I. RZECZYWISTOŚĆ
Szekspira dramat, który ma takie nazwanie:
Śmierć Juliusza Cezara, czytano wieczorem,
I jakkolwiek znał każdy z wchodzących w zebranie
Te arcydzieło - jednak ciszono się chorem,
Jakby drżąc, albo razem znów słuchać nie chciano:
I niby arfą byli przez Mistrza ograną.
- Działo się to pod wieczór ciepły – otworzone
Na balkon okna w salę brały laurów wonie,
Od góry zaś - niepewną gwiazd białych koronę
Tej konstelacji, która, upadłszy po stronie
Drogi Mlecznej, zowie się Tarczą króla Jana
Sobieskiego.
Czytano scenę - co jest znana:
Scenę nocną, w samotnym Brutusa namiocie,
Kiedy miał szpadą sarkazm wypisać o cnocie.
Jeśli więc mówię: „Byli do arfy podobni" –
To już z Szekspira biorę, który chłopca woła,
Żeby grał Brutusowi w tejże właśnie scenie,
Potem ażeby zasnął i przyszło widzenie.
A przyszło, skoro pamięć czuć się już nie zdoła,
Przepadłszy pierwej struna za struną - pod palcem
Chłopca, którego zdejma sen. Takim to malcem,
Jakoby paziem, Szekspir porobił przybory
Do wrażeń - umilkł potem - i wchodzą upiory.
- Choć pewno pisarz o tym nie myślał fortelu,
Tylko tworzył! - logika tworzenia nie nasza
I dlatego tak dziwnie misterna, jak wielu
Żadną się być wydaje. Tworzył, jako czasza
Do wrębów pełna błękit powtarza wysoki
I uchyla płyn z siebie, dopiero gdy w czarę
Łzy upadną na płynem odbite obłoki,
Łzy, co nie mierzyć zwykły, lecz przepełniać miarę.
- Archimedes tak znalazł koronny rachunek,
Wcale nie po to idąc do łaźni publicznéj –
Twórczość albowiem jest to pewnik i trafunek,
Przypadkowy na zewnątrz, wewnętrznie logiczny.
Z sumienia nań gdy pojrzysz, wyda ci się ona
Złożoną z długich zasług, aż jest dopełniona,
Niby koroną pracy będąc sprawiedliwą;
Z zewnątrz zaś Twórczość, owszem, będzie ci się zdawać
Darem hojności niebios, i tą linią krzywą,
Bez której prostym życia musi niedostawać.
- Linią, co w geometrii buntem jest - lecz ona
Czyni, że geometria jest zużyteczniona,
Bo inaczej bez liter byłaby wskazówką,
Niezaprzeczenie pewną w sobie łomigłówką!
Czytano więc jak twórczą rzecz, zaś jako znaną
Przerywano w czytaniu i czytać wracano –
Aż wreszcie od Cezara przyszła Republika
I polityka czasów, które się dotyka
Z tym grzmotem słów, na razie bolesnych i mętnych,
Które historia mija, a realność myli:
Sądem - poważnych, sercem - ludzi niepamiętnych
Czyniąc zjednanych co rok z tym, z czym się waśnili.
„Och! Doświadczenie - Wiesław mówił - doświadczenie,
Czymże ty dla nas jesteś ? - przyjrzyjmy się, proszę,
Wszak, nie będąc starcami, gdy cofniem wspomnienie
Poza nas: pobojowisk sto, cztery rokosze,
I cała młodość nasza przeszła na czytaniu
Telegraficznych depesz o różnym powstaniu –
I mawia się wśród sinej krwi, jak wśród bławatków:
Od ostatnich do tylko co zaszłych wypadków –
A nim wyrzekłeś onę chrześcijańską datę,
Już się zmieniła! - Czasy w wypadki bogate.
- Bogdajby w myśli, cnoty i dopięcia planów!
- O! nie patrz na uśpione w kolebce dzieciny,
Ani rad igrzyskami chłopiąt się zastanów,
Ani bądź ojcem, ani licz się między syny,
Ani, piastunem będąc, drobne baw pacholę –
Bo samolubem konasz, zostawując - bole!
I nic więcej -"
To rzekłszy, ręką szukał serca,
Spokojny jako chirurg, blady jak morderca,
Gdyż wiedział, że mu na to odrzekną: „Bądź bogiem!"
I naprzód czuł, że prawdy te są monologiem.
- Chryzogon, to słyszawszy, pocznie w inne słowa:
„Ludzkość wymaga ofiar - ludzkość jest zbiorowa,
Gdy jednostkowy człowiek kona, albo chory,
Ona idzie - silna to jest dziewka i zdrowa -
Ten, owy, grób przeskoczy - odepchnie doktory
I dalej rusza - to jest realności prawo:
Bogiem bądź! lub nie przychodź tu z twarzą bladawą,
Jak nów katakumbowy - bo Ludzkość urosła - "
- „Przyznaję - na to Wiesław - że krzepka to pani,
Lubo nie mogę mniemać, że czuła i wzniosła,
Ani zwałbym postępem, co wstecz się pogani -
Rzeczywistości nawet wręcz odmawiam zwania
Energii, która tylko to wie, że ugania!"
- „Jako?" - „Cóż to jest?" - nagle razem zawołano;
„Tak rychło więc do tego doszliście już - aby
O realności samej poróżnić się miano? -
Jeżeli tak - to koniec. Wpierw rozmowa szłaby,
Ale jeżeli nawet w tym się już różnicie,
Że ów nazywa śmiercią, co tamtemu życie –
To za wiele - czytajmyż już lepiej Szekspira."
„Czytajmy!" - i ucichli -
Okno ktoś otwiéra,
Które był lekko przywiał Wiesław - ktoś nadchodzi
Płaszczem okryty -
„Ha! ha! straszyć nas przychodzi" –
„Zgadnijcie, kto?" - to mówiąc, milcząca postura
Wstrzymywaną jest, aby nie zdjęła kaptura
Aksamitnego - -
„Bądźcie spokojni, panowie –
Zawoła gość - nie zgadnie żaden! powiem ja sam,
Kaptur zaś, ile zechcę, zatrzymam na głowie
I długo was nie znudzę - idę - nie popasam -"
A słowa te powoli mówiąc, siadł przy stole,
Ręką podparłszy głowę, gdy kaptur, na czole
Wywinięty, obrzucał lica jego cieniem;
Łokciem zaś parł Szekspira tom ów otworzony.
Milczano z pół-uśmiechem. - „Ja jestem zwątpieniem
Rzeczywistości - mówił ów gość nieproszony –
Jakoż, gdyby na przykład cień królewicowi
Ojcowski się pokazał, i rzekł, jak w Szekspirze:
«Dwór ten cały i orszak cały równe snowi,
I wszystek blask ów, co się po zbroicach liże
Jak wąż - i te chorągwie, i to, co stanowi
Całą realność, wszystko to równe jest snowi» -
I żeby, mówię, skreślił rzecz każdą prawdziwie,
Jak ona jest - i żeby widział więc królewic,
Jak jest - to: najprzód byłby wariatem u dziewic,
Potem u wszech-pochlebców, potem u dworaków,
Potem u czaszek pustych - potem - i u ptaków
Smętarnych, i rzucano-by kościami za nim,
Wołając: «Ideolog! - realność popsowa,
Bo wariat jest» - - i taka tragedia grobowa
Grałaby się, a grała kosztem arcytanim –
Tańszym niż ten Szekspira dzisiaj tom - -"
- - Tu z cicha
Zaśmiał się, potem ręką sięgnął do balkonu
I urwał kwiat - i głowę skłonił do kielicha,
Jak ten, co czystą lubi woń, lub śni i wzdycha.
Tu - rzekł Chryzogon: „Lampa gaśnie nam, panowie!
Światła!" - wraz świecznik, który, na brązowej głowie
Sfinksa oparty, gorzał, zniknął - zadzwoniono:
I po przestanku równie cichym jak niedługim
Sługa wbiegł ze świecznikiem takim samym drugim,
Głowę mającym sfinksa - głowę pozłoconą.
Pisałem 1847 r.