O MIŁOŚCI KSIĄG DWIE
Dla p. Marii Bolewskiej i z Jej polecenia napisał Cyprian N. 1857
WSTĘP
Ś.p. Adam, o ile nieszczęśliwy był w utworach swoich miłości dotyczących, a zaś w życiu (jak wszyscy poeci) bardzo skaleczony -- o tyle znowu tam, gdzie miłość indywidualna dotyka Społeczeństwa, wielkim i nieśmiertelnym trwa - jakoż jednym z najpiękniejszych klejnotów poezji wieku jest następujących parę wierszy, których ściśle dosłownie nie pamiętam,, a brzmią one mniej więcej tak: „U was!... gdy się rycerze pożenią... kończy trubadur piosenkę!... Tylko dodaje, że żyli długo... i byli szczęśliwi..."
Żyli? byli szczęśliwi?
O MIŁOŚCI KSIĄG DWIE
KSIĘGA PIERWSZA
Zawsze miałem wstręt pisać o przedmiocie tak blisko serce obchodzącym, a to z powodu, iż pisanie ma w sobie dużą proporcję mechanizmu i że niemiło jest zamieniać kwiatu alabastrowego lilii białej na kałamarz pełen atramentu - także, wyznać muszę, i z powodu jeszcze tego, że ktokolwiek poważył się kiedykolwiek zastąpić drugą osobę w rzeczach serca, musi już przez to samo tak się pozbyć wszelkich niespodzianek, jak się ich pozbywa ten, który do przygotowania ich należał.
Innych także powodów mnóstwo zatrzymywało zawsze pióro moje, ile razy miłości i wzajemności uczuć miało lub mogło bywać poświęconym. Jeden z tych powodów jest, że kiedy miałem lat około dwanaście, wymalowałem z wielką pracą różę na atłasie białym na dzień imienin ś.p. Ojca mego, a że Ojciec mój wtedy mieszkał z księciem Onufrym Lubec-kim, który nas (dzieci swojego przyjaciela) bardzo kochał, miał zaś książę wzrok krótki i zażywał hiszpańską, czerwoną, bardzo miałką tabakę, którą bywał cały obsypany, skoro więc dostała mu się róża moja w ręce, nie mógł się był odchwalić jej staruszek, ale atłas ów biały w oczach moich tak głaskał palcami w czerwonej tabace nurzanymi, że drżałem o arcydzieło moje, i nie wiem doprawdy, w jakim stanie ofiarował je był mój ś.p. Ojciec ś.p. Ksieni Zakonu Panien Kanoniczek, Karśnickiej (bowiem ten jest pierwszy mój krok artystyczny w świecie!).
Owóż myśliłem nieraz o tym, i obawiam się często tych poczciwych rąk i palców w czerwonej tabace hiszpańskiej dobrze pierwej umorusanych...
Względy powyższe, jakkolwiek ważne, odrzucam jednakże i zaczynam rzecz moją O miłości ksiąg dwie, ale też za to skrócam i samą treść, należało albowiem, w całej obszerności przedmiot ten traktując, napisać ksiąg siedem.
S i
Mniemam (i myślę, że nie mylę się), iż każda miłość w jakiejkolwiek bądź sferze i rodzaju, i stopniu, dlatego właśnie iż miłością jest, dopełnia się i harmonizuje drugą inną.
I tak-sama nawet najwszech-ogarniająca miłość Boga nie jest samą, osobną i wyłączną - albowiem, jako sam Zbawiciel uczy, jest zaraz i przykazanie drugie, „równe owemu": aby kochać bliźniego swego jako samego siebie.
S 2
Jeżeli przeto nawet w najwyższej miłości istnieje i nie opuszcza jej ona druga, dopełniająca i harmonizująca, czy też nieledwie równoważąca ją-zaiste, byłoby może nieświadomością grubą albo zuchwalstwem mniemać, iż miłości inne, chociaż niższe w naturze ich, mają zawsze przy sobie swoich drugich, dopełniających, harmonizujących i równoważących je, czyli że są lub mogą być idolatrycznie absolutne.
$ 3
Z tego to wychodząc pojęcia Miłości, jeżeli niepodobieństwem jest w śmiertelnej melodramie Życia uniknąć rozdarć i szwanków - to przynajmniej prawie że zupełnie zdaje się, iż uniknąć można trwóg, zawodów, wyrzutów i nieledwie zdrad, które sami sobie ludzie najstaranniej na siebie gromadzą!
Słowem, jeżeli w każdy zagajony romans wchodzi: młoda osoba, przyszły, przyszli inni, Matka i Matki, i Ojcowie - należałoby, ażeby młode osoby patrzyły na wzajemną ich miłość przez miłości pojęcie wspólne - to jest, po prostu mówiąc: aby pierwej pytano, czy ona też kocha? -niźli pytamy się, czy ona kocha mnie?
Z drugiej znowu strony. Matki, na to patrząc, należałoby także, aby (w tym właśnie będącą miłość ich macierzyńską) oglądały pierw przez Miłość prawdy. Prawda albowiem ma najniespodziewańszych tysiące konsekwencji, gdy tymczasem najwyrafinowańszy rozsądek kabalistyczny ma tylko pewną liczbę przewidzianych konsekwencji, które na drugi dzień po szlubie wszystkie odmienić się mogą. Ojcowie nareszcie, patrząc na dramat ten, w którym miłość ich leży, należy, aby nań patrzyli z swojej strony przez Miłość Społeczeństwa, w którym zagaja się rzecz konsekwencje dalekie mieć mogąca i miewająca.
S 4
Tym to sposobem (mniemam, iż nie mylę się), że od każdej miłości panny młodej, pana młodego, Matek i Ojców odjąwszy (miłościami harmonizującymi miłości) to, co praktyka okazałaby sama, iż odjęłoby się-wszyscy byliby już dostatecznie (samą zrównoważoną tak miłością) oświeceni i nieledwie że z czasem społeczeństwo takie wyswobodziłoby się z koszmarów tragedii niepotrzebnych i z bólów niszczących.
Co epitetami dlatego tu określam, iż są także tragedie potrzebne i bole nie niszczące na świecie tym, albowiem Najmiłosierniejszy jest i Najmędrszy razem i wszystko też ostatecznie służy Jemu.
§ 5
Oto - myślę, iż się nie mylę, że cała treść rzeczy... w powyższych paragrafach czterech skreślona już jest. Ale któż dziś z-bożnie wolnym być ma szlachetność?!...
Koniec księgi pierwszej
KSIĘGA DRUGA
Określiwszy powyżej, iż każda miłość indywidualna (w społeczeństwie chrześcijańskim) zrównoważona odpowiednią jej miłością idealną, to jest: miłość Ojca - miłością społeczeństwa; miłość Matki - miłością prawdy; miłość narzeczonych - pojęciem Miłości samej i kontemplacją jej - dadzą (jak mniemam) wywalczoną spod wpływów trafu trzeźwość i moc postanowienia... pozostaje mi spojrzeć na odwrotne temu sposobowi pojmowania przykłady. Także dać się zrozumieć potocznie i jasno, lubo jasność tu już zależy więcej od indywidualności czytelników.
Powiadają, że do Krezusa dzisiejszego (Rothschilda) przychodził po wiele-kroć petycjonariusz z prośbą o maleńką posadę i zawsze bywał nie przyjmowań - aż raz wychodził on właśnie z bram pałacu wtedy, kiedy pan domu na balkon wyszedł - Romschild miał zauważyć, jako nieszczęśliwy ów człowiek podniósł z bruku leżącą owdzie krzywą szpilkę, wyprostował onąż i wpiął we frak swój... Widząc zaś to, posłał za nim bankier i, przypuściwszy go do rozmowy poufnej, znaczniejsze o wiele nad żądane miejsce dał mu.
Wieść uczy, iż jest to jeden z najważniejszych domu tego urzędników.
Jeżeli więc jednym rzutem oka rozpoznać można skłonności tej natury -zgadnąć przyszłość człowieka - jakoż daleko łatwiej powinno być ukształcić tak wzrok, aby odgadnąć, czyli ta lub owa natura jest naturą kochającą albo nie. Mówiąc albowiem, iż miłość narzeczonych zharmonizowaną być winna miłością samejże miłości, wyraziłem się, że godziłoby się zawsze pierwej zapytywać, czy ona lub on kocha? - a potem, z równąż sumiennością, czy ją lub jego kocha? Gdyby więc kto zapytał: „Jakoż mam poznać, kto kocha lub nie kocha ?" - odpowiadam mu nie doktryną i systema tem, które by tu były grubiaństwem w rzeczach tak subtelnych i żywych, które by tu dysekcją martwą były, ale odpowiadam powyższą parabolą ze zdarzenia potocznego wziętą.
Uważam zupełnie za równe pytania obydwa, zupełnie równe! - ale, nie rozłączając wcale miłości onych dwóch - owszem - za Jedną je biorę, tak jak to na początku księgi pierwszej orzekłem, nieledwie dogmatycznie
0najwyższej miłości mówiąc, iż dlatego właśnie dopełnia się ona drugą połowicą swą, iż nie jest teorią, lecz żywotną rzeczą - miłością! Że inaczej pojmowana (zdaje mi się) byłaby teorią tylko...
Wszystko to, o czym tu mówię, jest, ale wszystko zupełnie gdzie indziej stawiane i na najprzeciwniejszych sobie miejscach.
Każda np. młoda osoba przeniesie pretendenta zręcznego i ogładzonego przez znajomość świata nad szczerze kochającego ją prostaczka - i rzuci się często w objęcia człowieka ogładzonego, a bez wartości żadnej. Skądże to pochodzi? Oto, że instynkt ten jest nieskończenie szanowną tendencją, której zastosowanie niestosowne i bezświadome czym nieszczęście i zdradza.
Jak to? - Tak, iż to przenoszenie pięknych form jest instynktem całości społeczeństwa, które postępuje i kształci się przez tę albo ową przyjętą ogładę i formę, i manierę, i ton. Że zaś każda prawda ma to do siebie, iż zarody jej są nawet u ludzi nie znających jej jeszcze, a zatem i ta prawda także, iż małżeństwo nie tylko jest wzajemną dwóch bytów adoracją, ale i społeczeństwa węzłem, i ta, mówię, prawda leży niemniej w sercach osób najmłodszych, najmniej świata znających. Tylko że, nie będąc im wyraźną i świadomą, tłumaczy się ona fałszywie przez instynktowe zachwycenie tymi lub owymi formami pięknymi i na czasie idealizującymi. Jakoż - pięknie jest radzić młodej osobie, aby wybrała raczej poczciwego prostaczka szczerze rozmiłowanego w niej: ona przeniesie ci raczej zimnego, a uidealizowanego formami, choćby jakiego nicpotem!... Tak dalece człowiekowi nie dość jest skończoności... aby nie powtórzył głos dziejów za poetą: „U was!... gdy się rycerze pożenią, kończy trubadur piosenkę, tylko dodaje, iż żyli długo i byli... szczęśliwi!"
Oto jest tajemnica, dlaczego to tyle właśnie że najniepospolitszych natur woli raczej mniej warty niż mniej foremny wybór zrobić. Dalej - powiedziałbym jeszcze, iż nie powiedziano jest bynajmniej: „i będą dwa ciała o jednej duszy", ale powiedziano jest odważnie, jako przez Tego, który zna byty: „i będą dwie dusze w jednym ciele", powiedziano jest, owszem, nawet, że „opuści ojca, matkę i dom, a pójdzie" etc.
Wszystko to jednakże-w dziewiętnaście wieków modlitw chrześcijańskich gdzie jest?
Owszem-idzie zazwyczaj o to raczej, aby to były dwa ciała o jednej duszy, jak można najbezpieczniej przyległe sobie, choćby aż graniczącymi dobrami posagów swych. Słowem - że, czyniąc wprost przeciwnie prawdzie objawionej, dąży się jak najstaranniej do rezultatów wprost przeciwnych onejże objawionej prawdzie, a zawsze modląc się, płacząc, drżąc i kochając... „Mrucząc, kadząc, śpiewając..." (Malczewski).
I naturalnie wypada stąd, że małżeństwo, które ma ludzi umacniać i w drugiej potędze bytu stawiać, usypia ich raczej, w ciało jedno, w bryłę jedną ziemi zamienia.
Aż po wieku, po dwóch takiego zamurowywania wprost przeciwnie chrześcijaństwu w imię chrześcijaństwa, następuje fenomen szczególniejszy, iż mimo północnej zimnawej krwi i nabożnej edukacji, właśnie że najpiękniejsze natury skandal rozwodów wznoszą...
Skądże to ? - nie krew i temperament, bo to nie Hiszpania i Sycylia -nie cynizm, bo to katoliczki...
Oto stąd, że po paru wiekach takiej kabały społeczeństwo skończyć by musiało na zamurowaniu takim: iż każda panna bez posagu zostawałaby starą panną albo mniszką, a każdy młodzieniec bez posagu zostawałby moralnie lub faktycznie emigrantem.
Że Sakrament nareszcie zamienić by się miał w matematyczne zagadnienie - w taryfę. A wszystko to modląc się, drżąc i płacząc! - „mrucząc, kadząc, śpiewając"...
Kiedy albowiem po roku małżeństwa sama swoboda bytu wywoła energię duszy, ta poczuwa, iż miała coś opuścić, coś woleć, coś wybierać, a samo wolenie, opuszczenie i wybieranie jest już buntem... dalejże dopiero po religijne pomoce, po grozę religijną, gdy tymczasem Chrześcijaństwa jarzmo słodkie i lekkie jest temu, kto nie podchodzi je, lecz przyjmuje.
Kiedy zaś w naturach energiczniejszych krok jeszcze dalej posunie się ów fatalny bunt albo żelazną wolą stłumi się sam - następuje ta wewnętrzna powolna spalenizna, skutkiem której jeździ się już od wód do wód, do Włoch nareszcie po powietrza balsamicznego w płuca trochę-i umiera taka niewiasta świątobliwie z suchot, a przyjaciółki powiadają: „Anioł był", a dzieci sierotki bez matki pozostają ze wspomnieniem, że była czegoś nieszczęśliwa-a mąż każe Włochowi nagrobek robić z herbem i źle napisanym nazwiskiem - tudzież żałobę nosi, na niewygody w domu żaląc się.
Ale-na cóż to piszę?-tyle macie pisarek utalentowanych i poświęconych-cóż one robią? Sybille, oczekujące Zbawiciela mającego narodzić się?...** Takich wiele w Grecji, ale wtedy jeszcze się doprawdy nie narodził Zbawiciel.
Ale - na cóż i to piszę? - nie chciałem nigdy, i nie kończę oto tej drugiej księgi - i przerywam.
Proszę mię nigdy na podobne rozmowy nie wyprowadzać - kocham przyszłość społeczeństwa, któremu służę, i mam Nadziej ę, za którą cierpię, ale nadzieję jako cnotę - bowiem innej nadziei, gdziekolwiek nie zakrywając sobie oczu spojrzę, nikt i nic mi nie da...
Ostatecznym zepsuciem bywa poetyzowanie własnych błędów, tak jak ostateczną dojrzałością-czynne ich odkupienie.
Dwie te rzeczy na pewny dystans pewnym oczom podobnie się do siebie przedstawują.
Koniec księgi drugiej
Zatrzymałem pióro - przerażony - że tyle Wam, Panie, Bóg dał w ręce -a oto rzecz pospolita umiera i umarła nieledwie.