OBYWATEL GUSTAW COURBET
ZARYS - PUBLICYSTOM, ARTYSTOM, KRYTYKOM I KORESPONDENTOM POLSKICH DZIENNIKÓW POŚWIĘCONY
Albo nie ma bynajmniej, albo bardzo niewiele spotyka się życio-okresów zastanowienia i nauczającego rozbioru godniejszych, jak te pasmo pojawów estetyczno-historycznych, które do dziś stanowi biografię Gustawa Courbet. Zadziwiać należałoby się, iż takowej pracy publicyści i upowszechniacze spółcześni nie dopełnili. Karykatury i dowcipne przycinki wystarczającymi nie są w tym przedmiocie, który sam przerasta karykaturę, a którego publiczny charakter nad dowcipnymi stawia przycinkami. Jakoż, czemu przypisać to nie-do-głębienie przedmiotu?... ja, na teraz, przemilczę, aby nazbyt szeroko zamierzonej treści nie obejmać...
Wystąpienie na widok publiczny, czyli historyczne narodzenie się Gustawa Courbet nie tylko że jest spółczesnym rewolucyjno-filozoficznym gestom Proudhona, ale od onychże nierozłącznym. Żywioły zaś, w jakowych początkowanie onego wytworu urabiało się, w następujących należałoby badać spostrzeżeniach i roztrząśnieniach.
Czy sztukę, w najwspanialszym znaczeniu tego imienia, czy postęp jej, rozwój i interes obowiązuje sprawiedliwie Rutyna-akademicka? -czy Mistrzostwo?...
Zapytanie to, istotnością swoją przechodzące zapytanie w monologu Hamleta, ale melancholią onemu równe, jest poważnym po dziś dzień, a było za dni rewolucyjnych Proudhona tym donioślejszym, że naturalnie podówczas wszelakie opóźnione solucje wyzwyciężać się poszukiwały. Jest jednakże w naturze rewolucyjnego działania, że ono poczuwa jak najtrafniej zaległości społecznych pytań, lecz nigdy onychże na swoim miejscu postawić ani z obowiązującą określić ścisłością i powagą nie umie. Zapytanie przeto: czy Rutyna?... - czy Mistrzostwo? - nie było postawione, ale tym namiętniej poczute było, iż postawionym one z obowiązującą jasnością nie znalazło się. W razie bowiem przeciwnym podniosłoby się zawsze we Francji niemało uprawionych inteligencji, które by na pierwszy oka rzut dostrzegły i doniosłość solucji, i jej piorunującą światłość.
Rutyna w dziejach sztuki nie Uczy na wiele więcej tysiąca dni... Mistrzostwo - około tysiące lat obejma, i gdy tamta zaledwo techniczny ciąg pracy utrzymuje ze stoickim honorem i uporem, tamte obowiązywało wiek po wieku i arcydziełami wysklepioną zostawiło kupolę do dziś i poza dziś trwałego gmachu! Zapytanie przeto, czy trzy tysiące lat twórczości owocującej? czy parę tysięcy dni jałowej, lubo arcy-szanownej skądinąd do-trwałości?... że postawionym nie było, a tylko namiętnie poczuwanym, przeto takowy wewnętrzny podrzut uczucia mógł sobie, jako chciał, każdy dorywczy publicysta porywać i kierować wedle skłonności jemu i czasowi właściwych. Porywanie takowe i kierownictwo do ila jest poczciwym? - wykładać tu nie będę, dla przechowania wiary, iż to każdy czytelnik bez objaśnień i zwróceń uwagi sam ocenić jeszcze jest w możności. Nadmienię tylko, że pomiędzy takowym pod-uszczania-sy-stemem a pomiędzy metodą Sokratesa rozmawiającego z Alkibiadem zachodzi różnica tych wymiarów, jakie rozdzielają pojęcie sprawy kryminalnej i pojęcie towarzyskiej delikatności.
Słusznie albo niesłusznie od wielolicznych odpychany ekspozycji, Gustaw Courbet wystawił nareszcie płótno swoje mające za przedmiot Kamieniarzy (Casseurs de pierre). Widok, według wszelkiego podobieństwa, podjęty z okna i spotykający się w każdej cząstce wielkiego miasta nawiedzanego żądzą barykad,8 ale umiejącego się odbudowywać z równą zniszczeniu energią. Jakoż rzeczony Courbeta obraz przedstawuje parę figur robotników, zgrupowanych arcymechanicznie około budowlanego głazu. Ludzie są bezpośrednio z natury odrobieni, ciż sami, co już stanowią kastę pracowników (ouvriers), muszkulaturą z dziennych wysileń i kolorytem z wieczornych libacji pochodzącymi podobni do owych na pół gladiatorów, którzy obie bramy Areny-rzymskiej za hucznych czasów Nerona otaczali; wystarczało namalować ich tak, jak są, ale że to przed fotografem miejsce miało, przeto, co natura rzeczy dopełniła, odniesiono bez-uważnie do artysty.
Nad krytykę takową o niesłychanie wiele był wyższym Proudhon, lecz jako ów średniowieczny Baron, który szyby malowane łamał i ołów łączący je odzierał, aby z niego lać kule do nagotowanych w okna arkebuzów, tak przeciw-feodalny Proudhon, wszystkie sztuki tradycje łączące ciąg arcydzieł porozdzierawszy, wyciągnął swoją namaszczalną rękę nad Gustawem Courbet i wygłosił...
Jeżeli Courbet jest już głębokim moralistą (un profond moraliste), godzi się jeszcze i to jemu przysądzić, iż zarazem on jest najreligijniejszym malarzem swego czasu {peintre le plus religieux).
Zaś ażeby takowe wygłoszenie ostatecznie zatwierdzić, dodaje zarazem tenże mędrzec rodzaj cudownej legendy w następujących słowach.
Prości wieśniacy, którzy przypadkiem widzieli malowanie Courbeta: obraz des Casseurs de pierre, objawiali życzenie posiadania tej rzeczy, aby ją umieścić w głównym ołtarzu ich parafialnego kościoła. Kamieniarze (mówi dalej Proudhon) warci są niejednej ewangelicznej paraboli, zawsze tam jest i moralność w czynie. Ja bardzo rekomenduję tę ideę freskantowi Flandrin, która może jego w religijnych kompozycjach i kościelnych pracach oświecić.
Uznanie w ten określone sposób, a płynące spod słynnego i naczelnie wladnącego pióra, dało do myślenia Courbetowi, który się począł odnajdywać v/ utworze swoim i pomierzać onego głębokości, zbyt długo mu zakryte. Co więcej, że za P. J. Proudhona głosem natychmiast spół-działacze jego dostrzegli i drobniejszych, a następliwych szczegółów. Kaminiarze, wedle ich artykułów, zapełniających mnogie periodyczne pisma, nie byli to natrafieni przypadkiem wyrobnicy: we fałdach ich koszul zalegało coś apostolskich płaszczów - to byli nowej Ewangelii zwiastunowie - kamień nawet wyobrażał węgielny kamień gmachu nowego'.... Podziwiać tylko zostawało tę niesłychaną delikatność, z jakową Gustaw Courbet
potrafił ciężką prawdę objąć w najlżejsze włókna nie każdemu od razu widnej paraboli, i samemu niejasnej mistrzowi.
Zaprawdę, zaprawdę (pisał więc Proudhon), w tej chwili obecni jesteśmy czemuś (nous assistons en ce moment à quelque chose etc.), co w malarstwie większym będzie od wszystkiego razem, cokolwiek starożytni i późniejsi mistrzowie dokonali... jeżeli tylko obłęd nasz tego coś nie przygasi!
Courbet (głosił dalej Proudhon), Courbet, naczelnik szkoły krytycznej, jest niewątpliwie zarazem jednym z najgłębszych spółczesnych myślicieli (un des plus profonds penseurs de ce
siècle).
Courbet, malarz krytyczny, analityczny, syntetyczny, humanitarny, jest ekspresją czasu!... Dzieło jego spół-waży (coďncide) - decydował dalej Proudhon - z filozofią pozytywną Augusta Comte, z pozytywną metafizyką Vacherota: „le droit humain ou la justice immanente de moi"...
Treści te przeglądając i powietrze, które je czasu swojego otaczało, uspółcześniając sobie, przychodzi na myśl, iż pomiędzy spółdziałaczami P. J. Proudhona byli zapewne i tacy, którzy do osoby jego aplikowali metodę tęż samą, jakiej mędrzec względem Gustawa Courbeta zażywał. Wtórowali wszelako wygłoszeniom mistrza i mniemania onego starannie wykończać usiłowali ze szczególniejszym powodzeniem. Skoro któryś z nich podniósł, że figury Courbeta, zachowując filozoficzną ważność swoją, mogłyby być może nieco lepiej rysowane, natychmiast Proudhon i wierniejsi mu odpowiadali, że „ludzkość właśnie jest tak niezdarna i szkaradna, jak ją przedstawuje rzeczony pęzel, i to skutkiem jej bezecności i błędów".
Pomiędzy Ezechielem prorokiem (mówił Proudhon) a Juwenalisem... (przestrzeń zaiste że szeroka!) należy się całe to miejsce Courbetowi... On abominacje czasów wziął na pęzel...
Nie wiem, azali tym podniecony malarz, i temu gwoli odpowiadając, wykonał następnie, i na ekspozycję 1853-O roku podał, Kąpiącą się (La Baigneuse) - niewiastę (jak to jest osobnym Courbeta upodobaniem), widzialną od strony, która całą szerokość pleców okazuje, dzieło liczące wiele zalet miejscowego modelowania i koloru.
Zgadł od razu Proudhon ukrytą myśl tego wtórego arcydzieła:
Tak!... (wołając) to jest zaiste że „Mieszczaństwo" (la Bourgeoisie)... to jest żona mieszczucha., a jeśli kontury tej figury uważysz, odpoznasz, jak są z-defigurowane przez otyłość i złą konduitę tudzież zbytek. Miękkość w niej i objętość tłumi wszelki ideał i czyni ją przeznaczoną, aby umarła z tchórzostwa lub z roztopienia tłuszczu!...
Ku czemu więc spółpracownicy Proudhona wyłuszczali szczegółowo inne odnośnie obrazu: ona obracała się (wedle dalszych spostrzeżeń) od światłości dziennej, dając przez to do zrozumienia, ile wstrętu ma bur-żuazja do umysłowych ćwiczeń, i jak małochętnie „zdrowymi treściami" dziennikarzy zajmuje się. Inni szli dalej, podradzając wykonanie odpowiedniego tamtemu płótna, które by niemniej przedstawowało kobietę od wejrzenia widzów odwróconą z rodzajem pogardy, ale idealnymi udaro-waną formy i śród zupełnej ciemności... Tylko w arcyszerokie złote ramy płótno takowe objęte przedstawować miało Arystokrację! (Zaiste że od Archimedesa do Proudhona żaden obraz łazienek tak głębokich pomysłów nie spowodował!...) Rzecz uwagi godna, iż P. J. Proudhon, takowej to krytyce dając pole, wyraźnie i z góry zastrzega:
Je ne fais pas ici de politique!... c'est tout simplement l'inconvénient de certaines habitudes que je dénonce. La théologie enseigne qu'il y a des grâces d'état; il y a aussi des vicesji'état.
Stroną najsmętniejszą (i śmiem mniemać, że najmniej spostrzeżoną dotąd) owej Proudhona krytyki i jego estetycznych spółdziałaczów było i jest lekceważenie tajemnic twórczości artystycznej. Ktokolwiek albowiem zna głębie sztuki, ten wie, iż rzeczywiście pewna nieokreślona proporcja absolutnej intuicji spółdziała z wykonalną artysty twórczością, i że jak po wygłoszonej na skrzypcach symfonii, choć dla oka spoczęły już struny, grają one jednak jeszcze akord upełniający-powietrze, tak samo i pracująca myśl uzupełnia się akordami, które ponad przedsięwzięty plan unoszą twórczość i bez wyraźnej woli mistrza w dzieło jego zachodzą. Lecz różnica jest apodyktycznie wielka pomiędzy umyślnym pogwałceniem wszystkich praw dedukcji i samejże logiki na to jedynie, aby poddać one w służbę jednej jakiej czasowej pasji, i to jeszcze pasji odwetu, a pomiędzy tym zaufaniem w harmonię praw stworzenia, z jakim zielony pajączek polny uczepia swoje nikłe włókno u gałązki zwisłej nad strumieniem, pewny, iż
wiatr, co dyszy nad falami, przeniesie mu je łagodnie na brzeg przeciwny... brzeg, którego on nie zna ani widział...
Tak wieloma i tak stanowczo uwyraźnionymi potwierdzony uznaniami, Gustaw Courbet rozszerzył skrzydła swojej muzy i wygotował już nie pojedynczą figurę, lecz rozmaitych kilka postaci, jakby drogą idących i mniej więcej słabo postawionych, a które przeto można było za podpiłe uważać. Róg obrazu próżny i za niepełną grupę wychodzący wybornie posłużył do namalowania drzewa, a pień onego zbyt szeroki ofiarował też miejsce na obrazek nabożny, które u pni dębów utwierdzają. Kilka linii grymaśnych na obliczach tych figur i postać wieśniaka w oddaleniu uczyniły utwór pod tytułem Le Retour de la conférence - przedmiot, który AcLministracja Sztuk Pięknych, w interesie obyczajności (pour cause de bienséance), usunęła od bram Ekspozycji, a o którym szeroko pisał Proudhon i spółwyznawcy głębokiej jego estetyki.
Tenże malarz jest jeszcze autorem Nędzarza, figury naturalnej wielkości, w tegoczesnym stroju, kapeluszu, jaki obecnie wszyscy noszą, i boso -tudzież Nagiej kobiety bawiącej się z papugą, a które to malowanie niemało liczy zalet. Nadto wiele pejzażów Courbeta przyszło na świat sposobem do kręcenia-stołów arcypodobnym. Malarz, widocznie iż na hazard rzucając sprzeczne sobie kolory na białe płótno, otrzymywał, jak w kalejdoskopie, pierwociny dziwnych krajobrazów, i takowe dopiero, ile można, dostrajał do naturalnych warunków. Jest to więc aż do techniki posunięte przeciwnictwo nie tylko że metodzie, lecz samejże logice artyzmu, a cóż mówić dopiero rutynie, która, końcem końców, jeżeli nie sama wywołała estetykę Proudhona i ekstrawagancję Courbeta, to niezawodnie iż dla obojga przygotowała pożądane w powietrzu żywioły, w rozsądzaniu -stronniczość lub miękkość, a w następstwach pojawów sztuki - próżnię.
Czytając nie to, co Proudhon życzył sobie, aby z jego pism wyczytywano, ale to, co leżało w głębi piszącej myśli jego, skoro się napotka na przykład o greckiej sztuce taki frazes:
...Ongi poradnica wolności i obyczajów, dziś narzędzie tyranii i chuci, sztuka grecka zarobiła na potępienie swoje: dzieła jej powinny były z nią przepaść!...
- czyta się, że to o rutynie tylko, na onej starożytnej greckiej sztuce formalnie opartej, nieoświecenie przeciąganej i urzędowi, jak klucz Hermesa, zwierzonej, nie zaś o Fidiasa i Homera rzemiośle lub dziełach jest mowa.
I dlatego to tenże Proudhon o tejże greckiej sztuce w innym miejscu te niezrównanie piękne mówi słowa:
Nieustanne uczucie czci Boskiej i ciągłe poczucia godności człowieka, równoważąc się bez końca w mariifestacjach tego małego ludu, dały świętą proporcjonalność form, i to cały byt moralny Grecji wyraża.
Umysł, który jest w stanie powyżej cytowany skreślić i dostrzec attyk, czy podobieństwem jest, aby z dobrą wiarą występującego na publiczny widok artystę młodego tak podejmał, jak to Proudhon uczynił z Gustawem Courbet, i ażeby wreszcie ten drugi dobrodusznie przyjmował palinodie przechodzące prawdopodobieństwo? Co do drugiego, trzeba mieć na względzie, że on spotyka w Proudhonie jedyną porękę właśnie w chwili, kiedy praca jego jest od Ekspozycji odsądzoną, i że u Francuzów sankcja urzędowa nawet w dziedzinie sztuki i literatury uważana jest za coś żywotnego. Nierzadko bywa, iż artysta taką dotknięty bullą łamie pęzle swoje i płótna niszczy albo czuje się bez-natchniennym, jakby wychłonięto z duszy jego pneuma żywotne i pozostawiono próżną formę. Zdawałoby się przeto, iż do takowej właśnie formy zbliżył się był Proudhon, a uznanie jego, szerokością publiczną równe wszelkim uznaniom innym (bo równe Paryżowi), napełniło duszę Courbeta tchnieniem nowym. I podniósł się na nogi swoje powalony artysta, człowiekiem stając się po raz wtóry. Courbet przeto uwierzył w ważność i misję swoją własną, lubo miał odtąd służyć Proudhonowi za konieczne a propos do wygłaszania pojęć so-cjalno-estetycznych tego mędrca, tak nieledwie jak - gdyby był przez urząd ekspozycyjny uznanym - służyłby za a propos do kwalifikowania innych i legitymowania samejże instytucji.
Stał się więc tu wybór dwóch panów i dwóch służb, ale wybór mimo własnowoli osoby, która takowy przyjęła i dla której on zaszedł. Żadnego przeto wewnętrznego utwierdzenia artysta i człowiek nie odebrał ani od protegującej instytucji, ani od podejmującego w ten sposób upadek jego
mędrca, ani od aktu własnej woli, która przytomnie wybiera jedno z dwojga. Tłumaczy to, dlaczego ten najniewinniejszy obywatel, przed wojennym-
-sądem nareszcie postawiony, przechodzi od biernej bezwrażliwości do dziecinnych rozrzewnień i ani się bronić, ani atakować chce i może. Starożytne społeczeństwa okazywały podobne temu ukształtowania kaduczne człowieka i umysłu, ale dziewiętnaście wieków Chrześcijaństwa nie pokazuje, zdaje mi się, smętniejszego cywilizacji rezultatu!
Rozszerzyć się nam przyszło nad Proudhonem na ten sam wymiar, co nad krytykowanymi przezeń dziełami artysty, z tej szczególniejszej właśnie przyczyny, iż artysta dziełem jest krytyka jego dzieł. Geneza ta, monstrualna i kapitalnie zaprzeczająca udziału Świętego Ducha w rzeczach stworzenia, zdaje się, że zarówno częstotliwie praktykowana jest, jak nie--zbadana, a tym mniej udzielona znajomości publicznej. Tak dalece, że dopiero gdy arcywielki jaki dojrzeje na słońcu skandal, wtedy wyrazami obozowymi, lecz z niemałym dowcipem, ten lub owy pisarz napomyka, iż godziłoby się może wiedzieć, skąd pochodzi takowe indywidualności i duszy człowieczej zatracanie?
Federacja Artystów Paryskich powstaje z rewolucji 18-o marca.
-Kolumna Vendôme roztrzaskana jest o bruk placu 16-o maja. -Drugiego sierpnia Aleksander Dumas-syn zadziwienia swoje objawa w sposób tak bogaty, iż uniepotrzebnioną staje się odpowiedź na pytajniki jego, a przynajmniej wypadałoby to wnosić z niepodania onejże.
Ta biedna Republika!... pokrewni jej, kochankowie i jej potomstwo są to po większej części wariaty albo mazgaje, szarlatany, złodzieje i zbójcy...
Lecz na odwet ma ona generację-samorodną, porody nagłe, nie przewidziane zjawiska, olbrzymie nicestwa, ogromne cienie chińskie, które przychodzą zrobić swój gest, wykrzyknąć i umrzeć w tymże momencie na tle rozczerwienionym łuną i krwią. Z jakiego bajecznego związku między Pawiem a samicą Ślimaka - z jakiej antytezy genezjackiej - z jakiego ocieku życiodajnego mogła się na przykład zaniecić i powstać ta rzecz, którą Gustawem Courbet zowią!...
Uwagę tu zrobimy, iż styl arcyromantyczny, pod utalentowanym zwłaszcza piórem, ma tę czarowną zaletę, że sam pytajników kolor daje czytającej
publiczności satysfakcję, i że przeto ciekawość, nawet po ugaszeniu pożarów i otarciu krwi z bruków, objawiona w tak udatny sposób, nie potrzebuje zaspokojoną być przez zgłębienie treści i przez odpowiedz.
W jakim to alembiku? (dalej zapytuje Aleksander Dumas-syn) lub na jakim gnoju...
- jako cudzoziemiec piszący o Francuzie wypuszczam całe periody tej katy-linady i przymiotnikowanie przez pana Dumas używane, a które zapewne uchodzi pomiędzy sławnościami spółczesnymi, skracam wyrzutnią.
Nie jestże to coś (wyrzeka Ale. Dumas-f.), jakoby żarcik Boży ? (Jarce de Dieu), gdyby Bóg zdolnym byl farsy robić i do tego się mieszać... A równi jemu, to jest Courbetowi, z różnicą powierzchowności, liczą się na tysiące w tej rewolucyjnej zoologii etc, etc.
Te ostatnie zeznanie słynnego pisarza francuskiego, iż podobne zjawiska do Gustawa Courbet Uczą się tysiącami w każdej rewolucji, było mi potrzebnym do zakończenia i uwzględnienia pracy mniejszej, jakkolwiek o wiele przeniósłbym znalezienie u kompetentnego autora jakiejś wystarczającej odpowiedzi na pytajników mnogość w rzeczy, która „tysiące" spół-obywatelów co każda rewolucja unicestwia. Więcej powiem: z genezy psy-chologijnej Gustawa Courbet widzieć zdaje się, że poszukiwana przez Aleksandra Dumas-syna recepta urobioną bywa w sposób następny.
Przez kilkanaście lub kilkadziesiąt lat pokoju, zaręczonego rutyną urzędową, publicyści, estetycy, autorowie dowcipem i udatnym piórem udaro-wani podnoszą najrozmaitsze pytajniki, napomknienia i powołania wszelakich obchodzących ludzkość i społeczeństwo treści - ale żadnej z onych-że wystarczająco ani pogodnie nie zgłębiwszy i do obowiązującego nie doprowadziwszy rezultatu, pozostawują samym przelotem meteorów z-elek-tryzowane powietrze, bez klimakterycznego ciepła i słońca.
Atmosfera takowa naturalnie przeciwną jest rutynie, ale potrzebuje onej, pod jej wyrobiwszy się egidą. Wszelako, odpychając onąż i onejże koniecznie potrzebując, zastąpić jej w żaden sposób nie może, dla niedogłębienia przedwstępnego wszystkich kwestii żywotnych. Generacje młodsze właśnie o porze kształtowania się i proporcjonowania charakterów znajdują otwarte płuca swoje śród powietrza onego, we zdecydowanej będącego walce z jego całokształtem atrakcyjnym i ze samym grawitacji prawem. Dwójstronność takową mogą niekiedy, i do czasu, odpierać wyjątkowo-szerokie czoła i piersi, jak na przykład czoło i pierś Proudhona - ale i te, po niepodobnym nawiązywaniu nieustannych rozprysków idei, coraz głębiej w paradoksie toną. Potrzeba im świadków, uznawców, społeczności... i tu naturalnie nasuwają się ci, o których Aleksander Dumas-syn mówi: „podobni do Courbeta, z różnicą powierzchowności, a liczący się na tysiące w tej rewolucyjnej zoologii".
Fatalnie-niewinni! - monstrualni - ołowiem lub śmiercią cywilną zabijani - nie ukarani nigdy... owoce zbrodni białych, gładkich i przed oczyma znikających.
Dziełem Gustawa Courbet chronologicznie ostatnim, i właśnie że od bieżącej (1872 lata) Ekspozycji publicznej a urzędowej odsądzonym, jest na nowo niewiasta obnażona, i którą, ściślej, nazwałbym „gołą". Figura ta obraca się szerokością pleców i wszystkich budowy ciała następstw do ciekawego widza, lubo nie patrzy ku gotyckiemu oknu w bogatych tła ciemnościach umieszczonemu. Wyciągnięta jest, jak po kąpieli, na rodzaju sofy, z której malarz nie zdaje sprawy i rachunku.
Plecy tego niewieściego ciała ślicznie są malowane i przypominają one kąpiące się Mieszczaństwo (la Bourgeoisie), o którym na swoim miejscu mówiliśmy - ale podłożona noga prawa pod wyciągniętą lewą okazuje arcynieestetycznie część wielce do pięknego namalowania trudną, to jest podeszwę i spód pięty, kształtów i kolorytu bynajmniej attyckiego, a którą ani „mieszczaństwu", ani „ludowi", ani nawet „arystokracji" bezstronny i uważny krytyk przysądzać nie może.
Pisałem 1872 lata, w Paryżu