widzeniem - ani oczu kryją jak Żydowie,
Kiedy grzmotami mówił Bóg w snopach promieni
Do Mojżesza - i owszem - to im jest na zdrowie –
Twarzy swoich nie martwią one wyniszczeniem,
Lecz włos trefiony mają, wzrok jasny natchnieniem
I łagodnością błogiej głębiny sumienia:
Grób żaden tak lekkiego nie użył kamienia! - -
Nieraz gorzki mię uśmiech brał na tych smętarzach,
Gdzie płaczące niewiasty, w batystach z marmuru,
Martwią się - nie widziałem w tych posągów twarzach
Różnic życia a śmierci - wszystkie jak z albomu
Portrety, które mało obchodzą nas w domu.
- Widział-żeś grób człowieka, co umarł szczęśliwie,
Grób prawie że radosny? - grób, co tobie mówi:
Ciesz się - bo oto ludzie kończą już godziwie
I śmierć podobną bywa łagodnemu snowi.
Krokiem zwycięstwa nowym nie pogardzaj, bracie!
Nie - oni ci postawią płaczącą figurę,
Siebie żałując - w trzy dni ani wiesz o stracie.
Skoro ci ząb wypadnie, czujesz miejsce próżne,
Lecz często mniej, gdy duchy odchodzą podróżne,
A figury kamienne płaczą - płaczą z rana
I wieczór - jak najęte.
O! ty ukochana
Ludzkości chrześcijańska - czy taić ci o tem,
Że jesteś nieskończenie szanowne nic-potem? –
Osiemnaście więc wieków trwasz ? a taka próżnia
We wszystkim - mało gdzie cię myśl wyższa odróżnia
Od pogan, z których żyjesz -
Czyście nie widzieli,
Że mieszkacie w świątyniach starożytnych bogów
I w bohaterów grobach ? - że ani by śmieli
Stworzyć co architekci - prócz stodół a stogów –
Bez świątyń tych i grobów, z których nasze domy - -
- Cóż zaś zostanie po nas ?"
Tu - Marek rzekł: „Co my
Myśleć mamy o grobach w wilię zmartwychwstania?
Lada ranek czekamy dnia ostatecznego -"
„Czekacie? - prawda! - znam ja ten liryzm czekania
Usprawiedliwiać zdolny, ależ nie każdego - -
Przysłowiem się on stał już - tak i o narodzie
Mniemamy! - mając kilka błyskawic w odwodzie,
Czekać można, aż spyta kto: «Mili panowie!
Rzeczono jest, że ani nawet aniołowie
Nie wiedzą dnia tych czasów i że będzie właśnie
Przeciwnie - skądże jedni wy wiecie tak jaśnie ?»
Co zaś znów do narodu - zaiste, że miło
Powiedzieć sobie: «Na czas stanowczy się chowam,
Aż dzień przyjdzie, gdy wszystko będzie się robiło
Samo przez się» - więc k'temu rzeknę tylko to wam:
Że - bądźcież bezpotomni, skoro tak myślicie,
Lub życiu czyńcie przyszłość, powodując życie!
- Mnich gdy powie, że Pana wygląda na niebie,
Istnie on prawdę mówi użyteczną wielce,
Bo jest tą dziewką mądrą, co czuwa za ciebie
I oliw tłustość co dnia wlewa po kropelce.
On społeczeństwo czasu pragnienia napoi,
Chleb pomnoży - lecz inna, gdy tam się nie stoi,
Gdy i bierze się z świata, i światu zadłuża,
A klasztornego zewnątrz używa przedmurza.
Lecz dość - bo smutków wiele znam niewyrażonych,
A mało słów, co służyć im lubią. - Mój drogi!
Smutno jest - gdyby z pierwszych który umęczonych
Wstał teraz i z swą stanął palmą pośród drogi,
Co te do arku płaskie wyściela kamienie –
Ach! drogi mój - i gdyby spytał o krwi morze
Wylane za nas - -"
Tutaj stało się milczenie - -
Droga pomiędzy nimi, jak potoku łoże
Wysłanego kamieniem, bardzo była pusta:
Tą szli pod Ark Tytusa - gdzieniegdzie z daleka
Bielał kolumny odłam, jak wisząca chusta,
Lub czernił się na niebios otchłannym przezroczu;
Szli tak po głazach, kędy wracał Imperator
Ze zburzonego miasta świętego - co czytaj
W Tacycie - i sumienia, czemu tryumfator ?
Zapytaj —
Pisałem 1849