O JULIUSZU SŁOWACKIM
W SZEŚCIU PUBLICZNYCH POSIEDZENIACH (Z DODATKIEM ROZBIORU «BALLADYNY») 1860
...servi inutiles sumus... quod debuimus facere, fecimus.
TREŚCIAN
LEKCJA I
Słowo publiczne, słowo prywatne. - Różnica ich parabolą określona. - Jasność stylu ile od kogo zależy? - Stanowisko poetów w społeczeństwie. - Różnica pomiędzy zadaniem poetów u ludów starożytnych, aż do Objawienia, i u ludów chrześcijańskich. - Nie tracą posłannictwa swego, ale je przemieniają. - Tworzą języki. - Poszukiwanie poety cyklicznego tej drugiej epoki. - Byron. - Błędne i błahe pojęcie byronizmu. - Mickiewicz powtarza nazwisko dane Byronowi za życia jego, ale nie określające stanowiska i ważności tego poety.
LEKCJA II
Odpowiedź na zapytanie, skutkiem lekcji pierwszej uczynione, a dotyczące pojęcia nadziei. - Zdanie sprawy o Byronie i byronizmie, nie jak dotąd błędnie je na świecie rozgłaszano, ale jak jest w istocie. - Byrona obraz w obliczu historii. - Epopeja w życie przenika. - Mickiewicz, Lamartine, Kossuth, zwłaszcza 0'Connell.
LEKCJA III
Pojęcie oryginalności fałszywe i prawdziwe. - Umiejętność czytania fałszywa i prawdziwa. - Odpowiedź na zarzut, skutkiem przeszłej lekcji uczyniony, a dotyczący Lamartine^. - Książki jako cel uważane są zawadą. - Definicja słów, iż te są, aby wyrażały ludzi: niewystarczająca!...
LEKCJA IV
Odpowiedź na zarzut, skutkiem lekcji trzeciej uczyniony, a dotyczący pojęć o czytaniu w niej rozwijanych. - Słów nawet pojedynczych często nie umie się czytać. Dowód na wyrazie szlachta. - Czytanie poetów tryumfującego społeczeństwa i poetów walczących jak jest różne. - Pojęcie cywilizacji. - Politycznie i socjalnie jak daleko zaprowadziła ludzkość cywilizacja? - Abrys ogólny promieni cywilizacyjnych w świecie. - Anhełli. -Kardynalna myśl poematu, pole jej, osoby w utwór ten wchodzące co znaczą ? - Wartość literacka.
LEKCJA V
Historia cywilizacji i wykrzyknik Ach! - Beniowski jako natura utworu - jako wybór bohatera. - Przekleństwa co są? - Krół-Duch. - Ciemność stylu i popularność poetów. -Wytłumaczenie Króla-Ducha i określenie stanowiska utworu tego w dziejach epopei.
LEKCJA vi
O utworach pomniejszych tego poety i formie ich. - O języku w ogóle i o zasługach Słowackiego w historii mowy ojczystej. - O służbie jego w obliczu współczesnych elementów i o współczesności.
Dodatek do M... S... o Balladynie, z wytłumaczeniem natury tej tragedii, tudzież wszystkich osób, tak pojedynczo wziętych, jako i w ogóle dramatycznego ich działania uważanych.
LEKCJA I
Słowa publiczne i prywatne nie różnią się przez tła i formy, ale więcej przez ich naturę samą; prawda ta ważna jest szczególniej dla nas, jako nie mających bytu politycznego, a przeto opierających się na bezwzględnej ważności słowa. Pod klasycznymi filarami frontonu Magdaleny widzieliście dorodnego człowieka w hełmie rzymskim, odzianego szatą podobną do sagum i mówiącego patetycznie; tło tutaj klasyczne, forma klasyczna, jednak słowo człowieka tego publicznym nie jest - jest to bowiem sprzedawca ołówków. Gdyby zaś Kopernik kilku poufnym przyjaciołom zwierzał prawdę objaśniającą harmonię światów, słowo jego, lubo przy mniej patetycznych warunkach, należałoby do całego świata. Taka to wielka jest różnica między słowem prywatnym a słowem publicznym.
Obowiązkiem mówcy publicznego jest jasność w Prawdzie, nie jasność w literze samej, a która przeto zależy od wielu poza nami będących warunków, niekoniecznie zaś od nas samych. Jasność w sferach nieumysło-wych nawet jest to przezroczystość: światło jest przezroczyste, mowa niemniej jasną jest wtedy, gdy jest przezroczystą. Tak, na przykład, gmach architektury doskonałej przezroczysty być może i powinien, chociaż z granitu, a jest on nim wtedy, gdy fronton pozwala odgadnąć plan i budowę wewnętrzną gmachu całego. Gdy tymczasem szyba kryształowa może, owszem, zakrywać przedmioty za nią będące, skoro ten, który patrzy, obierze niewłaściwy, tj. obierze wskośny punkt zapatrywania się. Od mówcy więc samego nie zależy tu wszystko: jeżeli albowiem dla uprzytomnienia jakiej prawdy potrzeba pierw długich komentarzy, uwaga słuchaczy odciąga się poza oś kryształu tej szyby - poza ogół planu tego gmachu - i oto zarazem przezroczystość owa zatraca się.
Jeżeli wiecie, co jest poeta? - nie dziwię się; każdy kto nie medyk, wie przecież w pewnym względzie, co jest krew; dość, aby się skaleczył... Jeżeli Akademie nie żądały definicji poety, nie dziw - najłatwiej definiować to, co w oddali.
Ale jeżeli kto zna stanowisko poety w społeczeństwie i jego służbę pojmuje, ten wie bardzo wiele: więcej niżeli wszyscy wiedzą, więcej niżeli wiedzieć można, więcej, niżeli jest uznanego w rzeczywistości. Kiedy się mówi: żołnierz, urzędnik, rzemieślnik - daje się zarazem pojęcie pewnego tła ich działalności; kiedy się zaś mówi: poeta, nie określa się tego. Żołnierz, urzędnik przyjmuje to ze społeczeństwa, co ono mu dać i co on przyjąć może, gdy tymczasem poeta przyjmuje to jedynie, czego mu zaprzeczyć nie można. Nawet urzęda i stopnie akademickie udzielane bywają poetom wtedy jedynie, kiedy im onych odmówić niepodobna.
Język uświęcił to formą osobną wyrażenia zarówno potocznego jak głębokiego, to jest: „nie można odmówić mu talentu, nie można odmówić zasługi" itp. Byłoż tak zawsze? jestże poezja tak młodą, że nie miała dosyć jeszcze czasu, aby wyrobić dla swych zwolenników stanowisko w społeczeństwie? Nie-zaprawdę; pytania te są ważne choćby dlatego, że nigdy dotknięte nie były. Spójrzmy w przeszłość.
U ludu izraelskiego, od którego poczynam, gdyż chronologia i archeologia społeczna nie poczyna się pierwej, poeta miał zupełnie jasne i społeczne stanowisko: urząd i godność jego odpowiadały owdzie temu, co dziś nazywamy sędzią przysięgłym; prorok nie był przypadkowym: lud, urząd i królowie wiedzieli, co jest prorok, owszem, to było właśnie piękne i wielkie, że osobistość tylko proroka mogła ulegać krytyce, że powiedziałbym, wątpić można było, czy ten i ów jest prorokiem prawdziwym, nie wątpiąc wcale, że prorok jest-co jest?-i jakie jego stanowisko.
U Greków poeta orfeiczny wielce do proroka izraelskiego podobny; dramatyczny-to kapłan, albowiem ołtarz jest przed sceną, bohaterski zaś - to znów historyk albo muzyki wojennej przewódzca. Ci, co z Koryntu do Rzymu z kapitulacją miasta wysłani byli, to już oratorowie, nie poeci: poeta do tak praktycznej misji nie byłby zdolny! Proza historyczna, orator
stwo i dyplomacja u Greków zaczęły się dopiero pod koniec ich istnienia, gdyż historia Grecji na epopei się raczej opierała.
U Rzymian dopiero, których misja była najmniej wyłączną, najmniej, że tak powiem, rzymską, gdyż na cały świat się rozlewała - poeci przechodzą już na stanowisko wyłącznie literackie. W miarę zaś jak do Objawienia się zbliżamy, prawdziwi poeci milkną, albo są to już pedagogowie, nauczyciele i klienci, co bez mecenasów się obejść nie mogą, z powodu że ich stanowisko społeczne jest wątpliwe. Horacy pisze wierszem sztukę wierszowania. Od tego więc czasu pieśń na samą siebie się obejrzała, i ujmuje swoje prawa w formę, i odtąd to aż do Tyberiusza wszelka praca intuitywna ucicha: Sybille zaczynają przestawać mówić-jest to godzina, w której na krańcach państwa rzymskiego przechadza się Słowo Wcielone z uczniami swymi. Niemniej za czasów Nerona, to jest współcześnie do pierwszego prześladowania chrześcijan, rodzi się Plutarch, a ten za rzecz niezbędną uważa upowszechnienie już rozprawy swojej, prawie akademickiej, o zasadzie pojmowania poetów i o sposobie ich czytania. Tak dalece nie tyle już tworzenie, ile z utworów korzystanie obowiązuje.
Egipt zostawiłem na boku - o jego poezji nie wiemy nic, jest to dom niewoli, naród, w którym martwa symbolika pożarła wszystko; gdyby się tam poeta zjawił był, to nie mógłby być kto inny, jak Mojżesz - lecz ten egipskie tylko mleko ssał, ale przez krew i ducha do Izraela należy.
Dlaczegóż socjalna godność poety upada i korony poetyckie zlatują, w miarę jak ku godzinie Objawienia się zbliża, i dlaczego na pole literackie poezja przechodzi? Tajemnica tego bardzo jasna: kapłanowie nadziei nie mieli już co robić u Betlejemskiego żłobu. Nadzieja wszelako odsłoniła nam przez to samo opony i pokazała pierwociny całokształtu architektury swojej, objawiła się niejako i stała się jedną z trzech cnót, gdy pierwej była jedyną.
Gdzież więc ci kapłanowie nadziei od chwili, w której spełnia się na ołtarzu święta Ofiara, od czasów pomiędzy Horacym a Plutarchem, od chwili, w której poeta niechrześcijański z kartek sybilijskich spisuje proroctwo, że się narodzi syn z dziewicy, który będzie królem wieków, od czasów, kiedy i druidy w Galii dzikiej na kamieniach wnijścia do Świątyni kładli napis: „Virgini Pariturae", od chwili, w której Sybille przestają mówić...
Gdzież więc, mówię, ci kapłanowie odchodzą?! - oto odchodzą oni poza Niedzielę tej nadziei, oto odchodzą w dnie jej powszednie i robocze, albowiem dla człowieka pojedynczego nadzieja jest już spełniona, ale dla człowieka zbiorowego, narodu i narodowości poczynającej się spełnienia nie było. Tam więc oni odchodzą, a przeto urzędu swego, kapłaństwa nadziei, nie składają, który zaś nie poruszył się z miejsca i przy ołtarzu pozostał, ten stawał się świątecznego języka poetą, jak nasz Sarbiewski, gdy tymczasem inni odchodzą witać całość, co jeszcze blasku Zbawicielowego nie doznała. Idą na pola, gdzie światłość Pańska nie zajaśniała jeszcze, idą do tego, co ma się nazwać ojczyzną, a czego ludy starożytne wcale nie rozumiały, albowiem doskonałość ciał ich zbiorowych nie była w stanie nigdy wytrzymać doskonałości człowieka pojedynczej - owszem, w walce z nią była i jakoby na zatrzymaniu onej własny zyskiwała rozwój.
Bo choć Izrael posiadał wszystko, aby całością wielką stanął, jednakże rozwoju prawdy chrześcijańskiej wytrzymać nie mógł. Nie wytrzymał on tego, co ta prawda nauczyła, że nie tylko święty, ale i obcy włóczęga, to jest Samarytanin, równych praw miłości doznawać powinni, i że pożytecznym nie jest wcale, aby jeden dla narodu zginął.
Widzę się obowiązanym objaśnić tę peryfrazę, wziętą z wniosku senatorskiego żydowskiego, kiedy szło o sprawę obywatela izraelskiego, czyli obywatela narodu w prowincję rzymską i gubernię jedną zamienionego. Wtedy albowiem wniosek ów brzmiał: iż pożyteczna jest, aby Jezus Nazareński, czyli, jak tam mówiono, aby jeden dla narodu zginął, albowiem Rzymianie mogliby po zaburzeniu, które nastać mogło, przyjść i gorzej ucisnąć tę ojczyznę, to jest: tę Gubernię Rzymską. Wykazując przeto, o co się rozbiła izraelska całość, położyłem na boku rzecz religii w tym względzie i mówię jedynie, dajmy na to, o proroku izraelskim stawianym przed sąd izraelski - sąd zaś ten o obywatelu i proroku swoim pontyfikalnie wyrokuje, że pożyteczna jest, aby zginął, dlatego iż najeźdźcy ojczyzny mogliby przez życie jego uszwankować i obrazić się. Jest to pierwszy i ostatni dyplomatyczny krok, którym zakończyła się pielgrzymka izraelskiej ojczyzny do nicości.
Długo wypadałoby określać, i czas na to nie pozwala, aby w całości wypowiedzieć, iż polarnie-przeciwne stanowisko zajęła w tym względzie najjaśniejsza Rzeczpospolita Polska w rozwoju dziejów ludzkości - gdzie liberum vero nauczyło przeciwnie, to jest, że dla jednego sprawiedliwego cały naród na kartę postawić można; w czym wszelako drogą mi jest rzeczą, iż do tak nieroztropnego narodu mam zaszczyt się policzać. I nie mniemam bynajmniej, aby liberum veto (ten przezacny i wielki klejnot) zgubiło Polskę, ale że nieoświecona onegoż liberum veto aplikacja uczy, iż nie należy wielkich narodu myśli zniżać do nieoświeconych obywateli, ale raczej umysły ludzi do wielkich narodu myśli wznosić.
Była też i Grecja ponad wszystkie nieledwie ludy uposażona, ale ta nie tylko Zbawiciela, ale nawet przezacności Sokratesowej znieść nie mogła i podawszy mu truciznę, aby narodu nie przerósł, poniżyła się sama. Gdy tymczasem na zewnątrz wywiódł ją właśnie najpiękniejszy jej bohater i profilem podobny do stawianych przed narodzeniem się jego posągów w świątyniach... Ten to najpodobniejszy do niej i najukochańszy jej syn, to dziecko jej wykołysane pieśnią, które zasypiać nie mogło bez Iliady i miecza pod głową - Aleksander! On wywiódł ją poza nią i immolował jej egoizm...
Był ci nareszcie i Rzym, ale ten znów zamiaru nigdy nie miał, aby się kusić o otrzymanie tej ojczyzny, do której my zdążamy. Rzym też nie miał był nic po temu, aby taką całością stał się, nie miał nawet jednej familii, była to bowiem szajka zbiegów, zmuszona sąsiednich narodów niewiasty porywać, aby pierwsze utworzyć stadła. Nie miał niemniej granic ani środka: środkiem dla niego była kolumna na Forum, na której naznaczone były odległości od miast i koczowisk ludów świata, gdy znów granicami państwa - granice świata. Nie mógł się więc Rzym kusić o zrozumienie słowa Ojczyzna, i jeśli w nim błyszczą postacie wytwornym patriotyzmem, są to raczej resztki greckiego słońca, jest to patrycjat rzymski, wychowany na greckiej pieśni i wiedzy. Ja sam, przy kagańca świetle, w grobach Scy-pionów widziałem zamiast c rzymskiego greckie k na napisach, a jeżelić kto ortografią obcą na familijnych grobach pisał, zaiste, że musiał być mniej na żywiole rodzinnym wykarmiony!
Jeżeli zatem powiedziałem, że poeci odchodzą w te strony, w których światło Zbawicielowej prawdy jeszcze nie świeciło, i idą przecież, nie tracąc właściwego im kapłaństwa nadziei, powiedziałem rzecz słuszną. Od tej chwili albowiem zajaśniała dla historii prawda nowa, że Ojczyzna nie tylko w Chrześcijaństwie się zaczyna, ale zawsze jest ziemią obiecaną, że, ściślej mówiąc, pierwej była ziemią obiecaną, potem społecznością obiecaną, a teraz mówię, że razem i ziemi, i społeczności obiecanej wygląda się.
I poczęła się oto dla poetów służba nowa, której świadomości lubo nie mają, dziś wszelako po wyciskach stóp ich domyślamy się kierunku dróg, które przebiegali, i natury owoców, które przynieśli. Mając oni za jedyną potęgę i środek słowo, słuszna, iż rozpoczęli od języków; gdy więc jedni zatrzymali się przy ołtarzu rzymskim, jak Sarbiewski, drudzy szli we właściwym im kierunku kapłaństwa nadziei. Ten i ów lud albowiem, dziś polany wodą, dziś też policzony został w księgę i epopeję chrześcijańską, aleć języka lud żaden z dnia na dzień nie przemienia, języka, mówię, pasji uczuć i całej dramy życia, które się za przyjściem Chrześcijaństwa odmieniło - zwłaszcza iż lud takowy składał się z rozmaitych warstw; kapłanowie więc owi podnieśli od dołu język ludu. I byli to truwery, minesingery, bojanowie i resztka skaldów, którzy uchrześcijańczając języki, choćby wytwornością i formą onych wyższą, nadzieję nową przynosili. Aż po czasach służb takich powstawały potęgi ogólniejsze, jak Dant na przykład, który nie tylko już ojcem chrzestnym języka swojego został, ale teologicznego tłumaczem i politycznego twórcą.
Postwarzali oni też wiekom i czasom swoim języki, a o socjalnym jednak poety stanowisku i w tej drugiej erze ich działania nic się nie dowiadujemy, owszem, na mecenasach każden się z nich opiera. Scaliger jest Danta mecenasem, Calderona król Filip uwzględnia, Jana i Piotra Kochanowskich król Jegomość. Nie mówię też tu o zasługach wyłącznie filologicznych tych poetów: kwestia języka transfiguracji społecznych i samego wreszcie języka fenomenów jeszcze nie była spostrzeżoną.
Ważności zaś takowej między innymi najlepiej dowodzi to, że pod ostatnie czasy, gdy Chiny (acz przy niewidzialnym Chrześcijaństwa oryflamie) poczęły się już rozłamywać, największą trudnością, jaką sprawy tej ogromnej spotkało rozstrzygnięcie, było nic więcej, tylko jednego wyrazu używanie, to jest, że nie wiedziano, czy wyrazu czing lub też czing-ti użyć na określenie chrześcijańskiego Boga? Kiedy więc już wszystkie języki gminne stanów i narodów utworzone były, rozpoczęły się znowu, że tak powiem,
nowe języki fenomenów, właśnie że ż samej składni i z samego postaciowania się i ruchu ciał zbiorowych powstałe.
Bez tych zaś języków nie możemy zaiste poznać epoki, w której się żyje, chyba że po liczbach kalendarzowych i matematycznych cyfrach, nieomylnych tam zwłaszcza, gdzie właśnie że już życia nie ma! Od tej to zaś chwili prace poetów na dwie się połacie rozłożyły: przeszłości i przytomności. Na jedną, aby rozwiązać mowę wieków w ustach Sfinksa, i na drugą, aby mowę chrześcijańską odtworzyć na nowo w chwili, gdy dąży do ubóstwienia formy samej, a przeto do spogańszczenia się, lubo częstokroć bez-własnowolnie i bezsamowiednie.
Skoro zaś poeci odeszli w te już strony, nastąpiła dla nich straszna próba. Ileż razy albowiem musieli spotykać te momenta, w których formy prawd samych zamieniały się w fałszu bałwany, i trzeba było walczyć z tym chaosem form, który przez wszystkie wieki we wszystkich wyobraźniach rodził potwory: Sfinksy, Chimery, Minotaury i Smoki, zawsze i wszędzie u ludów wszystkich wyrażane zbiegowiskiem bezładnym rozmaitych form w jedną poczwarę.
O tych to straszliwych walkach pięknie mówi Juliusz Słowacki:
Cierpienia moje i męki serdeczne,
I ciągłą walkę z szatanów gromadą,
Ich bronie jasne i tarcze słoneczne,
Jamy wężową napełnione zdradą...
Powiem... wyroki wypełniając wieczne,
Które to na mnie dzisiaj brzemię kładą,
Abym wyśpiewał rzeczy przeminięte
I wielkie duchów świętych wojny święte! -
Zajmujemy się tu wyjaśnieniem obowiązków poety, bo i jakże możemy oceniać, jak je wypełniał, skoro nie wiemy pierwej, jakie miał obowiązki? Krytyka dzisiejsza mało się tym zajmuje, owszem, opiera się ona zawsze na smaku recenzenta, kryterium ze wszech miar względne i nie uprawnione niczym! Poszukujemy więc zasad rysujących obowiązki poety, krytykę zostawiwszy na stronie. Jestem przekonany, że wszelkie prawo i na innych polach obowiązuje zupełnie o tyle tylko, o ile zupełnymi, żywymi postaciami prawych obywateli zapieczętowało ważność swoją. Ludzie prawi dają dopiero obowiązującą moc prawu ludzi!
I tak na przykład prawda ta, iż Mądrość nie jest samą tylko wiedzą, lecz że ona w życie przejść musi i je ogarnąć, jak i ta druga, że dusza jest nieśmiertelną, dawno były znane: pierwsza u wszystkich mędrców, druga u Egipcjan; ale prawdy te nie obowiązywały były tyle, aż dopiero od chwili, gdy w życiu samego Sokratesa kielich jego prawdom tym moc nadał. Grek ten jest tu pieczęcią: kielich dopełnił i na statuę żywą obowiązku zamienił statut pisany. Byłże wszakże poeta, który by w dziejach poezji to zajmował miejsce, które Sokrates w filozofii dziejach zajmuje! - który by przeto, niemniej jak ów mędrzec na polu swoim, wcielił żywioł poetyczny i zapieczętował śmiercią?... Pytanie to jest arcyśmiałe - gdzież albowiem obrócę oczy, aby znaleźć cyklicznego, że tak powiem, poezji męża!
Miałżebym się aż wrócić do owego, który był piękny i złotowłosy jak Apollo - silny jak Herkules, gdyż lwy rozdzierał, skoro napadały trzodę... który, skoro mu królewską podają zbroję, przenosi nad nią kamienie z potoku wzięte, który na biodrach nagich czuje wiatr z poświstem pędzonej przez zazdrość włóczni - i przebacza, który śpiewając walczy - zwycięża i rządzi pieśnią (Dawid)? Orfeusz jeden, gdybyśmy więcej o nim wiedzieli, może się do niego przybliżył! A jakkolwiek Dant był najcelniejszym z poetów i w kilku bitwach udział wziął, i w politycznym życiu, i na wygnaniu - idzie nam tu przecież o takiego, którego by nie już fenomenologiczny późniejszych wywód tak postawił, ale który by sam współcześnie świadczył i wiedział, czemu świadczy.
Tu-uczynię przerwę i zapytam: „Cóż jest byronizm?"-odpowiedzią będzie: „Najpowszechniej byronizmem zowią rozczarowanie tchnące niesmakiem, pieśń samobójczą, epopeję antysocjalną, antyreligijną, tudzież bez wątku i końca."
Trzydzieści siedm lat za dni naszych wystarcza zaiste na epokę polityczną, ale trzydzieści siedm lat nie wystarcza jeszcze na wydanie sądu o człowieku, bo przy obecnych rękojmiach prawdy plotka nawet wypowiedziana pobieżnie trzydzieści siedm lat trwać może. Otóż właśnie że trzydzieści siedm lat dobiega temu - bo to było jak dziś, około Wielkiej Nocy - gdy w miasteczku greckim zerwała się burza pod tę porę nieprzewidywana. Wicher wielki porywał dachy i figowe drzewa w piasku okręcał wierzchołkami, a lud,
pokazując palcem na okno niepozornego domostwa, wołał: „Burza jest wielka, albowiem kona człowiek wielki."
Człowiekiem tym był Archistrategos Noel Byron, o którym Mickiewicz powiedział był, że jest Napoleonem poetów, a co jest jednakże niewłaściwe, Mickiewicz albowiem powtórzył tylko słowa współczesnych, którzy tak Byrona nazywali za życia, i gdyby był chciał swoją myśl powiedzieć, znalazłby odpowiedniejszą dla niego nazwę. Za czasów Napoleona wszelką doskonałość na każdym polu mężczyźni nazywali Napoleonem, kobiety zaś - Janem Jakubem Rousseau; tak by i dziś jeszcze jakiego figlarza zwano małym Metternichem. Matka Noela Byrona zwała go: J. J. Rousseau, jest to zaś język czasu, echo czasu - znaczenia istotnego nie mające. Tak samo i za czasów Cezara ludy dzikie wszelką potęgę zwały Kaesar (Caesar), i stąd wyraz niemiecki Kaiser; tak i za Karola Wielkiego ludyszcza północne wszelką potęgę zwały Karol, i stąd wyraz polski Król.
Odrzuciwszy więc te okrzyki, nie zaś zdania, współczesnych na stronę, ze stanowiska historii powiedziałbym raczej, że Byron - Sokratesem jest poetów, umiał albowiem żywioł poetyczny w życie i w czyn wprowadzić, z wiedzą tego, co czyni, a poparł to myślą, pieśnią, energią czynności swojej - owocem przez nią otrzymanym - i śmiercią wreszcie.
Ecce poeta !
LEKCJA II
Na posiedzeniu zeszłym zapytywaliśmy siebie, co jest poeta i jakie są jego obowiązki? Ponieważ zaś nikt o to nigdy nie pytał, przeszliśmy cały tok historii. I widzieliśmy stanowisko poetów starożytnych, od Izraela przez Grecję i Rzym przeszedłszy. Widzieliśmy, jak umilkła pieśń w imię spełnienia nadziei człowieczeństwa, w miarę jak do Objawienia się zbliżyło, i jak poeci na nowe pola idą nowej szukać nadziei Ojczyzny. Widzieliśmy następnie, że jedni przy ołtarzu rzymskim zostali, jak Sarbiewski (wyraźnik całego tego cyklu poetów), drudzy aż na krańce formujących się dopiero narzeczy gminnych podążają, a inni nareszcie, w jedną rękę pieśń grninną, w drugą harfę kościelną wziąwszy, tak pośredniczą w onym rozejściu się, jak Zaleski.
Widzieliśmy albowiem, że jakkolwiek lud jaki był już sakramentalnie ochrzczony, nie przeto jednak istota jego z dnia na dzień całej swojej nie odmieniła treści, bo trzeba było nie tylko dusze pojedyncze do słowa objawionego chrztem powołać, ale i ducha narodu, i ducha języka nową słowa potęgą uszlachetnić. A idąc tak za dziejami poezji i poetów losami, i przeto obowiązki ich wyśledzając, doszliśmy aż do elementów poprzedzających dzisiejszą epokę. Alić pojawiła się nam tu zaranna mgła czy chmura, i nie zadziwiło nas bynajmniej, że za takową tak nazwany byronizm uważany jest, owszem, pocieszyło nas, że ilekroć się z fałszywego wychodzi punktu, tylekroć i punkt dojścia nie może zadowolnić. Jeżeli albowiem przez tyle wieków krytykując, uwielbiając lub prześladując poetów nie pytano się o ich obowiązki, jakże i ocenienie tak stanowczego zjawiska mogło być słuszne ?
Tu zaiste że pora jest obrócić się do tych, o których powiada Byron: „pocięci scyzorykiem, atramentem zlani", i dostroić, czym urywa strofę Juliusz Słowacki: „Chociaż mi serce pęka, śmiech mię bierze..."
Posiedzenie więc to miało być poświęcone wyłącznie Byronowi, wszelako posłyszawszy, iż zdanie moje - że po niedzieli historycznej są przecież i poniedziałki historyczne, i że nadzieja przeto, jakkolwiek spełniwszy się za przyjściem chrześcijaństwa, nie przestała jednakże być nadzieją - ostatecznie zrozumianym nie było, winien jestem najprzód to objaśnić.
Ja umyślnie unikam bezpośrednio religijnych subtelności, ale jeżeli miałbym kogo gorszyć, to i owszem, gotów jestem się z tego wytłumaczyć, proszę tylko o wyłączną indulgencję na minut dziesięć dla przytoczenia anegdoty ze zdarzenia istnego wziętej, a która za wstęp mi posłuży do wykazania ciemności określeń moich i do objaśnienia tezy, że nadzieja wieków nie przestała przecież za chrześcijaństwa nadzieją być; że znowu zeszła do dni powszednich swoich.
Kiedy podróżowałem po Polsce, byłem na górze Ś. Krzyskiej i ostatni benedyktyn pokazywał mi bibliotekę. Ze stosu zakurzonych foliałów podniósłszy książkę, dostrzegłem tytuł: O szlachetnym z zacnymi domy para-gonowaniu, to jest Manuel du bon ton du XVII siècle W rozdziale, w którym uczono, jakie formy ma przybierać młody człowiek starający się o rękę panny, ojciec jezuita radzi, aby młodzieniec, wchodząc do komnaty, gdzie są antenatów wizerunki, do żadnej figury malowanej tyłem się lub bokiem nie obrócił. Posądzają jezuitów o chytrość i przebiegłość: tu widna, że i owszem, najszczerzej autor rzecz określił, gdyż im ród szlachetniejszy, tym więcej wizerunków, tak dalece, że nareszcie do arcystarożytnego rodu wcale bez obrazy wejść nie można, ludzką mając ciała budowę. Takie same jest właśnie położenie i każdego pisarza, skoro głos podnosi w społeczeństwie, które nie mogło się ustrzec ekstremów, chociażby one najszanowniejszymi były. Wobec osób historycznego znaczenia objawiający publicznie zdanie swoje stawa zaraz w pozycji owego młodzieńca - pozycji niejasnej, a w której przeto bardzo łatwo niejasnego użyć wyrażenia...
Jeden z historyków francuskich napisał te słowa: „Przedwieczny wciąż historię pisze i żadnemu ludowi jej nie zbraknie, dopóki są białe karty, na których pisać można" - bez tych to kart
białych słowo traci wartość swoją pierworodną i przyrodzoną, a mianowicie odrodzalną... Po tym wstępie wracam do tezy naszej.
Nadzieja, mimo zwycięstwa na Golgocie, odnadzieja się nieraz na powrót, to zwycięstwo albowiem bynajmniej nas od prac i obowiązków nie uwolniło, skąd jest też wiele do walczenia we dnie powszednie nadziei, chociażby dlatego tylko, że z pogaństwem się ciągle spotykamy, bo znów przez dziewiętnaście wieków nagromadzały się i nagromadziły żywioły barbarzyństwa. Nieraz przecież jeszcze chrześcijański trup kładzie się od chrześcijańskiego miecza tysiącami, i pytanie jest, czy nie jak gladiatorowie raczej dla uciechy patrzących walczymy, a nie wiemy, czy na Via cruris idziemy!
Nie trzebaż to nam jeszcze filozofię uczłowieczyć, politykę i ekonomię uchrześcijanić, praktyki religijne odserdecznić - choćby w nas samych? -salonowe formy uprostodusznić, a rubaszność gminną wznieść nad poziom?! Jeszcze przecież w postępie pogwałconym lub opóźnionym, jakby antro-pofagi, spychamy starców, a młodzieńcom dostępu nie dajemy, jeszcze bibułą drukowaną zaklejamy sobie oczy, a słowa natury i liter palcem pisanych Bożym czytać zaniechaliśmy. Jeszcze ja sam widziałem, jak czcionkami ołowianymi strzelby nabijano na bratobójczy okrzyk, ale karty narodów rozcinano w biurach kościanym nożem, jak karty książek. Jeszcze się pchamy, jeszcze się wałęsamy, między tą cywilizacją atradycyjną, której wielka praktyczność jest często wielce niepoczciwa, a pomiędzy naszą ukochaną cywilizacją tradycyjną, której wielka poczciwość jest wielce niepraktyczną, jeszcze, jednym słowem, jesteśmy DOPIERO ludźmi XIX wieku.
Ale głównym przedmiotem naszym, po zarysie historii poezji, było na dziś wyświecenie pojęcia o byronizmie, do tego przeto powracamy.
Ilekroć pojawi się pisarz, który wonie i kwiaty historyczne ułoży w piękne tomy, tylekroć arcybudująca sława jego rozejdzie się po wszechświecie, i chociaż tylko z żywych prawd chrześcijańskich ułożył on kilkanaście tomów encyklopedii podręcznej - np. Encyclopédie du Christianisme pour les gens du monde - imię jego zaskarbi sobie rozgłos. Często wszakże pisarz takowy wziął oto przejrzystą chustę świętej Weroniki i z tej ulotnej tkani uszył codzienną bieliznę dla współczesnych! Ale ilekroć prosty żołnierz jakiego zakonu maltańskiego, braciszek jaki templariusz, szczery jaki i wolność kochający duch, w imię miłości i w kierunku prawdy prosto a samodzielnie
dąży, tylekroć na potępienie jego rozpowszechnią się tylko wątpliwości sirmienia, jeżeli jakie miał, lub licencje i klątwy, które z ust nie dosyć zaciśniętych wylatywać mu mogły.
Niechże się nikt rzeczami tymi nie gorszy, a kto łaskaw, niech do mnie się odniesie, abym objaśnił je. Licencje niczyje mię nie obchodzą: przyjęto jest albowiem usuwać się od krat konfesjonału zajętych osobistością cudzą, wątpliwości zaś sumienia ludzi publicznych pomierzać się zwykły na łokcie Kościołów i społeczeństw, z których indywidua te wychodzą; co zaś do przekleństw, te co znaczą i czy ich poetom używać wolno ? - powiemy osobno, jak będziemy mówili o poemacie Słowackiego Beniowskim. Wtedy niemniej i klątwy, które w pismach Byrona spotykamy, lepiej się nam wyjaśnią.
Religijnym był Byron więcej od Kościoła i wieku swego: lord, nie tylko był za emancypacją katolików w Anglii, w czym zaiste że ponad swobody przez oficjalny Kościół angielski uznawane wznieść się umiał, ale nawet, jak sam to wyznaje, bał się dlatego starości, aby nabożnisiem z czasem nie zostać. „Oto bowiem (powiada), kiedy pod sklepienia katolickich świątyń wchodzę, czuję jakoby promień pociągający mię." Był on zaś nie tylko więcej tolerującym niźli Kościół i społeczeństwo, w którym żył, ale bardzo nad ton wieku wyższym. Dowiedziawszy się, że nie znana mu osoba zmarła, a ta odmawiała była modlitwę na intencję poety, zawołał: „Największa sława, która uolbrzymia człowieka w oczach jego, nie może iść w porównanie ze znaczeniem takiej modhtwy! Wszystkie wieńce Homera i Napoleona, gdyby je razem na jedno czoło wkładać można, nikną mi w porównaniu do tak bezosobistej intencji." Nie od rzeczy tu będzie, jeżeli przypomnę, że Jego Świątobliwość Pius IX papież, kiedy przyjmował Mickiewicza, a poeta ukląkłszy odezwał się: „Oto jestem syn marnotrawny" („Ecco mi ił figliuol prodigo"), odpowiedział: „Syn najukochańszy!" („Figłiuoł cańssimo/"). Ja zaś od Papieża większym nie jestem katolikiem. A któż, zawołam przeto, marnotrawniejszym synem był i tak wychylił do dna truciznę pieśni, jak to uczynił Byron, pieśni Sokrates ?
Urodził się on w ojczyźnie lordów i był lordem, więc miał ojczyznę: mógł przeto wielkim mężem w społeczeństwie szczęśliwym zostać. Jak zaś pojmował to zadanie, najlepiej pokazuje pierwsza jego depesza do lorda Holland, której treść prawie dosłownie brzmi, jak następuje: „Odsyłam
raport dotyczący wypadków w Nottmghamshire; przekonanie moje w zapatrywaniu się na nie jest zupełnie różne. Usprawiedliwiam zbuntowanych i staję w ich obronie. Klasa rzemieślnicza jest bardzo upośledzona, jeden człowiek przez mechaniczne środki zastępuje siedmiu i wraz reszta pozostawiona jest bez pracy; należy się cieszyć z postępu machin, ale, Milordzie, nie godzi się, aby machin doskonałość okupywać człowieka degradacją." Oto pierwsza depesza wstępującego do parlamentu angielskiego męża stanu. Poeta!...
Urodził się on pod kotarą w palestyńskich rycerzy godła ubraną, ale herb jego nikomu nie zawadza: zabłysnął on trzy razy tylko na trzech hełmach, gdy do Grecji wyjeżdżał... Poeta!
Był on obdarzony wytwornością mowy i dziwnym słowa czarem, ale często w listach swoich schodzi do najniższej prozy, są albowiem listy, w których pisze o trzewikach dla emigrantów włoskich... Poeta!
Wielkim mógł być zapewne dyplomatą, jeżeli pokolenia zbuntowane i nie chcące służyć powstającej Grecji - w imię Byrona tylko przystępowały do Konfederacji - jeżeli baszowie tureccy z nim się tylko znosili, tak iż do dziś szkołą byłoby dla dyplomaty rozpatrywać się, jak od pierwszej chwili przybycia do Grecji umiał Byron zażywać wszystkich języków dla każdego stronnictwa i stanowiska zrozumiałych. Ale do Komitetu niepodległej Grecji pisząc, ten lord angielski mówi:
„Myślę, że wystarczającym celem jest wolność i niepodległość narodu, że jednak u Anglików, rodaków moich, nałóg do handlarstwa i przemysłu górę bierze nad wszystkim, tedy dołączam i konsyderacje o handlu angielskim w stosunku do położenia Grecji..."
Poeta!...
Poeta! - powtarzam, albowiem dyplomaci, a nawet i niedyplomaci uważaliby raczej za stosowne rozpoczynać przez okazywanie, owszem, iż nałogi i zła ojczyste są drogocenną spuścizną pamiątek lub głębokimi na przyszłość narodu widokami. Poeta!...
Mógł on też swobodnie, jak to mówią, karierą swoją zająć się przy tak znacznym majątku, jaki posiadał, ale on pieniędzmi długo wspierał ludzi nieszczęśliwych - potem powstający naród - a pod koniec tej Byrona służby zastawione były nawet jego książki prywatne. Poeta!
Mógł nareszcie militarną karierę wziąść za cel swój, zwłaszcza że urodzenie dawało mu już stopień w armii, co więcej, że strzelał jak Tyrolczyk, bił się na pięści jak najlepszy bokser, pływał jak nikt na świecie; ale Archi-strategos przeniósł nad to pojęcie wojska zreformować raczej system karny w garnizonie greckim. Poeta!
Pierwsze słowa jego w parlamencie angielskim powiedziane były: „Nie poświęcajcie człowieka dla machinacji i dla machin"; ostatnie w Grecji: „Nie poświęcajcie narodu dla rutyny." Pomiędzy tymi dwoma wszakże są całe dzieje Europy aż do dzisiaj jeszcze!
A gdy już tak na Homera ziemi Iliadę wskrzesił, tedy w Fidiaszów i marmurów ojczyźnie nie ma jego posągu, Europa zaś literacka naucza, że byronizmem zowiemy antyreligijny, antysocjalny, antyrealny pierwiastek. Wolę ja za Juliuszem Słowackim powtórzyć: „Pobielanych grobów nie godzi się zwać cyprysami" - albo westchnąć z nim razem: „Żeby też jedna pierś była zrobiona nie podług miary krawca, lecz Fidiasza!" - Żeby też jedna!...
I oto jest jakoby Ultima Thule pieśni, albowiem Epopeja tu prze-nikła w siebie samą, siebie w rzeczywistość odradzając. Napoleon Wielki przymuszony był pojmować kosmopolityzm de la manière défensive i pobito go; ale tylko Kościuszko w Ameryce i Byron w Grecji pojmowali kosmopolityzm ze strony dodatniej i zwyciężyli też dla Ameryki i dla Grecji.
Nie wiem, kto w trzydziestym roku był tym Archistrategosem Epopei, co na sztandarach napisał: „Za naszą i waszą wolność" - ale wiem, że to był on: potwierdza to albowiem kwestia włościańska, agitująca właśnie państwo rosyjskie z inicjatywy polskiej i nie gdzie indziej czerpiąca pierwotną siłę swoją.
Do Belwederu z bagnetem idzie poeta - dalej powstaje O'Connell i Lamartine - dalej jeszcze Mickiewicz we Włoszech zakłada to, co się teraz robi - a przed oczyma naszymi Ludwik Kossuth tęż samą kończy Epopeję, co się w Missolongi rozpoczęła. Dlaczego Epopeja na tym Europy pasie jest większa od sił trzech gabinetów? - dlaczego Mikołaj do tyla obawiał się i zabraniał poezji, do ila prochu? - czyliż nieprzyjaciele nasi mają być bystrzejsi od nas samych?!
O! zaiste że służba poetów jest poważna, ale prawda ta dopiero na wstępie do epoki dzisiejszej świtać poczęła, u bram której z Homera lirą i Leonidasa mieczem spoczął Byron, trzy słowa o sobie rzec mogący: veni, cantavi, mci.
LEKCJA III
Po zakreśleniu całego widnokręgu poezji, a przeto Epopei, aż do granic onego i aż do wrębów, które się już w licencje nawet przelewają lub przelewać mogą, pozostaje nam utrwalić cztery pojęcia: pojęcie oryginalności poetów, profetyzmu ich, naśladownictwa i czytania.
Umysł francuski ma do siebie, iż wyściga się, nie powiedziałbym: czynem, lecz praktyką. Jakoż gdyby nam przyszło szukać u sławnych filozofów francuskich, co jest oryginalność?- nie znalazłoby się na to odpowiedzi.
Czyn a praktyka to dwie rzeczy, których definicje i różnica nie obowiązują nas w tym momencie. Powiem tylko, że jakkolwiek filozofowie nie wyrobili pojęcia oryginalności, jednakowoż, ile razy autor komedii jakiej użyje zwrotkę jedną z komedii przez kogo innego napisanej, wraz jest kodeksu francuskiego artykuł do odpowiedzialności za to przywłaszczenie powołujący. Kodeks i żandarmy wyprzedzają tu filozofów.
Nie moja w tym rzecz pytać, co godniej, a co wygodniej ? - czy przez rozjaśnianie pojęć, czy przez karanie braku pojęć działać?... ale artykuł taki w kodeksie karnym zupełnie odpowiada prawdzie, i kodeks jest tu profetyczniejszy od teorii literackich współczesnych, i policji przeto należałoby miejsce w Akademii. Zdaje się on albowiem mówić, że oryginalność jest to sumienność w obliczu źródeł.
Jak to? czyż ona sama nie jest źródłem? - zapyta kto. Takiej oryginalności nie ma. Sokrates, który nie szukał, aby uczniowie jego zgrawitowali do słońca piersi jego, zatracając indywidualną siłę obrotu około osi umysłowej każdego z nich osobno, który przeto szanował w uczniach swoich
ludzi wolnych, który przeto miał mądrość - gdy mu dziękowano (mówię) za udzielanie wiedzy, upraszał i zaklinał, aby dziękowano raczej Temu, który sprawia, iż ze słów jego korzystają. Sokrates, tak postępując, sumiennym był w obliczu źródeł. A względem osób? - zapyta kto.
Wytłumaczę to przykładem z lekcji poprzedzającej. Skoro określałem, jak prace Epopei wyjrzały w sferę czynu i jak cała epoka zużytego słowa zniszczyła się, jak czcionkami ołowianymi nabijano karabiny, a drukowane papiery rozdarto, pojawił się fenomen najważniejszy, jaki jest w wieku XIX, to jest, że w całej Europie: w Irlandii, w Węgrzech i we Francji, postawiono ludzi słowa na czele rzeczy dziejących się - i określając zjawisko to, przechodziłem koło pana de Lamartine i pokłoniłem mu się. Niestety, czułem, że nazwisko to nie jest sympatyczne, ale czyż dlatego, że on nie dopełnił obowiązków swoich, ja miałem nie ocenić fenomenu współczesności i być niesumiennym w obliczu wskazującej mi źródła swe prawdy? Ja nikomu się nie kłaniam i dlatego mogę się pokłonić prostemu krzyżowi, złożonemu z suchych gałęzi, a pominąć z nakrytą głową rdzenne dęby i cedry wielkie w dziewiczych lasach Ameryki.
Dzieje stoją więcej na tym, co się mimo ludzi stawa, niż co oni z własną świadomością dokonali. Lamartynowi było dane fenomenu najważniejszego w XIX wieku być wyobrażeniem, i to mi wystarcza. Poeta ma to tylko przede wszystkim, czego odebrać mu nie można, i mówi on do świata, jak Faust do Mefistofelesa: „Was kannst du mir, der arme Teufel, geben?" Poeta potrzebuje tylko zwycięstwa prawdy! Ja nie kłaniam się nikomu, tylko źródeł źródłu, i stąd to uszanowanie moje dla Mickiewicza, Kossutha, chociaż z ludzi tych 0'Connell sam tylko może ma moje rzeczywiste sympatie.
Z karafki napić się można, uścisnąwszy ją za szyję i pochyliwszy ku ustom, ale kto ze źródła pije, musi uklęknąć i pochylić czoło.
Ktoś mi powie, że sumienna wzajemność wobec źródeł nie daje samosiły, i że trzeba dla indywidualnej oryginalności mieć źródło w sobie, ale ja powtórzę i powiem, że takiej oryginalności absolutnie indywidualnej nie ma, nie było i nie będzie.
A Sokrates? - nieśmiertelność duszy przed Sokratesem znaną była egipskim kapłanom. Aleksander? - Aleksander do Arystotelesa, zdrowia
mu życząc, pisze te słowa: „Te rzeczy, których ja poufnie od ciebie się nauczyłem, niedobrze jest, że publikujesz, albowiem lepiej by było, żebym to ja je sam tylko wiedział." No, ale Cezar? - Ach! Cezar nie załamywał tak rąk na piersiach, jak na kolumnie Vendôme - wszelako Plutarch donosi, że załamywał on je tak samo, tylko że z tyłu. Napoleon? - zapewne, ale trzeba by mieć komentarze Cezara, które go nie opuszczały nigdy, i przeczytać dopiski robione na marginesach. A Dante? - Dante kroku nie zrobił bez Wirgiliusza nawet w Piekle, a bez innych w Czyśćcu i w Niebie: „O! -wołając do nich nieustannie - maestro mio ! dottore mio ! duca mio /" Ależ Kopernik? - i starożytność przecież znała okrągłość ziemi.
Ale ktoś mi powie: „Więc chcesz oryginalności nieledwie takiej jak Zbawiciela?" Tu odrzeknę, że ani jednego słowa Zbawiciela nie ma, którego by wprzód w Prorokach i przypowieściach ludowych nie było. I owszem, nie już ludu wybranego prorocy, ale i greccy nawet mistrzowie wiele z tych praw moralnych znali. Sam Zbawiciel powiada, że nauka jego nie jest jego, że nie przyszedł nauczać, ale dopełniać; więc, że oryginalności wcale nie ma absolutnej - na to już zgoda!
Oryginalnym właśnie dlatego jest każdy prostotliwy i zacny człowiek w rozumie swoim - każdy poczciwy człowiek ma coś oryginalnego w sobie. Oryginalność ma człowiek prosty z ludu. Oryginalność więc jest tylko sumiennością dodatnią w obliczu źródeł. A ktokolwiek uważał, jak określoną była wyżej oryginalność, temu o naśladownictwie ostateczną prawdę odkryć można od razu i bezpiecznie. Naśladownictwo bowiem jest albo nie-wiadomością, albo najohydniejszym fałszem, i tu pojęcie kodeksu francuskiego jest właściwe. Kto albowiem pochwyci dziś Szekspira, cóż zrobi dla postępu? - próżniak jest i oszukaniec, i na cal jeden dla rzeczywistego postępu kroku on nie zrobił i nic dlań nie ucierpiał. Bo czyliż jedną noc zimową konie przed teatrem trzymał za to, iż wyższy teatr grał się w piersiach jego?... bynajmniej!...
Dlatego to po epokach szarlatanizmu jeden atom oryginalnej i sumiennej pracy przeważa góry naśladownictwa. Malenieczka książeczka Kopernika porusza światy, a tysiące woluminów leży bez życia. Widzieliśmy Byrona zastawiającego książki i widzieliśmy naród powstający z niewoli, z najcięższej niewoli jasyru, gdy tymczasem nikną wolumina strategii, a naśladownictwem wypchnięte ekspedycje cofają postęp sprawy. Tylko oryginalność dobrze pojęta, tylko twórczość prawdziwa może utrafić i postawić się czynną w planach Bożych - to jest zwyciężyć - bo jedyny Pan, Mistrz nasz i Nauczyciel, jest twórczy wiecznie.
Naśladownictwo martwe, przy coraz silniejszym postępie eksploatacji wszystkiego, co nowe i dodatnie, dojdzie aż do zużycia samego ładu i rytmu następstwa, wtedy zaś zastąpione być może jakim fenomenem magnetycznym, co zostawiam na boku. Wspomnę tylko, co poeta nasz mówi: „Ostatniego nędzarza jęk policzon między tony harf niebieskich. - Twoje rozpacze i westchnienia opadają na dół, i Szatan je zbiera, dodaje z radością do swych kłamstw i złudzeń, a Pan je kiedyś zaprzeczy, jako one zaprzeczyły Pana!" Oto jest, co się dotyczyło oryginalności i naśladownictwa, więcej rezultatami, jakie one w życiu społeczeństwa sprawiły.
Tu nastąpiłoby z kolei mówić o profetyzmie poetów, który jest tylko sumienności w obliczu źródeł najwyższą i najcz3'stszą potęgą, albowiem mieliśmy zamiar wszystko uprzątnąć i w pamięci odświeżyć, aby przystąpić przygotowanymi do ocenienia dzieł Juliusza Słowackiego. Profetyzmu jednak będziemy mieli sposobność dotknąć przy samym rozbiorze, teraz zaś mamy mówić o czytaniu.
Ktoś powie, że czytać każdy umie; zaprawdę, mało kto czytać potrafi, ale kiedy, jak uważano, zdarzyło mi się już w ciągu tego kursu głosić rzeczy literaturą pierwej i przede mną nie objęte, mam tu zaraz sposobność zarozumiałość tę ulegalizować - oświadczając, że wszystko to, acz nowe, z czytania przecież nabyłem.
Znam albowiem kogoś, który wielkich korzyści z podróży odległych nie odniósł, ale starał się przynajmniej czytać Tacyta w Świątyni Pokoju, a Wirgiliusza opodal grobu jego, tragików greckich w amfiteatrach pom-pejańskich, Józefa Izraelitę i Ojców Kościoła w okolicach katakumb, pierwo-chrześcijańskie rysunki symboliczne oglądając, Danta we Florencji, a Szekspira w Londynie, noc pierwej całą po miasta tego nędznych ustroniach przechodziwszy, Byrona na pełnym Oceanie, a Emersona w Ameryce, na dachu płaskim, gdzie jest zwyczaj przechadzać się.
Nie nowy to zapewne, nie jedyny i nie główny czytania sposób, aby miejsce,
mówię, odpowiednie przedmiotowi dobierać. Niektóre indyjskie poezje w lasach tylko się czytywały... Ten miejscowości warunek bezwiednie silą się dziś zastąpić ilustracje, ale ilustracje te do treści drukowanych jako tło stosownie dobierane być winny, czego jeszcze nie bywa - pokazuje to wszakże, że nie wystarcza już dziś czytać jednym tylko organem, i że jakoby trzeba czytać wieloma razem władzami umysłu.
Sokrates przez usta Platona o wynalazku pisma mówi: skoro Theut Tamusowi przedstawił wynalezione przez siebie piśmienne znaki, Tamus zawołał, gdy litery ujrzał: „Liter ojciec, zaślepiasz się miłością aż do niewidzenia celu liter. Oto uczynisz ludzi niepamiętnymi, i nic więcej, albowiem dałeś sposób przypominania sobie i rerniniscencji, a ci, którzy się tych liter nauczą, pewni będą, że powierzyli im tajemnicę wiedzy własnej i że się obejdą bez Mistrzów" - to przytacza Platon z ust Sokratesa. Wyrażenie zaś: „bez Mistrzów", znaczy spiritus rector i odnosi się do Mistrza mistrzów, albowiem, jakośmy wyżej o oryginalności Sokratesa mówiąc nadmienili, odsyłał on owdzie uczniów swoich. Po tylu też wiekach piśmiennictwa nie wystarcza już jednej formułki czytania, aby przeto, jednostronne reminiscencje powtarzając, nie łudzić się, że się postępuje.
Ale tu ktoś mi może zrobić dwa zarzuty:
1°. Czyliż słowa jednostronnym ich używaniem nie wykoślawiają się i nie wykrzywiają, jak źle noszone obuwie, i czyż dlatego nie trzeba ich jedynie czytać tak, jak autor sam je tworzył? Odpowiem i dodam świeży przykład na wyrazie szlachta. W „Gazecie Warszawskiej" był niedawno szeroki artykuł, w którym dawano egzegezę wyrazu szlachta: autor nie zaprzecza, że wyraz szlachta ma niemieckie brzmienie i znaczy: „bić, ubijać", a mianowicie: klepać blachę, lecz, kołując tak około pierwiastku wyrazów, nic z nich ostatecznie nie wyciąga. Nie lepiejż było po krużgankach gotyckich kościołów naszych przejść się, aby się przyjrzeć śpiącym rycerzom z marmurów chęcińskich wyciosanym? - zaprawdę, należy cofać się na da, na których znaczenie wyrazów odbija się i formuje, a wtedy zrozumiałoby się, że słowo schlagen („klepać blachę") w starogotyckim języku znaczy: „uderzać po pancerzu", to jest - pasować na rycerza. Oto jest odpowiedź na pytanie, czy wyrazy jednostronnie używane krzywią się i zużywają aż do zatracenia ich wartości.
2. W drugim zarzucie ktoś mi powie, że w czytaniu należy odwracać się do potęgi pierwotnej, z jaką autor tworzył, a któż tak za czasów Szekspira pojmował go, jak my dziś? Ale ja odpowiem, że czytanie autora zależy na wyczytaniu zeń tego, co on tworzył, więcej tym, co pracą wieków na tym urosło. Jest to cień, który z łona najnieskończeniej wyższej prawdy upada na literatury papier, i świadczy albowiem, że poza słowami naszymi jest jeszcze żywot Słowa! Prawda najpoważniejsza, a której w żadnym literatury kursie nikt nie uczy!...
Słowa autorów mają nie tylko ten urok, tę moc i tę dzielność, którą my im dać usiłujemy lub umiemy, ale mają one jeszcze urok i moc żywotu słowa; czytać więc nie każdy umie, bo czytelnik powinien współpracować, a czytanie, im wyższych rzeczy, tym indywidualniejsze jest. Im bliższe umarłych sfer świata dzieło się czyta, łatwiej go pojąć: każdy zrozumieć może rejestra kupieckie, Kucharkę doskonalą albo regulaniin batalionu -w miarę zaś jak ku wolniejszym sferom wznosić się będziem, czytelnicy różnić się poczną w tym, co czytają...
Koniec końców, książki są niesłychanie szanowną spuścizną i byłoby omaryzmem zamachnąć się na te drabiny do Olimpu - ale na cóż się zdały i drabiny, po których nikt nie chodzi? Wcale się więc nie wstydzę, że mówię jak drugi Omar: popalić księgi... ale sercem...
Do tych uwag [co] do czytania, a niezbędnych uwag, należy dodać, co następuje: w wiekach średnich nie tylko że nikt z prawdziwą miłością i przyjaźnią nie krył się, ale wielu było sławnych jedynie z tego, że kochać lub przyjaciółmi być umieli - dziś przeciwnie. Czemu dziś miłość i przyjaźń chronią się i nie wytrzymują ludzkiego wzroku? Oto nadużyły się już tych słów formy określne: czyż nie ma na każdym rogu ulicy ogłoszenia miłości nowych i siedemkroć siedemdziesiąt siedm romansów drukowanych w Paryżu i Londynie, a czytanych aż do wybrzeża rzeki Amur, aż w Syberii! Żaden rzymski patrycjusz nie napisał dwunastu tomów o patriotyzmie, bo to jest rzecz nieprzyzwoita. Rozgadaniem albowiem takim można ucodziennić i na bok usunąć nie tylko przyjaźń, miłość, ale same nawet słowa wolność i ojczyzna... I nie tylko, mówię, prawdy Boże można usunąć za kulisy, ale i sejm, gdy się w dystrybucji i formach słowa uprywatni, można odesłać do domów - bo to będą już nie symbole,
ale prywatni jegomoście, i ci pójdą do domów! Nie o obskurantyzmie ja tu mówię, ale o onkcji, która jest nerwem prawdy i bez której prawda nie może żyć.
Mowa ludzka gdyby nie składała się więcej z niczego, jak z pewnej tylko liczby wyrazów i z pewnej kombinacji wyrażeń, nie byłoby różnicy między literaturą a matematyką: literatura byłaby tylko błędną matematyką! Jeżeli więc mędrcy i filozofowie dzisiejsi nauczają nas, że słowa nas wyrażają - przepraszam i ostrzegam, że jest to mimowolna zdrada, bo wyrazy i słowa nasze są także i na to, że nas sądzą, nie tylko że nas wyrażają.
LEKCJA IV
Skoro zapowiedziałem, że w miarę uzbierania się pokładów cywilizacji czytanie niemniej musi w wyższe potęgi urastać, i trzeba mi było okazać na przykładzie wynaturzanie się wyrazów - co więc pokazałem na słowie niemieckim schlagen i wytłumaczyłem, że słowo to odbrzmiewa uderzeniu płazem po pancerzu - zarzucono mi w tym tłumaczeniu niewłaściwość. Nie mogę się szeroce rozwodzić nad zarzutem, który mi zrobiono, bo zbyt wiele zabrałoby to czasu, ale powiem tylko, co też wystarczy, że Bolesław Chrobry, jakkolwiek dobry patriota i wielki człowiek, był tylko grafem państwa niemieckiego, i że nie mógł być czym innym jako monarcha katolicki.
Państwo rzymskie człowieka zbiorowego w pancerz ubrało, tak jak dziś koleje żelazne przez kompanie nie rodzime, ale zagraniczne w Rosji i Polsce budują się - lubo ja wiem, że jest szkoła patriotyczna, która samorodności szuka jakiejś, której żaden naród mieć nie może pod karą zeschnięcia. Nie tylko forma i rytuał zakonu rycerskiego na świecie całym jedne były, ale nawet cechy i bractwa wniosły germańskie nazwy do rzemiosł naszych. Wyrazy nazw tych przebrzmią kiedyś w narodowe pierwiastki słów i każden ślusarz będzie je wywodził ze słowiańskiego początku, ale dzisiaj są one tak jak fraki - właściwe tylko romańskiej cywilizacji - które nosimy i które nas wcale nie dziwią, ani patriotyzmowi szkodzą, póki umiemy być trzeźwymi i od kroju fraków nie zależeć. Wracając zaś do początku zarzutu, trzeba przypomnieć sobie także, że wcale nie uczucie szlachetności, ale raczej uczucie teokracji jest przyrodzonym człowiekowi, a przeto nieprzynośnym. Uczucie teokracji jest wspólne wszystkim narodom i nawet na wyspie odludnej wyradzać się samo potrafi, gdy przeciwnie, szlachetność jest już uczuciem artyficjalnie naturalnym, a przeto przenośnym i z obcowania z ludźmi i ludami wziętym.
Tym sposobem i brzmienie wyrazu, i natura rzeczy, którą ten wyraz określa, po dwakroć dowodzą, że samorodnym on być nie mógł, jak fraki i koleje, mimo pewnika, iż szlachectwo polskie zaowocowało w prawdy większe i piękniejsze niżeli kiedykolwiek jakikolwiek naród miał!... Idąc dalej i zastanawiając się z kolei nad wyrazami innymi, mógłbym pokazać, że wyraz gmina od niemieckiego gemein pochodzi itp., a takim sposobem w całej nomenklaturze społecznego języka zobaczyliśmy ukrytą architekturę gotyckiego gmachu; to są rzeczy, które narodowości nie ubliżają bynajmniej... są socjalne, nie nacjonalne.
A teraz przystąpmy do właściwego zadania tej lekcji, to jest do zgłębienia i objaśnienia narodowego arcydzieła Juliusza Słowackiego pod tytułem Anhelli.
Gdyby wydumaną przez wygnańca na odludnej wyspie Apokalipsę dał kto do czytania literatowi i poecie rzymskiemu, choćby tak doskonałemu jak Horacy, i tak dobrze umiejącemu po grecku, cóż by ten doskonale umiejący po grecku z Apokalipsy wyczytał? - oto uczyniłaby na Horacjuszu Apokalipsa wrażenie takie, jakie na nas czyni Tysiąc nocy i jedna. Jest więc błędem najszkaradniejszym, gdy nie wiemy (a prawie występkiem, gdy wiemy), czytać utwory narodu nieszczęśliwego tymi oczyma, którymi się utwory poetów tryumfujących czytają.
Nie moja wina, że wpierw o całej i o wszystkich cywilizacjach mówić tu muszę, zanim przystąpię do cywilizacji naszej i do Anhellego, ale sumienie każe mi śmiałe rzeczy i nieoględnie mówić, proszę więc o uwagę, albowiem gdyby opinie moje niedobrze zrozumiane byty, moglibyśmy sobie zaszkodzić i temu poecie, który tak źle pojmowanym i tak źle znanym jest: nie było jeszcze kompletnego wydania dzieł Juliusza Słowackiego, a trzecia część pism jego tuła się po Galicji do dziś dnia.
Aby być człowiekiem ukształconym, dość zdać się na wiarę cywilizacji, którą się napotkało; ażeby być kształcącym się, potrzeba coś z siebie dodać i nie dość już potulnej bierności. Ale, ażeby być kształcącym, do źródeł wrócić należy.
Najwygodniej być ukształconym: człowiek wtedy ma horyzont ducha pewny, zakreślony i skończony, jako posąg w formie bezjegowolnie wpierw zrobionej odlany; stan taki Włosi określają wyrazem tondo, a Rosjanie dobitnie i malowniczo wyrazem krugom. Jeden i drugi wyraz, tondo i krugotn, znaczą okrągły, czyli - jako ujemna forma posągu - zwypadkowany bez-własnowolnie różnymi naciskami zewnętrznymi... Tak to byli niewolnicy rzymscy aż do dni Spartakusa, który gwałtem i krwią poprzedził oliwne słowa Chrystusowe. Ale człowiek, co w kręgu tym duchem nie zamieszkał, lecz tylko przeszedł pod nim, jak pod tryumfalnym łukiem, który przeto pamięta, że Spartakus już był, a Chrystus Pan był i jest - człowiek taki jest kształcący się, nie okrągły, i owszem, ciągle wyokrąglający się współ-dzielnie. Tu dopiero słowa Montaigne'a: „ondoyant et divers" - są prawdziwe; człowiek bowiem taki to już nie kryształ, wedle praw matematycznych rozwijający się i rosnący, i za to martwy; człowiek taki to nie niewolnik!
Żeby zatem korzystać z cywilizacji, trzeba nie być jej samym tylko lo-garytmem, gdyż w takim stanie napotkanym i gotowym po cóż by duch na planetę wchodził? Jeżeli człowiek tak ukształcony jest to człowiek spotkany, i gdyby tak pozostał, byłby homunkulusem przez doktora Fausta w retorcie szklannej zrobionym.
Skądże to pochodzi? z jakich źródeł wypływa? - oto stąd, że cywilizacja każda, jako skończoność uważana, jest fałszywa, że każda jest względna i żadna z napotkanych nie jest ostatecznym i tryurnfalnym ludzkości owocem. Cywilizacja, mówię, każda podobna jest do rusztowania, które ma kształt gmachu, i jest arcywyniosłe, i okazałe, i zdaje się być niebotyczne. I ma piętra i sklepienia, a z tym wszystkim razem nie jest jednakże niczym więcej, jak tylko płaską i poziomą deską, schodem jednym, na to tylko służącym, aby po nim deptać i chodzić. Kto zaś nie zna architektury i na rusztowanie takie patrzy, tedy widzi księżyce i gwiazdy przez ażurowy gmach przesuwające się. I mówi sobie: „to gmach wielki", ale biada temu, kto tu sfinksa zagadki nie odgadł, albowiem ani zamieszkać w tym rusztowaniu, ani wzgardzić nim nie jest rzeczą słuszną i prawdziwą.
Prawda mówi i woła: „Nie bądźcie niewolnikami ludzkimi!" Ja nie cenię Spartakusa za przegrane bitwy i popełniane gwałty, ale mu to jako wolności wieniec oddaję, że na kilkanaście tysięcy trupa z jego obozu nie było żadnego rannego w plecy... Bitwy on przegrał, ale męstwem wyrównał szlachetnym, a przeto kastę zniósł.
Między cywilizacją starożytną a cywilizacją chrześcijańską ta jest główna różnica, że w tej ostatniej zarówno już idzie, jak być pobitym i jak pobić. Starożytny Rzymianin o koniec swej dramy i jej moralny wątek nie dbał: gdzie fortuny i wątku nie stawało, tam kazał się niewolnikowi lub truciźnie z następstw dramy wyręczyć, zarzucał tylko płaszcz na oczy przed widokiem niewolniczego miecza lub najętej płacą trucizny; tak też i ludy starożytne dwie tylko konieczności ostateczne przed sobą miały: eksterminację albo pochylenie szyi - wyciąć w pień lub dać się uwiązać u pnia... fDziś się to odmieniło, cywilizacja chrześcijańska ludu żadnego w pień już wyciąć nie może, nie dla czego innego, tylko że na dnie rzeczy wycinanej miecz wycinający napotka część samego siebie, prawie część własnej rękojeści, prawie że jelce własne i stal własną, a wtedy przerazi się i cofnie.*
Oto i tyle jest zwycięstw prawdy chrześcijańskiej, politycznie ją uważając, tylko tyle - ściśle odmierzam. Socjalnie zaś, nie już politycznie, proszę mi powiedzieć, jak daleko zaszło chrześcijaństwo ?* Wykładane na rok blisko przed warszawskimi wypadkami.
Parabolą rzecz tę określam, bo parabole mają to do siebie, że nie tylko prawdy przedstawiają, ale i dramat życia prawdę wyrabiający - dlatego też, między innymi powodami, parabolami Zbawiciel określał niektóre prawdy - filozofia niemiecka jest w błędzie pod tym względem, bo nie wie, że jest tylko pewna warstwa prawd i że są tylko pewne strony prawdy, które się idealnie przedstawić i idealnie formami myśli objaśnić dają, ale że drugi prawd okres dla uwydatnienia swojego potrzebuje dramatu życia - paraboli. Powieści i pogadanki paraboliczne Mickiewicza dramatyzowały życie prawdy opowiadanej - ale któż je spisywał i cenił w ostatnich Mickiewicza latach? Oskarżę tu, że upominałem o to za życia Adama - któż to podjął ?! - zginęły!...
Otóż chcemy określić, jak daleko zaszło chrześcijaństwo socjalnie? W najucywilizowańszym narodzie i kraju niech człowiek mający z głodu skonać ukradnie bułkę chleba i niech powie przed sądem, a nawet przed sądem przysięgłych, gdzie pomiędzy nim a sędzią krucyfiks stać będzie: „Pan i Bóg mój z cudzego zboża kruszył kłosy dla uczniów swoich." Zaiste,
skazany będzie taki człowiek jako złodziej na więzienie. Dajmy na to nawet, że jury, jako z postępu chrześcijańskiego wyszli, nie skażą człowieka takiego na więzienie, wtedy ja się zapytam, kto mu odda cześć jego, kto zeń zdejmie to piętno hańby, że był o kradzież posądzony? Powiem nawet, że niechby współcześnie do takiej sprawy o głód człowieka polityczna jaka reakcja w społeczeństwie miała swój rygor - jury przenieśliby polityczne usposobienia na pole sprawiedliwości i potępiliby takiego człowieka dla porządku i przykładu.
Ja nie jestem urzędowy profesor ani rewolucjonista, więc mnie ani deklamacja, ani regulaminu fawor nie obowiązuje. Człowiek na to przychodzi na planetę, ażeby dał świadectwo prawdzie. Trzeba przeto wiedzieć i pamiętać, że cywilizacja każda uważana być winna jako środek, nie jako cel -dlatego też zaprzedać cywilizacji duszę swoją i przy tym modlić się w kościele jest to być Taituffem.
Jesteśmy synami narodu szlachetnego i idziemy do ojczystej Ziemi Obiecanej, a jest ona Ziemią Obiecaną nie dlatego, że winne grona w niej będą większe niż gdzie indziej, i że w niej mleko i miód płynąć będzie - ale dlatego, że zapowiedziano nam na Golgocie, iż prawda zwyciężyła i że my przeto w sukcesję dokonanej prawdy onej wchodzimy.
Już przecie z jednej strony na Psim Polu pokazanym było, że nie jesteśmy na szwadron jeden jazdy cudzej i indywidualnego sumienia nie mającą posyłkę przeznaczeni, gdy znów, przeciwnie, pod Wiedniem, że potęgi własnej i tej indywidualności bytu dla siebie samych nie chowamy... Cywilizacja przeto, która dlatego szuka, że tak powiem, okrągłości, całości i skończoności swojej, aby się poświęcić, ma swoją rację - raison d'ętre -i sprawiedliwa jest: kijem się podeprzeć wolno pielgrzymowi i nie jest to słabością wobec celu pielgrzymki jego.
Eunuch króla jednego pogańskiego, przez usta Elizeusza proroka poznawszy prawdziwego Boga, pytał się, czy to jemu za złe wziętym nie będzie, jeżeli skoro król na ramieniu jego oparłszy się do Świątyni Słońca się uda i pokłony dawać będzie, czy on wtedy także pochylić się pod ciężarem ramienia królewskiego może?... Elizeusz powiedział: „Idź w pokoju" - idź, to jest: nie zatrzymuj się na drodze prawdy, a ona sama wskaże ci skrupułów miarę, jeżeli iść, to jest postępować nie zatrzymując się, będziesz. Tyle też tylko cywilizacji wolno pochylić się przed wieku wymaganiem, tyle tylko i nie więcej na jeden atom! Powtarzam więc raz jeszcze, że cywilizacja każda, o ile za skończoną, o ile w siebie zatrzymaną i nieodwołalną uważa się, może być sprawiedliwie podporą tylko, a nie celem, rusztowaniem, nie zaś budową.
Powiemy dalej rzeczy, które są niesłychanie ważne, a te będą ciemnymi się wydawać. Cywilizacja każda, nawet u ludów starożytnych, miała dwa bieguny: punkt wyjścia i punkt zamierzchu swego. U ludu wybranego punkt wyjścia - to Jeruzalem z Syjonem, a im odpowiada Samaria, gdzie punkt zamierzchu promienia wychodzącego z Syjonu. Tam już lwy pożerały ludzi, ludzi, od których nawet wody napić się było zdrożnością. Wprawdzie pod koniec ludu wybranego, nie Syjonu obywatela, ale Samarytanina Pan okazał być pierwszym i wybranym, ale to w nawiasie!
Przechodzę do państwa rzymskiego, aby tęż samą architekturę okazać; miało ono dwa punkta: Kapitol - punkt wyjścia, i cały pas północny cyzal-piński, a mianowicie Galię z jej nadbrzeżną Marsylią, Marsa kolonią militarną, coś jakoby Botany-bay rzymskie - punkt zamierzchu. Stąd to o wygnanych w ogóle mówiono: „Poszedł ten i ów na ryby do Marsylii", to jest - na zatracenie. Jakkolwiek znowu z Galii na Kapitol weszli mężowie silni, a chorągiew Łazarza i Magdaleny, do Galii wygnanych, powiała nad murami Watykanu - i tu drugi jest nawias. Wspomnę tylko, że Tacyt w życiu Agrykoli, jeżeli się nie mylę, powiada, iż w Marsylii dziwnie osobna wyrabiała się filozofia. Jak zaś Jeruzalem do Samarii i Rzym do Marsylii, tak następnie całe średniowieczne katolickie imperium ma się do Ameryki. Samarytanin i marsylczyk amerykański w osobie Washingtona pogroził znów staremu światu palcem, a w osobie Anglii odepchnął go - ale to znowu jest w nawiasie!
Oto jest jakoby obraz geograficzny i przewodnik podręczny wartości moralnej tych cywilizacji. Takiej geograficznej lekcji nikt wprawdzie dziś nie uczy, ale podobno, że tak uczyć będą, skoro umiejętności ściśle będą pojmowane w duchu chrześcijańskim, a który to duch radzi i wymaga, aby, od punktu tryumfującego do cierpiącego, czuwanie usilne jasno miało wytkniętą drogę. Umiejętność taką historii nazwałbym archistrategią dziejów, ale dając jej oś i nazwisko, zastrzegłbym, aby nigdy nauką ścisłą nie stała się - pieśnią żywą zostać ona powinna...
Zakreśliwszy takie to linie i osie, mogę powiedzieć, że są jeszcze następujące drugiej potęgi osie. I tak: dla Ameryki ujemnymi biegunami będą Murzyni, dla Anglii - Irlandia, dla trzech mocarstw - Polska, dla Rzeczypospolitej Polskiej, w pewnym okresie jej dziejów - Zaporoska Sicz, dla Niemiec - emigracje niemieckie do Ameryki, dla Francji - własne rewolucje. Wszędzie mamy a i z, Q i A. Może kiedyś mąż stanu nie będzie inaczej pomierzą! ważności kwestii społecznych, jak tą tylko Mojżeszową trzciną, którą wskazuję, ale dziś byłoby to jeszcze niebezpiecznie, bo któż wie, czy tej trzciny Mojżeszowej nie oddano by bursie i czy z tej laski źródłotwór-czej nie zrobiono by łokcia kupieckiego? Nie ja przecież pierwszy nazwałem wiek ten materialnym i ze wszech miar przedajnym?...
Nakreśliwszy bieguny wszystkich cywilizacji głównych - bieguny dodatnie i ujemne - moglibyśmy jeszcze uogólnić te szczegóły, wypowiadając, że cały nareszcie krąg każdej cywilizacji miał u krańców obwodu swego koczowiska, tj. osoby zbiorowe dziczy wszelakiej, które nazywano olbrzymami, potworami i biczami bożymi, a których to koczowisk ogniska dalekie były jakoby czatami ogni bożych, mieczów i biczów bożych, czekającymi, aż głos krzywdy, choćby tylko oddany powietrzu westchnieniem i jękiem, nie zaświśnie z burzy gwałtownością, aby z nagła poruszyły się te chmury mieczów, biczów, ogni i szły, karę za krzywdy niosąc.
Tak było zawsze! - i silniejsze to są gęsta i majestatyczniejsza ich rzecz aniżeli dyplomatów formułki.* Tak jawiły się światu Gale, Germany, Huny, Tatary, rewoluq'e socjalne: a razem znów biorąc tę masę całą i jednym oka rzutem obejmując ten obraz, będziemy mieli świat pogański na wierzchu i świat katakumb spodem...* Kiedy to było publicznie mówione, nikt w Europie nie przewidywał najścia Druzów na Syrię chrześcijańską i rzezi, które z Libanu zawołały na Europę, aby całością solidarną poczuła się. W kilka dni po tej lekcji wiadomości o tym przyszły, i trzeba było upowszechniać wiedzę o Druzach, co oni są? - bo publiczność nie wiedziała wcale.
Polska tylko jedna i Grecja może druga nigdy biczami bożymi nie bywały: Polska mieczem tylko, i to bynajmniej nie rdzawym, miała zaszczyt być razy parę... Lecz gdzież Polskę tak jak świat mierząc i cywilizacji jej całej biorąc promień, gdzież więc punkt wyjścia Syjonowi i Kapitolowi, a gdzie punkt dojścia, odpowiadający onym Samariom, Marsyliom, Ameryce?...
Oto, niestety, punkt dojścia znajdziemy wszędzie, albowiem nie ma kraju takiego, gdzie by wygnaństwa polskiego już nie było, wszelako najstatecz-niej miejscem tym jest Syberia. Takim to więc sposobem do założenia głównego lekcji naszej przeszliśmy, i oto jesteśmy u bram, u tła, a poniekąd u samej istoty Anhellego. Że przeto Syberia dla Polski jest punktem zamierzchu cywilizacji, widzimy w tym przyczynę, która powoduje, iż w poemacie tym są sceny należące do całego wygnaństwa. Poeta tutaj za tło wybrał naj wyraźniejsze tylko miejsce w biegunie ujemnym. Ten przede wszystkim z żywych i czynnych może być spokojnym, kto od początku do końca widzi obowiązujący wolność jego cały regulamin cywilizacji w czasie danym, odwróćmy się więc i poszukajmy punktu wyjścia, abyśmy cały przebieg ze-stroju cywilizacji polskiej widzieli, a przeto tym łatwiej wrócić do końca mogli. Marco Polo nie wstydził się był naiwności, z jaką szukał źródła wiecznej dla człowieka wiosny sił w pustyniach Azji, i odnalazł te same skrzydła, którymi poleciał Kolumb i którymi jedynie człowiek źródło młodości odkryć może.
Nam idzie tu o to, skąd byli ci pierwsi ludzie, którzy ziarno cywilizacji ludzkiej przynieśli, boć cywilizacji takiej nie ma, która by jak grzyb wyrastała, wyjąwszy wierzące w ten niineralizm Oiiny. My zaś nie ogników błędnych szukamy, ale mówimy raczej o słońcu prawdy. Tym przeto punktem wyjścia, tym źródliskiem dla nas - jest Rzym. Słońcem rzymskim są katakumby rzymskie, przemienione w noc Nerona na świeczniki, albowiem on to zatkniętych na słupach, materiami palnymi okręconych i zażegnię-tych, w kagańce zamienił Chrześcijan pierwszych i po raz pierwszy. To zaś, nie aby Chrześcijan prześladował, ale aby Chrystusa palił, albowiem dlatego jedynie, aby zakryć rozpustę swą przed ludem, i z trwogi. Stąd to, mówię, promień chrześcijaństwa popłynął na świat, i tutaj też cywilizacji polskiej źródło jest.
Kiedy przeto Słowacki u bieguna zamierzchu cywilizacji polskiej, tj. chrześcijańskiej w Polsce, z lirą swoją stanął, albo raczej na biegun ów posłany był, wtedy uczyniło się przez nie objawioną wówczas archistrategię poezji, że inny poeta na Kampanii rzymskiej zatrzymał się, aby nam ocalić przytomność historyczną. A jeżeli wspominam Rzym, mówię tu o ś.p. Zygmuncie Krasińskim, którego gdy chrzczono, Napoleon Wielki dał mu stopień adiutanta Króla Rzymskiego, a którego więc jakoby odnoszenie się do Rzymu było zarazem legalne i ponad-wiedrue-patriotyczne; o autorze, jednym słowem, który ponadprzyrodzonych używał środków dla utrzymania historycznego ducha w społeczeństwie bliskim zgminnienia przez niebyt polityczny. Mamże dodać, że, nie mając sejmów i prawie dzierinikarstwa, słuszna byłaby rzecz przynajmniej postarać się chociaż o trawienie dobre arcydzieł, które, zbiorowego umysłu będąc zawsze poniekąd ideałem, nie mogą sejmowej (zejm-owej), zbiorowej, nie mieć ważności...
A jednakże iluż na stu czytelników z głębszą myślą do ręki je biorą? -czyliż tylko przez gruntów łany, i to sznurem karbowych, pomierzać mamy obszar ojczyzny naszej ? Wiedzmyż o tym, że epoka polityczna Mielikow-skich, o których przedmowa do pism Ligenzy mówi, skończyła się za Sasa. Aby przeto nie być cywilizacji manekinem ani w retorcie przygotowanym homunkulusem, trzebać przecie z tej cywilizaqi zdać sobie sprawę i od rana do wieczora plany jej mieć przytomne. Boć tym tylko sposobem, realności własnej nie mając, trzeźwość obywatelska zyskuje się. Znamy to niby rzeczy cudze, słuszna więc jest postarać się o poznanie i epopei własnej; groby i posągi stawiać umiemy, ale to coś przypomina groby, które Prorokom stawiano, a o których Zbawiciel ze zgrozą wspomina.
Anhelli Juliusza jest to świecznik w mrokach sybirskich palący się, przeciwny zaś, a odpowiadający mu poemat jest Krasińskiego Wigilia Bożego Narodzenia: dwa poemata, bez których - śmiem powiedzieć rzecz, która się wyda napuszoną i dziwaczną, dlatego że ją powiem po prostu - bez których, mówię, przewodnictwa nie można być oświeconym patriotą polskim! Tym więcej, że zamiast sejmu mamy koterie, a zamiast dziennikarstwa mamy mechanikę dzierinikarstwa od obcych wziętą i coś, co we mgłach emb-brionu jeszcze spoczywa.
Jeden z tych dwóch tak dalece przeważnych poematów idzie od Syberii, gdzie są dzieje serca pojedynczego człowieka, bo tam dzieje narodu kończą się, a drugi z Rzymu, gdzie są dzieje narodu, bo tam ogólność właśnie indywiduum chłonie. Otóż może nie należałoby inaczej tych dwóch arcydzieł czytać, jeno razem, jedno obok drugiego kładąc. Pomiędzy Juliuszem Słowackim a Zygmuntem Krasińskim ta odpowiedniość rzeczy i to braterstwo było zapowiedziane, a nawet i śmiercią stwierdzone, o czym w ostatniej powiem lekcji. Są to' dwaj wodze epopei polskiej, na czatach swych stojący -za ich dni mieliż oni wojsko?
Aby się zaś ograniczyć choć tylko na tym, co w szczupłym zakresie czasu zrobić można, zobaczmy też przynajmniej wstępy i końce tych dwóch poematów, z których podobało się pieśni przedwiecznej i wiecznej, aby jeden stał u początku, drugi czuwał u końca, i ażeby człowiekowi i społeczeństwu, to jest narodowi, uprzytomniały cały promień cywilizacji jego, przywodząc go do uczucia własnego i sprawiedliwego „Ja". Pamiętajmy przy tym, że to co innego jest czytać poetów, co gadają o lirze - ale to chyba o tej, którą drukarz wyciska na okładkach ich tomów, gdyby im zaś lira Amfiona z niebios zleciała w ręce, wziąść by jej nie umieli - co gadają i o twórczości, ale gdyby im kazano śpiewać tak, aby kamienie się składały w mury miasta, to każdy z nich palec by w atramencie umoczył... i wąsy sobie zrobił.
W poemacie Słowackiego Anhelli, idąc z Szamanem przy blasku gwiazd, „po śniegiem okrytych stepach, spotyka obóz cały małych dzieciątek i pacholąt, gnanych na Sybir, które odpoczywały przy ogniu. A we środku gromadki siedział pop na tatarskim koniu, mający u siodła dwa kosze z chlebem. I zaczął owe dzieciątka nauczać podług nowej wiary ruskiej (...) nowego katechizmu, i pytał dzieci o rzeczy niegodne, a pacholęta odpowiadały mu, przymilając się, albowiem miał u siodła kosze z chlebem i mógł je nakarmić; a były głodne (...). Oto zapomniały już płakać po matkach swoich i tu się wdzięczą do chleba jak małe szczeniątka, szczekając rzeczy złe i które są przeciwko wierze - powiadając, że Car jest głową wiary, i że w nim jest Bóg, i że nic nie może rozkazać przeciwko Duchowi Świętemu, nakazując nawet rzeczy podobne zbrodniom, albowiem w nim jest Duch Święty."
Pomijam rzecz, której byłoby wielkim wstydem nie znać, to jest, iż wszystkie ludy do Olimpów swoich zawsze podobne! - że przeto dogmat popów uczy, iż Duch Święty od samego tylko Ojca z góry i „by? po siemu" pochodzi, katolicka zaś forma chrześcijańskiego dogmatu określa, iż Duch Święty zarówno od Ojca i od Syna, od Boskości i człowieczości najświętszej płynąc, wolności jest przeto zakładem. Widzimy przeto tutaj, w obrazie powyższym, zapomnienie miłości i wiary, a jednakże anielską przy tym niewinność. Potwór to nie znany starożytnemu światu. Koniec złego zarazem i koniec dobra, koniec wszystkiego: niewinność równa zepsuciu! - „zresztą cisza", jak mówi Shakespeare.
Teraz spójrzmy w odwrotny biegun.
U Krasińskiego w wigilię Bożego Narodzenia poeta błądzi po polach Kampanii rzymskiej, spalonych słońcem, „przy niebie czystym jak zawsze", i nie napotyka tego, co pierwszy, ale widzi, że „daleko na wodach stoi plama czarna, jakby żywa, coraz większa i lecąca ku niemu. Wielki to i posępny okręt, bez płócien i masztów, a wszystkie fale kołami rozbija na pianę - i z pośrodka jego bucha słup dymu, który leci nazad w nieskończoność." (Okręt ten jest to arkan cywilizacji całej, w której żyjemy: wozy i okręty parowe, mechanicznie wiążące i popędzające ludy.) Dalej Krasiński mówi: „Stały tam postacie w karmazynowych czapkach i w płaszczach bielejących - usłyszałem niby zgrzyt łańcuchów - zdało mi się, że pada ciężki most, długi most, od okrętu rzucony do brzegów - po nim w ciemnościach wiją się te postaci, i dążą ku mnie. A gdy niedaleko już były, zapytały jednym głosem: «Kędy droga do Rzymu?...» - Jam odparł: «Nie ma tu drogi - tu pustynia». A oni odrzekli: «Prowadź nas zatem.» - A kiedym się wahał, znów się odezwali cichym i tęsknym głosem: «Myśmy ostatki szlachty pol-kiej - Anioł pokazał się nam, anioł niepodobny tym, których oglądały ojce nasze, bo miał skrzydła bez blasku i welon żałobny na czole* - lecz wiemy, że on z nieba zesłan - a on nas tu posłał. Długośmy płynęli - wielkie tam były wichry i słoty na morzu, lecz dopełni się wola Pańska, jeśli dziś o północy staniem w Bazylice Piotra.»" To było pisane lat temu dwadzieścia, a nie wczoraj, po przeczytaniu gazet z Rzymu. Około tegoż samego czasu pisane było arcydzieło Juliusza.* Na wiele lat przed przyjęciem welonu żałoby narodowej w roku 1861.
Spójrzmy teraz na końce tych dwóch biegunów i tych poematów tak niesłychanie ważnych dla trzeźwości Rzeczy Ojczystej (Rzeczy-pospolitej).
„Anhelli był umarły! (...) Eloe siedziała nad ciałem zmarłego, z gwiazdą melancholiczną na rozpuszczonych włosach. - I oto nagle z płomienistej zorzy wystąpił rycerz na koniu, zbrojny cały, i leciał z okropnym tętentem. - Śnieg szedł przed nim i przed piersią konia, jak fala zapieniona przed łodzią. - A w ręku rycerza była chorągiew, a na niej trzy ogniste litery paliły się. - I przyleciawszy ów rycerz nad trupa, zawołał grzmiącym głosem: Tu był żołnierz*, niech wstanie! - Niech siada na koń, ja go poniosę prędzej niż burza, tam, gdzie się rozweseli w ogniu. - Oto zmartwychwstają narody! Oto z trupów są bruki miast! Oto lud przeważa! - * „Żołnierz", nie: rycerz!... - Nad krwawymi rzekami i na krużgankach pałacowych stoją bladzi królowie, trzymając szaty na piersiach szkarłatne, aby zakryć pierś przed kulą świszczącą i przed wichrem zemsty ludzkiej. - Korony ich ulatują z głów, jak orły niebieskie, i czaszki królów są odkryte. - Bóg rzuca pioruny na głowy siwe i na obnażone z koron czoła. - Kto ma duszę, niech wstanie! niech żyje! bo jest czas żywota dla ludzi silnych. - Tak mówił rycerz, a Eloe, powstawszy znad trupa, rzekła: Rycerzu, nie budź go, bo śpi. - On był przeznaczony na ofiarę, nawet na ofiarę serca. Rycerzu, leć dalej, nie budź go. - Jam jest w części odpowiedzialna, że serce jego nie było tak czyste, jak dyjamentowe źródło, i tak wonne, jak lilije wiosenne." (Znaczy: ja jestem kobietą i zawiązaniem człowieka w społeczność, gdybym mu przeczystości serca nie zaćmiła, tedy byłoby to diamentowe źródło, pierwotny kryształ mineralny, i byłaby to woń wegetalna Lilii, ale nie byłoby to słowo stworzenia ciałem człowieka. Eloe chwali się tu przed rycerzem z chrześcijańskości swych spraw, rycerz zaś szuka sołdatów na dzień fatalny bicza Bożego - zrozumcież!) -
„To ciało do mnie należy i to serce moim było. Rycerzu, koń twój tętni, leć dalej! - I poleciał ów rycerz ognisty z szumem jakoby burzy wielkiej; a Eloe usiadła nad ciałem martwego. - I uradowała się, że serce jego nie obudziło się na głos rycerza i że już spoczywał."
Anhelli jest personifikacją serca ludzkiego wobec tragedii historii: gdzie serce już wytrzymać nie może i kończy, tam sąd się zaczyna, bo ulegalizowana jest bezserdeczność. Czas jest, ażeby Anhelli obudził się, ale skoro obudzi się bez serca, czyliż tak wypełni misję swoją, jak ludzkość chce, a jednakże on jest sercem cywilizacji: Eloe „uradowała się", że serce człowieka nie nadużyte - jest to prawdziwa kobieta chrześcijańska!...
Krasiński mówi już o sercu narodu w obliczu dogmatycznej całego chrześcijaństwa sprawy. Okręt parowy - to jest cywilizacja, nade wszystko przez sam interes mechaniczny zbliżająca ludy - przywodzi do Rzymu resztki szlachty polskiej, której nie sama machina parowa, ale anioł żałobny iść kazał. Narody wszystkie idą ze swymi chorągwiami do grobu Piotra.
Ciało i krew, jako budowa zewnętrzna, miota się i transfiguruje, sklepienie upadkiem grozi, a narody, aby sklepienie owe nie przygniotło chorągwi ich, ruszają z miejsca. „I pierwsi Rzymianie zaczęli się zrywać i uciekać." Polacy zostają jedni i zbliżają się ku wielkiemu ołtarzowi, „a cztery kręcone filary ołtarza pękły, jak ścięte drzewa runęły - i baldacłiim spiżowy runął -i kopuła cała, jak zstępujący świat, biało spadała na ziemię. - I wszystkie portyki, i pałac Watykanu, i kolumny dziedzińca łamały się, rwały, w proch się sypiąc - i obie fontanny, jak dwa gołębie, przypadły do ziemi, konając, a lud uciekał coraz dalej, jak morze wyparte z brzegów..." Kardynał wstąpił na ten olbrzymi kopiec, „szaty purpurowe opadły mu z ciała i przemienił się w postać białą, łagodnym światłem osrebrzoną... Zbliżyłem się (...) do niego - mówi poeta - i rzekłem właśnie w chwili, gdy wschodziło słońce: «Panie, czy prawda, że ostatni raz wczoraj Chrystus narodził się w tym kościele, którego już dziś nie ma?» - A on z dziwnym uśmiechem (...) odrzekł mi: «Odtąd Chrystus ani się rodzi, ani umiera na ziemi, bo odtąd już na wieki wieków jest i będzie na ziemi.» - A ja, to słysząc, zbyłem trwogi wszelkiej i zapytałem się: «Panie, a ci, których przywiodłem wczoraj, czy na zawsze już leżą pod tymi gruzami, wszyscy umarli koło umarłego starca?» - A ów biały święty odrzekł mi: «Nie trwóż się o nich! Za to, że wyrządzili mu ostatnią przysługę, Pan odwdzięczy im - bo zachodzący, tak jak wschodzący, umarli, tak jak żywi, są z Pana; owszem, im lepiej będzie i synom synów ich.» - A gdym zrozumiał (powtarzam: „zrozumiał"), ucieszyłem się i duch mój się przebudził" (powtarzam: „przebudził").
Nie potrzebuję dodawać, że dzień, w którym by narodowość chrześcijańska jakakolwiek bądź powiedziała, że Kościół chrześcijański do niej tylko „od wieków i na wieki" należy, byłby dniem, w którym narodowość ta stałaby się przez toż samo żydowską, nie chrześcijańską. Jak również, mamże tu dodawać, że gdyby od rozwoju dziejów ojczyzny odjąć to, iż byli pierwej obcy ludzie, i nie rodacy, co przynieśli słowo Ewangelii, i odjąć w następstwie kodeks rzymski, a za nim gramatykę, na której się język budował, pozostałyby: pieśni dzikie ludu - panowanie ras - przywilej mocy dominacyjnych - fatalność zamiast Boga, który jest miłość - i uważanie siebie za centrum ziemi, jak to Chińczycy utrzymują. Nie parowym też mechanizmem wyźródliły się narodowości, a stąd i pełnoletność synów w obliczu matki starej nie rachunkiem taryfy, ale żywą dramą się odbywa - najemnicy i niewolnicy tylko kwitują się - taki będzie też i sąd ttansfigura-cyjny na obie strony, tak dla ludów, jak i dla Kościoła.
Ponieważ Anhelli i Wigilia Bożego Narodzenia pisane były lat temu dwadzieścia, kiedy rozgadanej dziś, a nie zgłębionej kwestii rzymskiej nikt nie dotknął, i z wygnańców także sybiryjskich (których wygnańcami w ojczyźnie znów oglądamy) nikt nie wracał, muszę więc tu słów parę o profetyzmie poetów powiedzieć.
Nie godzi się, powtarzam raz jeszcze, czytać utwory narodu nieszczęśliwego tymi tylko oczyma, którymi się utwory poetów tryumfujących czytają; owszem, powiem to, jakbym na sejmie mówił, że jest występkiem przeciwko Rzeczypospolitej nie znać epopei własnej: takich przynajmniej, mówię, buletynów ducha, jak Anhelli i Wigilia Bożego Narodzenia, lekce czytać nie godzi się. Ktokolwiek raczył zapamiętać rys posiedzenia pierwszego, wie, że tam była zakreślona różnica między dwoma pielgrzymkami poetów starożytnych i późniejszych; takaż sama też jest różnica proroków właściwych, izraelskich - proroków greckich, jak Epimenides, którego Paweł apostoł Prorokiem zowie - a nas, poetów nowożytnych, tamci bowiem mogli najwyraźniejsze rzeczy w szczególności mówić, bo szli do osobistości pojedynczej, ci zaś tylko mogą ogólne i jakoby fenomenologiczne dawać proroctwa, bo do ogólności chrześcijańskiej, bo do zbiorowości idą. Jeżeliby więc kto wyraźnej - nie osoby, ale osobistości Anhel-lego na Syberii szukał, widocznie by się omylił, i gdyby kto Polaków pod kopułą Piotra z czapką czerwoną i z kordami w prawicach szukał - zaiste, że w tej samej miarze błędu byłby. Wyraz kord z greckiego naprzód, a potem z łaciny idąc, znaczy cor, serce, a wyraz pałasz od słowa pałać idzie...
Pokazawszy, gdzie stoi? - jaką ma ważność, jak jest zbudowany i jak się czyta? - poemat Anhelli, przeprowadziwszy myśl jego przez wszystkie stacje mąk dziejowych, pozostaje nam jeszcze po szczególe osoby, albo raczej fenomenologiczne typy, w tym poemacie rozebrać i wiarogodnie z onych zdać sprawę, tym bardziej że sam Słowacki o każdej z nich własne noty zostawił.Skreśliwszy więc tło ogólne i ważność tego tła okazawszy, i wytłumaczywszy każdą osobę, nic już więcej do powiedzenia nie zostanie, wszystko tylko zostanie do czytania. Każdemu zaś z tymi wiadomościami czytać będzie możebnym ten poemat; czytać nawet lepiej ode mnie - i to mi jest najdroższej że lepiej. W Szekspira dziełach znajdują dziś myśli, których on za dni swoich literalnie nie poczuwał. Czyta się poetów, że tak powiem, w coraz głębszych głębiach - tak że czytanie każdego arcydzieła jest nieskończone, aż przyjdzie dzień, w którym wszystkie konsekwencje jego aż do dna wyczerpią się, a wtedy gama wtóra treści powstaje.
I tak: o Anhellim, jako osobie głównej, powiada Słowacki przez usta Eloe, że jest to serce przeznaczone na ofiarę, to jest, które odmierza sprawiedliwość cywilizacji, tak jak w poemacie Zygmunta występuje serce narodu w obliczu nie innej ostateczności historycznej.
O Szamanie poeta powiada raz, że to czarownik, drugi raz, że sybirskiego ludu Mojżesz; jest w nim jedno i drugie: Mojżesz sam poczynał sobie i z wolą Pańską czarodziejsko wobec mądrości magów egipskich, a idąc z misją Pańską do ludu pod czarem będącego, skoro mądrość czaru tego pobił, żądał wtedy - twarz w twarz królowi patrząc, jak męczennik - aby lud celowi prawdziwemu oddany był. Dobrze następstwa te misji tego największego męża pojmijmy. Mojżesz będąc poprzednikiem Zbawiciela j człowiekiem, nie mógł legalniej tej sprawy rozpocząć - jest to broń najdzielniejsza. 0'Connell tak samo poczynał sobie w Anglii, i jeżeli sztuk czarodziejskich nie robił, bo nie miał do czynienia z magami onej potęgi, to retoryka jego, którą z ciemięzcami walczył, jest ową magią, nie czym innym, a nawet powiem, że w budowaniu form swoich nie wyszła zinąd. 0'Connellowi tylko nie było dano dramy swojej dokończyć, co znaczy, że ma ona na szerszy horyzont wzróść. Takie jest wytłumaczenie Szamana. Na tym zaś tle krańcowym obowiązuje ta laska Mojżeszowa i ten miecz, o którym mówimy. Powiedziałbym, dlaczego u Anhellego Szaman istni w sobie Mojżesza, gdzie koniec toku dziejów, i dlaczego Kardynał u Zygmunta, w proroctwie jego, współcześnie istni w sobie Jana Św., przyjaciela Zbawicielowego - ale to są ciemne rzeczy i nie mamy czasu na wszystko! Wallenrodyzm jest to romantyczna powiastka i niezupełna jeszcze pochew miecza tego. Mickiewicz miał prawo mówić: Wallenrodyzm, ja mówię: Winkelrydyzm.
O trzeciej postaci, o Eloe, także sam poeta mówi, skąd się poczęła i co znaczy? - a my, ponieważ od początku kursu nie chcieliśmy nic od siebie narzucać, i teraz też na słowach autora najwierniej opierać się będziemy. „Urodziła się ze łzy Chrystusowej na Golgocie, z tej łzy, która była wylana nad narodami." Tak mówi Juliusz, a my tłumaczyliśmy w rzeczy rozejścia się poetów od ołtarza, że słowo ojczyzna rodzi się właściwie i stanowczo z chrześcijańskiej potęgi; poeta dodaje, że Eloe „zgrzeszyła, ulitowawszy się nad męką ciemnych Cherubinów, i umiłowała jednego z nich, i poleciała za nim w ciemność" - a myśmy mówili o Byronie i o licencjach nawet Epopei, i rozświecaliśmy całe pole narodowości, niestety, krańcami obszaru swego graniczyć mogące z nieuniknionym a względnym fałszem. Zło albowiem przez litość wielką popełnione na politycznym polu jest to uwzględniona owocami swymi i ofiarą indywidualności licencja poetyczna, która, jakkolwiek na widnokrąg historii nowo narodzoną i bez oczyszczenia wprowadza postać, grzechem jest przecież Epopei, ależ grzechem ciała zbiorowego, które nie może być od razu doskonałym.
Wiele jest w Ańhellim scen na tej przede wszystkim opartych myśli; wychodzi tam i ksiądz, który do miecza porwał się i dosiadł konia, wołając: „Za ojczyznę!" - i biskup, który przeto, księdza tego święty bunt sądząc, nie może wszakże zdjąć zeń kapłaństwa: pastorał z rąk mu wypada przed klątwą z ust mającą wyjść - i inni...
O osobie nawet, lubo podrzędnej, Ellenai, powiada Juliusz, że była zbrod-niarką na Syberię zesłaną, a jednak koniec jej życia wieńczy pocieszającym i poezją wonnym cudem, jakby zerwany koniec srebrnego pasma przetykanego kwiatami z życia jakiej średniowiecznej świętej. Sceny zaś tej zbrodni, która jest świętą, występku, który jest obowiązkiem: sceny konieczności - są właśnie że genialnym obrazem kończyn. Tam zbrodniarka jest już przez niebo kanonizowana, tam Kościół wojujący przez Kościół tryumfujący wyręczan bywa i zastępowan. Zły ksiądz jest dobrym, niewinność jest zbrodnią - tam wszystko się przesila - śmierć jest życiem, bo tam jest już polarny zamierzch cywilizacji narodowej!
Dla tych to samych przyczyn powtarza się i w przedśmiertelnej scenie Anhellego legenda o Aniołach do Piasta posłanych, tak jak w łunie zachodu są też blaski do wschodu podobne, i tak jak ostatni władca Rzymu nazywa się Romulus Augustulus, bo pierwszy Romulusem był. Widzimy więc bez naciągania, że zadaniem poety było po szczególe uprzytomnić narodowi biegun zamierzchu cywilizacji jego. Jest w Anhellim jeszcze jedna scena, nie sybirska wcale, albowiem wchodzą do niej trzy partie polityczne, krzyżujące trzech bladych ludzi w czerwoności zorzy polarnej. Ukrzyżowanie to objaśnień żadnych nie potrzebuje, bo ukrzyżowań takich (bez żadnych metafor) było i będzie niezmiernie wiele, niezmiernie wiele na wszelkich polarnych zamierzchu punktach! Wszędzie, gdzie jednostronności tak się rozeprą łokciami rubasznymi, że aż tło, na którym rysują się postacie, popęka, to chociażby na płótnie tła owego wymalowane były osioł, żaba i kozioł, zawszeć będzie za takim płótnem krzyż drewniany i tablicę obrazu utwierdzający, który zza porozdzieranych nici wyjrzy.
Otóż całe sprawozdanie moje o Anhellim, ale nie moja rzecz jest mówić tak, jak się mówi z katedr literackich, albowiem pytanie jest, czyli godzi się przeczystą łzę narodu podnosić na widok na to, i na to tylko, aby ją mierzono i ważono? Katedry nie są dzisiaj w celu, aby testamenta pieśni ojczystej narodu otwierać, ale raczej ku temu, aby nauczać gramatyki i, że tak powiem, samej kaligrafii sztuki.
Błędne jest też mniemanie (jeżeli je wiernie w pamięci zatrzymałem), objawione przez doktora filozofii Klaczkę, że w Uteraturze naszej nie ma dzieł dopełnionych i pogodnych; dziełami takimi są: Anhelli, W Szwajcarii, Grażyna, Irydion - którym, jako pogoda twórczości, jako całość toku i rytmu i języka skończoność, równe są tylko, a wyższych nie ma nigdzie. Dziwić się tylko raczej trzeba, że są tak pogodnymi! Utrzymuje doktor filozofii Klaczko, iż właśnie że zaletą poezji polskiej jest to łamanie się i rwanie, które w Dziadach np. spotykamy, gdy nam zdaje się, że tego zbyt upiększać i poetyzować sobie nie trzeba, bo to nie poeta, ale społeczeństwo temu winno.
Na zakończenie rysu tego, w dowód wysokiej Anhellego wartości, o-świadczamy, że ś. p. Zygmunt Krasiński, dowiedziawszy się przez list mój o zgonie Juliusza Słowackiego, pisał mi z Heidelberga: „Dowiedz się, czy nie zostawił wiadomości co do nagrobku; jeżeli nie, to połóżcie mu napis «Autorowi Anhellego», a ten jeden wystarczy dla zapewnienia mu sławy na pokolenia przyszłe" - lubo bezpośrednio współczesne to zdanie o Anhellim, niemniej przynpsi objawiającemu je zaszczytu.
LEKCJA V
Mamy oto przed sobą dwa poemata: Beniowski i Król-Duch - obydwa są nie dokończone, stanowią one jednak moment najdzielniejszy w piórze Juliusza Słowackiego.
Historia cywilizacji jest tak młodą, że pełnoletności swej nie dorosła, oczekuje albowiem na papiery legitymacyjne z mumii egipskich i z azjac-kich pomników, a których pismo i słowa ledwo że sylabizować dotąd umieją: ale, zdaniem moim, czego jest brak najwięcej, to pamięci serca! Dobrze to bowiem czytać postęp idei porozstawianych jako równania algebraiczne jedna po drugiej, ale czy kto pomyśli, ile boleści, ile rozdarć każde narodzenie się myśli potrzebowało ? Dopatrzono nareszcie, że we wszystkich semickich łueroglifach opuszczone są samogłoski, co już jest wielką zdobyczą; a kiedyż to dopatrzą, ile jest w historii opuszczonych łez, łkań, rozdarć i tortur, które są powszednimi towarzyszami narodzenia się i wydojrzenia każdej prawdy? Jako więc królowa Jadwiga, kiedy dano jej wiedzieć o zapłaconej krzywdzie, pytała: „A kto łzy zapłacił?"-tak pyta się dziś dusza Oirześdjanina, czytając historię tryumfalną. Wdzięczny przeto jestem poecie, który stara się uwieczniać nie tylko pobojowiska, ale i jęki z boleści, i wrzawę, i cierpienia walki dokonywanej, bo są one dla dziejów właśnie że tym, czym owe wyrzucane samogłoski z pomników semickich. I gdyby się dziś mogło rozejść to brzmienie wykrzyknika „Ach!", jakie szło przez wszystkie wieki i narody, byłoby to tysiąckroć lepiej od wielu ksiąg wyjaśniło dziejów tajniki.
Wielkiej zaiste odwagi trzeba, by uwidamiać i uwieczniać współczesne i potoczne momenta. Słowacki miał tę wielką i największą odwagę, i on jeden podobno że miał ją czasu swego. W Beniowskim na każdej karcie czuć się daje powietrze jakieś - nie miejsca, ale czasu - kiedy otwierać ust nie można, a milczeć się nie godzi, i można tylko sykać z bólu, i być przeto uważanym za sykającego węża, chociaż się jest syczącym z bólu niewolnikiem. Pod tytułem tego Juliuszowego utworu czytelnicy w myśli podpisali wyraz „powieść", tak jak na murze owym, gdzie dla wymagań policyjnych pod rzeźbionym orłem podpisano „paw". Ta też książka rymów o różnych wielkich boleściach, nazwana Beniowskim, za poetyczny a urwany romans uchodzi! Treść jej ścisła nagą określona prozą ukróciłaby poecie czas pracy, ale dla społeczeństwa ojczystego zmarnotrawiłaby go może na próżno. U inkwizytorów weneckich były stoły z otworem okrągłym w środku, a otwór ten nakryty był hełmem: wokoło stołu urzędnicy spisywali, co wyglądająca głowa z hełmu mówiła, gdy ciało tak posadzonego winowajcy pod stołem poddawano torturom. Mało też sensu było w tym mówieniu, ale słowem i ideą łączącą porwane wyrazy był gwałt, a zaś echem gwałtu - odpowiadające mu z łona sprawiedliwości przekleństwo! Tak rymy Beniowskiego, związku i toku na pozór nie mające, nie miałbym do niczego innego przyrównać.
Przekleństwo albowiem jest nierozłączne z każdą pogwałconą prawdą: każda prawda narodzona krzywo i ironicznie dlatego tylko, że jej nie dano narodzić się inaczej, sądzi przez to samo społeczeństwo, i jest to najsilniejszym siebie samego przekleństwem. Zniepokój tak słowo prawdy, aby nie mogło w spoczynku i pogodzie dojrzeć, a ludzie się nim strują o tyle, ile zniepokoili je... Przemilczenie nawet samo potępia: sułtan pewien dlatego tylko z lekkiej choroby umarł, iż nie wolno było domyślać się i mniemać, jakoby chorować mógł Słońca pokrewny - milczenie rzuciło na niego klątwę - i umarł!
Na posiedzeniu drugim odłożyliśmy na później rzecz o przekleństwach, dodam więc tutaj, kiedy miejsce po temu, że przekleństwo jest przeciw--błogosławieństwem, które w formie modlitwy się wyraża. Powie mi kto: „Jakiż może modlitwa mieć związek z przekleństwem?", a ja mu odpowiem: czyliż ten, który przeciwko samemu sobie nie modlił się, modlił się kiedykolwiek?-zaiste nie. Jeżeli więc modlimy się przeciwko sobie samym-tedy przeklinamy się. Każde bowiem dążenie do doskonałości jest przez to samo jakoby przekleństwem samych siebie w niedoskonałych popędach naszych.
Poema Beniowski tak dalece pełne jest przekleństw, iż treścią jego jest to właśnie, co jest podrzędnym; forma tak ironiczna, że nawiasy są celem. Jest to jakoby rozmowa z próżnymi, formalnymi i zewnętrznymi ludźmi, do których, po gawędce potocznej o pogodzie i o wielu innych rzeczach, mówimy nawiasem: „A czy nie pogadalibyśmy teraz trochę o prawdzie lub o łzach, które poród prawdy wyciska?..."
Po wytłumaczeniu zaś, do ila Ańhelli jest poematem u bieguna zamierzchu cywilizacji stojącym, rozumiemy już wierność tego, że sybirski bohater daje znowu nazwisko swoje zbiorowi rymów ostateczności socjalne mających za przedmiot. Anhelli jest Beniowskim po olimpijsku, po wiecznemu, i odwrotnie: Beniowski jest Anhellim po dzisiejszemu. ,
Przechodzimy następnie do drugiej części, to jest do najciemniejszego / poematu Król-Duch - i dlatego słów kilka o ciemności wyrzec musimy. Od -\j osobistości autorskiej Adama Mickiewicza nie można odjąć pierwszej części x Dziadów, utworu, który poetę stanowczo przed światem ukazał, tak jak od pierwszego wydania poezyj Mickiewicza nie można niemniej odjąć listu jego do krytyków i recenzentów Bohaterem Dziadów jest głęboko czujący człowiek, miany za obłąkanego przez ludzi małych, dla których wszystko to, co przechodzi ich szkiełko kieszonkowe, istotnym przez to samo nie jest. Tak wystąpił Mickiewicz, którego utworów część spora i dzisiaj jeszcze nie jest jasna, a był sławny i jest sławny. Zygmunta Krasińskiego prawie połowa pism niezrozumiałą pozostaje, a był sławny i jest sławny. Dla Danta stworzono osobny wyraz dantesco, co znaczy: „zawile, ciemno i niezrozumiale", a był sławny i jest sławny; o Szekspirze toż samo...
Jakże więc może być, aby krytycy, ci tak logiczni ludzie, sławili to, co za niezrozumiałe ogłosili ? - nie chcę na to bynajmniej odpowiadać, niech się tłumaczą ci, co sądzą, a nie ci, którzy objaśniają; co do mnie, dodam tylko, że nie ma pisma periodycznego polskiego, w którym by nie było świadectwa '< dla mnie, że wyłączne mam o ciemności stylu pojęcie. To zaś, tak jak i tamto, nie dziwi mnie: jedno i drugie jest nielogiczne i właśnie dlatego jest mi jasne.
x0
Nie mogę ja albowiem utrzymywać, że prawda jest teorią samą, gdyż nie ' wiedziałbym, czym się sprawdza, gdyby, mówię, praktycznej i sprawdzają- j cej ją strony nie miała ? Prawda obejmuje życie, jest więc niejasna, bo obejmu je rzecz ciemną; gdybym odjął prawdzie życie, odjąłbym jej to, co ją sprawia dza, ale byłaby jasnym fałszem.
x0
Winszuję zaś tym, co życie jasno widzą; dla mnie jest ono sprawą pełną stron dramatycznych, a nie automatycznych, a więc i zawiłych, skoro zaś musiałbym od prawdy oddzielić życie, musiałbym zaraz podejrzewać, że ona jest fałszem, i dopuszczając tylko, że do niej wchodzi życie - dopuszczam, że jest prawdą. Ja myślę, że to jaśniejsze jest od zarzutów, jakie krytycy robią. Wstęp ten nie jest od rzeczy i niepodobna zamilczeć, co jasnością, a co ciemnością zowią, skoro się ma o najdemniejszym z utworów mówić. Zwierciadło płaskie i oko suche, a nie strudzone czuwaniem, jasne są i jasno odbijają przedmioty, ale co innego bywa z oczyma, które zalewały łzy; woda także rozlana na talerzu jasną ma powierzchnię i wyraźnie ciasny świat od-zwierciadla, ale co innego jest z Okiem Morskim w Tatrach, w którego głębiach burze huczą, rozpamiętywając znany im z bliska potop świata.
x0 Sama nawet igła magnesowa stale i niezmiennie do jednego punktu nie zmierza, ale dewiuje na mil wiele... Nauki też tak zwane ścisłe, sciences exactes, zyskują jasność swych teorii przez to właśnie, że mają za cel tylko połowę prawdy, i dlatego powiedziałbym raczej, że w obliczu prawdy są inexactes.
Wprawdzie dziesięcioro Bożych przykazań, jakkolwiek życie ma na celu, jest jasne i logiczne, ale to pochodzi z tej przyczyny, że w nich nakazano tylko to, czego nie trzeba robić, a zatem są one połowiczne.
x0
Dzikim ludziom powiedzmy np.: „nie kradnij", to pojmą jasno, ale nauczmy no ich np. „przebaczać nieprzyjaciołom", to zaraz - z powodu, że myśl ta objęła już całą prawdę - będzie ona dla nich niejasną, i po raz pierwszy ci dzicy spostrzegą, że trzeba prawdę nie tylko usłyszeć, ale usłuchać. I oto będziesz im niejasnym, i oburzą się, i postawią ci może jeden z krzyżóv owych, którymi przez dziewiętnaście wieków na planecie kreśliła światłość pochód swój...
x0
Każden przyjmuje prawdę teoretyczną, ale niejeden odepchnie ją, skoro się pokaże, że ona nie tylko logiczna jest, ale i współpracy wymagająca-a więc, jeżeli wołamy o jasność, czyż nie wołamy czasem o nasz spokój, o naszą bezwładną wolność - o inercję.
x0 Słowacki powiada w jednym z listów swoich, że „za Sasa - jeżeli na sejmie lub sejmiku człowiek który o wyższym pojęciu ducha narodowego przemawiał - to z kąta gdzieś najciemniejszej sejmowej ławki wydobywał się zaraz Głos wołający: jeżeli co masz - w trzech słowach jasno nam wytłumacz, a nie czmuć oczu". Umysły takie są, zaiste, więcej jak ubóstwione same w sobie i przez siebie-cóż podobniejszego Tytanowi?...
Wszechmocny poddał bowiem samą wszechmocność prawom świata, jeżeli sześć dni pracował, a siódmego od pracy odpoczął, gdy tymczasem ludzie owi, podobni do azjackich władców, żadnego wyższego prawa nad osobiste bezprawie uznać nie chcą i nie sięgają nigdy wzrokiem duszy poza ciasny widnokrąg arbitralnej swej jaźni.
x0
Głos ich: „Ja jestem harmonią i sądem wieków - Ja jestem środkiem i celem", głos od Azji wołający: „Ja i Hurrah!" -czy poznajecie jego tony i skąd płynie? - równał się on Bogu i pienił się, a potem trawę gryzł, jak zwierzę ciche w obłąkaniu swoim. Nazywał się on Nemrod, i Semiramis, i Neboh-odno-car - aż w Judei puszczach głos ów „Ja jestem..." napotkał głos inny, który kazał owszem: „Ja jestem niczym, jam głos tylko wołającego na puszczy" - a potem wraz onemu Ja odrzekło nie-Ja w osobie Zbawiciela.
x0 Ale chciał on jeszcze spróbować, czyli „nie-Ja" prawdziwe jest, i poznał, ale to było już przy pękaniu się skał, było przy ciemności słońca jako włosianej tkaniny ciemność, było za późno. Więc rzucił włócznię swoją, przebódł i przez szramę rany zobaczył dopiero twarz w twarz to „nie-Ja"-i zadrżał... Czy mam teraz objaśniać i poemat Król-Duch, który właśnie że dopiero co wytłumaczyłem, czy też mam zejść w szczegóły i powiedzieć, że w utworze tym bohaterem jest „Ja".
A naprzód w utworze tym „Ja" jest to Her Armeńczyk, trzeba było albowiem wziąść powieść grecką o przechodzeniu dusz, dlatego iż cały pas wieków budowa poematu obejmuje - tym więcej iż w przedchrześcijańskiej karcie Grecja republikanizmem swoim onemu azjackiemu Ja, przez samo jej demokratyczne my, technicznie zaprzeczyła była. W poemacie zaś Król--Duch napotyka się na drugim pasie dziejów Iwana Groźnego (ostateczne jakoby tegoż azjackiego Ja wcielenie), a który, dopiero gdy żerdź oparł żelazną na nodze sługi Kurbskiego, słuchać mógł o tyle prawd czytanych, o ile w ciele zwiastuna onych ranę uwiercił, krwi utoczył i ducha zmacał.
x0 Najjaśniejszej RzeczypospoUtej tarcza pod królem Batorym staje tu mocą
Bożą jak Judea. Książę Andrzej Kurbski biblijnym nawet stylem w liście swoim odzywa się, mówiąc do Cara: „Za co pomordowałeś silnych w Izraelu?" Król Stefan, nie mniej dziwnym na pozór sposobem, chce osobiście w pojedynku z tym „Ja" się spróbować: wiedział król zaiste, co robił, jeżeli sam wyraźnie pisał: „Gdzież ty jesteś, panie Boże rosyjski?-wystąp przede mną!"-ale pojedynek ów mistyczno-heroiczny dopiero bosa i rozdarta noga na Golgocie kończy, mówiąc: „Nie-Ja"-i zwycięża przy komety blasku.
x0 Przypomina mi to ustęp pieśni, który znalazłem był u Benedyktynów na Święto-Krzyskiej-Górze, kiedy podróżowałem po Polsce:
Tak Kościół trzyma, że gdy Pan umierał,
Na Północ, głowę skłoniwszy, spozierał,
- Gdyż w oliwnym
Gaju dziwnym
Wszcząwszy mękę,
Skłaniał rękę
Ku północnym ludziom.
Oto więc najciemniejszy poemat - skoro go się będzie czytać, ze strony życiowej nań patrząc i ze stanowiska chrześcijańskiej cywilizacji go uważając - zrozumiałym się wyda.
Zygmunt Krasiński był w Rzymie w czasie tym, kiedy wyszedł Król-Duch, ale zachwycony był pięknością samego języka i mawiał mi nieraz, że uważa go za piękniejszy, co do formy nawet, od przekładu Jerozolimy wyzwolonej Piotra Kochanowskiego, acz winienem przecie i to dodać, że kardynał Mezzofanti, mówiąc raz ze mną, wyraził się był, „iż Tassa w oryginale nie czytuje, bo milej mu jest czytać tłumaczenie polskie Piotra Kochanowskiego"! Mimo to Krasiński Króla-Ducha nie pojmował i wyrozumieć ogółu jego nie mógł.
x0 Ktokolwiek też życzy sobie czytać poemat ten tak jasno, jak się czytają dzienniki - ten celu swego nie otrzyma. Ciemna to zaiste i burzliwa historia azjackiego „Ja" w dziejach, a koniec tej mono-epopei naznaczony zwycięstwem tego „Ja" nad sobą samym:
Śpijże, mój kształcie pierwszy... z ducha zdjęty...
Świecący w dali jak księżyc na nowiu;
Upiorny, za krew wylaną przeklęty...
W koszuli z drutów i w czepcu z ołowiu.
Klątwa na ciebie! jak na dyjamenty,
Na bazaltowe kolumny, w pustkowiu
Pierwszej natury z ducha budowane,
W ciemności, w chmury i w piorun ubrane...
Cały ten tok energii historycznej, rozbijając się o koniec własnej osobistości, wypowiada:
Lecz ja na tobie nogę postawiłem
I dalej szedłem; a juzem był Boży.
Morza się cofną, góry pójdą pyłem,
I świat się komet deszczami zatrwoży,
Gdy duchem spełnię, co ciałem spełniłem,
Duch - ukazany w pierwszej świata zorzy...
Któremu Pan Bóg swych zasłon uchyla,
A lat tysiące są jak jedna chwila.
Od Armenii, gdzie wedle podań Arka zatrzymała się, przechodząc przez Iberię, Kaukaz, Scytię, Roksolanię, Markomanię, Kimbrię aż do Kaledonii, napotyka poeta różne ludów przedświty, napotyka je tam i sam bezładnie. W dwóch wierszach maluje dwieście lat, w jednej łunie sto pożarów, a w zamachu jednym i jednym miecza poświście rzezie całe; każdy też czytelnik obznajmiony z historiozofią mitów zrozumie, że gdyby w toku epopei mającej za bohatera „Ja" było więcej ładu - epopeja ta byłaby raczej systema-tem filozofii dziejów. Albo tu zamęt jest konieczny, albo pomysł całego poematu niewłaściwy. Myśl wszelako ogólna mono-epopei wyraźnie i bez właściwego jej omroku czytelną jest w ostatoim momencie, to jest, kiedy przesilenie w owym „Ja" dotyka praw Bożych i przechodzić się zdaje wszelką miarę, a jest jednak spowiedzią tylko:
I któż by to śmiał w księgi ludzkie włożyć
Dla sławy marnej, a nie dla spowiedzi? -
Postanowiłem niebiosa zatrwożyć,
Uderzyć w Niebo, tak jak w tarczę z miedzi,
Zbrodniami przedrzeć błękit i otworzyć,
I kolumnami praw, na których siedzi
Anioł żywota, zatrząść tak z posady,
Aż się pokaże Bóg w niebiosach blady...
Co znaczy ten Bóg blady?-oto Bóg-Syn, Bóg-umęczony - Bóg--człowiek w chwili śmierci i chwili zwycięstwa swego na ziemi! Poeta określa spotkanie z Azji przeprowadzonego „Ja" w Iwanie Groźnym z wszechmocnym cywilizacji chrześcijańskiej „nie-Ja". Dlaczego zaś Królowi-Duchowi taż sama forma jest nadana, jakiej Tasso, a za nim Piotr Kochanowski, do pierwszej epopei chrześcijańskiej użyli-to się lepiej wyjaśni tym, co powiem niezwłocznie.
Gdybym miał otworzyć zdanie moje o epopei, wtedy co do epopei chrześcijańskiej postąpiłbym tak, jako gdyby wszystkie pejzaże, jakie kiedykolwiek malowano, przyszło w całość ułożyć. Można by zaś tego dokazać pod czterema warunkami światła: wschodu, zachodu, północy i południa, je ustawiwszy.
Tak samo też i epopeje, które mają za przedmiot ciąg chrześcijańskiego żywota i cywilizacji, można by w cztery ułożyć postacie. I oto najpierw Jerozolima wyzwolona poczynałaby się o świcie dziejów, w czas tej jutrzni młodej, którą wszyscy poeci głoszą jako natchnień źródlisko - jako gwiazdę zaranną, w samej młodzieńczości sił poczętą. Dlatego to Tass nawet rozpoczyna przez obraz Jutrzni.
Drugą w następstwie epopeją, odpowiadającą pierwszej, lecz jak zachód odpowiada jutrzni i wschodowi, jest Don Kiszot. Bohater właśnie że nie twórczy, ale tylko już zamagnetyzowany przeszłością i resztą jej fantastycznego płomienia zażegnięty, porywa on się z łoża do dziennych prac w chwili, gdy go noc zaskoczyła: zdało mu się jakoby, że to przedświt, a to był ostatni słońca blask-jest to epopeja restauracji.
x0 Godfryd jest typem energii twórczej. Don Kiszot typem energii nadrobionej i sztukowanej; jakoż najnieszczęśliwszy to w historii człowiek: wszystko na nim zlatane aż do zapału; nie kontynuator to, nie ekspiator, ale opętaniec rzeczy przeszłych, podobny do tych antykwariuszów urojenia, którzy sami przed sobą gotowi są kłamać rzadkości bibliograficzne lub na starej broni herby podrabiać, aby choć na chwilę się ułudzie! Najsmutniejszy to typ - płakać można czytając Don Ki-szota, gdy przeciwnie - grzać się młodości ogniem przy czytaniu Jerozolimy.
Oto więc wschodowy i oto zachodni blask wszelkiej epopei - ale że dziejów całość nie tylko ma twórczość żywotną i rozstrój kryty blichtrem łatanego naśladownictwa, ale że ona ma jeszcze i momenta wczasu, wypocznienia prozy, które by południem nazwać można, w te więc czasy wakacji, i bohaterem takiej epopei nie byłby już Godfryd, nie Don Kiszot, ale poczciwy chłopiec jaki dzielny i szczery - Pan Tadeusz - i oto jest trzecia epopeja w toku chrześcijańskiego życia.
Co zaś do czwartej, której światłem nie byłby ani zorzy promień, ani zachodu czerwoność, ani południowego słońca realizm, tę musiałby oświecać księżycowych przesileń moment lub godzina północy; takiej to epopei początkiem zdaje się być Król-Duch - miała to być, zdaje się, epopeja fenomenologiczna, jakiej dotychczas jeszcze nie ma żadna literatura.
W duchu czasu jednakże zarodek tego leży: charakterem dzisiejszej poezji jest to, że za bohaterów bierze ona idee albo bezosobiste fenomena - wszystko to są jeszcze Manfredy, Hamlety, Wertery, Gustawy, Fausty itd. - nie są to właściwie epopeje. A jednakże śmiem mniemać, że poza obrębem czterech powyższych - chrześcijańska epopeja nie istnieje.
x0 Luzjady albowiem nie można uważać, jeno za drugą połowę Jerozolimy Tassa. Komedia Boska Danta nie jest również epopeją, bo w niej bohater współczuje tylko, nie zaś działa; jest ona prędzej Odyseją, bo jest wędrówką-do ojczyzny: jakkolwiek tą ojczyzną nie Itaka już, ale niebo. Jest jeszcze i więcej ksiąg różnych, bohaterskim rymem pisanych, ale te są tylko epizodami treści powyższych.
LEKCJA VI
Gdybyśmy do pojęć o najorygmalniejszych Słowackiego utworach dodali sprawozdanie o dramatach i powieściach, pozostałoby tylko ocenić rzecz języka jego, po czym moglibyśmy utrzymywać, żeśmy dopełnili zadania. Co zaś do biografii, tej całkowitego rysu mamy prawo oczekiwać od tych, którzy całe życie, jak np. Józef Reitzenheim, a nie jedną część jego, jak ja, znają. Tu wszelako winien jestem wskazać jeden szczegół - szczegół to już pośmiertny, ale ma związek z metodą przeciwstawienia Anhellego i Wigilii Bożego Narodzenia, wyżej przez nas przyjętą.
x0 W roku 1840 ta część Paryża, co jest parafią Ś. Filipa du Roule, nie miała jeszcze pięknych gmachów, które ją teraz zdobią. W końcu 1839 r. Juliusz Słowacki mieszkał tam i pisał Lilię Wenedę - w kwietniu zaś 1840 roku, kończąc list do Zygmunta Krasińskiego, który jej za wstęp służy-tak się odzywa: „niech ta postać do nas obojgu należy, niech będzie jako łańcuch łączący dwóch Wenedów ręce nawet w śmierci godzinie. A tych dwóch wodzów! czy ty myślisz, Irydionie, że, tworząc ów mit miłości i przyjaźni, nie łudziłem się słodką nadzieją -że kiedyś - i nas tak we wspomnieniach ludzie powiążą i na jednym stosie postawią..."
Jeżelibyśmy teraz obyczaj palenia na stosie usunęli, zobaczylibyśmy, że tak w rzeczywistości, jak we wspomnieniach wypełniło się Juliusza prze-powiedzenie, zwłoki bowiem jego postawiono w kościele parafialnym Ś. Filipa. A gdy wiele lat upłynęło i gmachy okazalsze tam w tej części miasta stanęły, jeden z tych gmachów nabyty został przez rodzinę Zygmunta Krasińskiego, gdzie też wielki poeta umarł, a zwłoki jego, iż wedle prawa w parafialnym wystawione musiały być kościele, położono przeto na tychże des
kach^gdzie lat temu kilka Juliusza spoczęła trumna.
x0 Trzeba było wszelako, aby -wpierw cała ta część miasta przebudowaną została i aby tamże, nie gdzie indziej, wśród ogromnego Paryża stał gmach, w którym Irydiona autor skonał. Wiersze, do których w tragedii odnosi się ten wypadek, są następne: „O! patrz, zabity brat na piersiach mi śpi. - Czy rozciąć łańcuch między wami dwoma?-Nie rusz łańcucha. - Gdzie stos dla umarłych?-Masz zgliszcze - burza zgasiła pochodnie." Kończąc czytać te wiersze i wiedząc, jakiego to wypadków składu trzeba było, aby się te rzeczy z sobą powiązały, chce się powiedzieć słowo: Amen.
Co wszelako piękniejsza, to że do tego brata w pieśni, kiedy mu to pojęcia obywatelskie nakazały, nie wahał się Juliusz tak piorunową rzecz napisać, jak ów wiersz Do autora Psalmów - chciał go on nawet spalić potem, ale obecny temu pan Edmund Chojecki z ognia rękopism wyrwał i w Lipsku wydał. Polityczna osoba Juliusza wierna była klejnotom republikańskiej przeszłości naszej wedle świecznika konfederacji barskiej; co do przyszłości, szedł on promieniem krzyża prosto i śmiało: widoczne to jest w liście pisanym Do Xięcia A. C. W liście Do Emigracji widzimy go niemniej proszącego o pamiętanie, że nie tylko stanowcze wypadki, ale i ciągłość idei zbawia społeczeństwo ze swojej normalności wytrącone.
Gdy religijność źle przetrawiona i jednostronne stanu naszego pojmowanie narobiły rozdarć tyle - Słowacki nie uległ czasu elementom i widzimy go do instancji najwyższej, bo do grobu Zbawiciela, boleści swoje i kielich swój zanoszącego.
x0 Kiedy był czas, że chciano Korab Piotrowy zastąpić balonem steru jeszcze nie mającym - Juliusz od tej reformy na narodowej drodze się odsunął i w Beniowskim, robiąc aluzję do Nadniemeńskiego wieszcza, tak się odzywa, rzekę swoją rodzimą na świadki biorąc:
Ty także sławna, że fal twoich gwary
Jakoby z Niemnem w olbrzymiej rozterce
Gadają. - Tyś zmusiła Niemen stary
Wyznać, żem wielki, że w sławę płyniemy.
Lecz rzekł: „Niech idzie tam, gdzie my idziemy."
Ha! ha! Mój wieszczu! Gdzież to wy idziecie,
Jaka wam służy - gdzie ? - portowa wieża ?
Lub w Sławiańszczyinie bez echa toniecie,
Lub na koronę potrójną papieża
Rzucacie w górę podniesione śmiecie.
Znam porty wasze - znam, i znam wybrzeża.
Nie pójdę z wami itd.
Tak się to określa na wsze strony narodowy jego republikanizm z ducha.
Po obrazie tym, polityczno-socjalnym, stanowiska poety na straży swojej stojącego, przechodzimy do języka w ogóle. Na posiedzeniu pierwszym widzieliśmy, że przed zaświtem na narodowości poeci, rozpocząwszy języków nowych tworzenie, nie przestali być wieszczymi: owszem, same językowe ich prace, intuitywnego natchnienia potrzebujące, słusznie tego domyślać się każą; w pracy tej dla przyszłości oczywista, iż wieszczymi byli.
To objaśnia nam mnóstwo następstw, a mianowicie tłumaczy ten fenomen, że wszyscy poeci postępu nieco przynoszący zarówno w rozbracie ze społeczeństwem swym bywali, jakże albowiem, posuwając społeczeństwo w przyszłość i język uczuć przyszłych mu przynosząc, porozumiewać się jasno z obecnością - jakże można swobodnie rozmawiać z ludźmi, których język się tworzy? Nie jestże to tak, jak gdyby kto zdawkową monetą płacił wtedy, kiedy ta jeszcze od stempla oderwać się nie może, albo gdy jest gorąca i do czerwoności rozpalona! Ale kiedy poeci najbardziej nad jej utworzeniem pracujący doraźnie ze społeczeństwem współczesnym pogodzić się nie mogą, za co by znowu mieć przyszło tych poczciwców, którzy by woleli, aby monety owej, parabolicznie określonej, wcale nie było, lub którzy by trudności jej tworzenia znać nie chcieli. Nie byliżby podobni do wdziękoszów, którzy przeglądają się w zwierciadłach merkuriuszem od spodu podlewanych, ani wiedząc, iż otrzymywanie tych zwierciadeł febry śmiertelne sprawia? Krytycy tu przede wszystkim odpowiedzialni są, jeżeli nie przestrzegają bacznie o wzajemnych pracy obowiązkach.
Gdyby zatem przyszło całość poetycznej służby Juliusza na tym polu -na polu, mówię, języka - ocenić, zaprawdę, że należałoby z góry wyznać, iż tu on równego sobie nie ma. Żaden: ani Adam, ani Zygmunt, ani Bohdan, ani sam Jan nawet Kochanowski, nie mieli, tak jak Juliusz, w jednej lirze języków wszystkich wieków, wszystkich, że tak powiem, płci: od języka Bogarodzicy do pamfletu, od rycerskiego słowa do dziewczyny, dźwięk sło-wiczy mającej w swym akcencie.
x0 I oto jest jakoby klejnot korony jego, i dlatego to jasnym będzie, co ktoś powiedział, że gdyby się słowa mogły stać nagle indywiduami, a gdyby więc ojczyzną był język i mowa, tedy posąg
Juliusza stałby głoskami stworzon - z napisem: „patripatriae". Kochanowski bowiem miał tylko jeden język, Mickiewicz jeden, Zygmunt, Bohdan, Malczewski i każden z tych filarów słowa narodowego jeden-ale Słowacki Juliusz wszystkie wieków, czasów, społeczeństw, typów i płci języki miał.
W tej to zapewne myśli rzekł o sobie, jako czoło wielkiemu Adamowi stawiający:
Choć mi się oprzesz dzisiaj - przyszłość moja!
I moje będzie za grobem zwycięstwo!...
Legnie przede mną twych poetów Troja,
Twe Hektorowe jej nie zbawi męstwo.
Bóg mi obronę przyszłości poruczył!...
W narodzie bez publicznego bytu, w publiczności bez własnych form, w społeczeństwie chcenia iskierkowate, ale chęci stałej nie mającym - podobało się Opatrzności, że trzech postawiła poetów sybilicznym natchnionych duchem, a przeto obejmujących prawdy wieszcze w fenomenologiczny form całokształt: Mickiewiczowi było dano, że Mojżeszowy język gniewu narodowego lwią nasrożył grzywą, jakby bój trwał; Zygmunt Krasiński tegoż czasu sejmowy, senatorski, publiczny słowa majestat tak uprawiał, jakby za dni wielkich Rzeczypospolitej - i kłamali obydwa: Mickiewicz ów gniew narodowy, Zygmunt życie -kłamali jak niańki dzieciom chorym, powieściami bezsenne krócąc noce, albo jak korybantowie starożytni w miedziane uderzając tarcze, aby Saturn, płacz dziecka usłyszawszy, całej przyszłości w nim nie pożarł!
Wszelako i to nie dość; potrzeba było także i westalski, dziewiczy język stworzyć; dziś albowiem jeszcze na palcach policzyć można damy polskie poprawnie mową swą mówiące. Bohdan Zaleski pracę tę zaczął, a i Teofil Lenartowicz, któremu się wydaje, że przede wszystkim ludowy język odtwarza, żeńską właściwie stronę onego odnalazł.
Jakkolwiek bowiem mamy dwie poetessy: Źmichowską i Deotymę, pierwsza jednak daleko więcej męskim piórem od wielu męskiej płci poetów pisze, Deotyma zaś wcale żeńskiego słowa nie uprawia i jest raczej arcyszanow-nym teozoficznym fenomenem. Muza jej sybiliczna, ale niewieściej służby w chrześcijańskim już społeczeństwie ani spostrzegła, tym więc większa ważność jest, powtarzam, niewieściego języka.
Badacze natury nieomylnie roślinom płeć przyznają - trawce nawet, którą człowiek nogą potrąca, nie odmawiają jej bynajmniej - ale korona zmysłów, mowa, wcale pod tym względem ważona nie jest.
x0
Kiedy po upadku literatury narodowej bywali młodzi ludzie skazywani do lochów i więzień za jednej książki przeczytanie, zdarzało się, że damy, gotowe nieść ulgę więźniom owym, na niebezpieczeństwa narażały się, ale wiele było, które piękną polszczyzną mówić nie były w stanie. Jest to zarówno krwawe, jak śmieszne, czyliż albowiem nie mógł więzień tak heroicznie pocieszany odpowiedzieć: „Nie narażaj się, pani, ale raczej mowę ojczystą szacuj, bo za to właśnie ja tu cierpię."
x0 Trzeba było więc odrodzić, albo też i stworzyć w literaturze naszej żeńską mowy ojczystej połowicę, aby przeto zagaić dźwiękiem i muzyką jej właściwą życie potoczne. Albowiem gasło i to także, a skutki tego wygasania dotychczas jeszcze są widoczne.
Dla tych to jeszcze przyczyn, skoro weźmiemy poezje innych ludów, znajdziemy tam typy niewieście, gdy tymczasem poezja polska typu niewiasty polskiej prawie że nie wydała. Malczewskiego Maria - to raczej krzyk kobiety, która ani kochanką, ani żoną rozwinąć się nie może; mogła była być wszystkim, wszelako zaduszona jest w chwili upostaciowania swojego.
x0 Mickiewicz lepiej i dyplomatyczniej się wywiązywał z zadania tego: on Grażynę swoją hełmem przykrył, i tak dosadnie, że nie wiesz do końca, czy to mąż jest, czy to niewiasta? Aldonę w wieży schował i nieprzejrzanym murem przed oczyma samego męża jej osłonił. Telimeny, myślę, że za typ polskiej niewiasty brać nie można, a Zosia jest jeszcze małoletnia! Charaktery niewiast Zygmunta Krasińskiego są to notatki na marginesie jego poematów. U Słowackiego Balladyna jest persorufikacją z pewnego wysnowania ballad gminnych wynikłą, Lilia Weneda - legendowym obrazem albo jedną z tych architektonicznych masek podpierających gzymsy, masek, których czoła wyzierają, ale których szyja, pierś i ciało w płaskość ściany przepada.
Jednym słowem, poezja nasza pod tym względem podobna jest coś do tego okrętu Lambry, który rozstrzeliwać kazał żeglarzy swoich, skoro się w kobiecie pokochali. Nie wiem, czy to dobrze, że poezja tak młoda surowszą się być okazuje od samego Pisma Św., ale jest szkoła, która brak ten za teologiczny bierze nabytek. Szkoła ta ułomność ma za całość skończoną, a chorobę wszelaką nazywa umartwieniem i nędzę ludzką mieni wolą Bożą. Do tej to szkoły z Zygmuntem Krasińskim powiedziałbym: „...Poezja wszystko to ozłoci... kiedyś!"-ale czy wytłumaczy?... czy przetworzy?...
Kiedy tak Opatrzności podobało się, zsyłając narodowi wieszczów, nad rozłamaną istotą jego społeczeństwa czuwać, Słowackiemu, jak to widzieliśmy, dostało się w podziale utrzymać język: wszech-język-narodowy - dlatego to nie tylko czuł on to natchnieniem, jak inni, ale wiedział jasno, co wypełnia, wiedział, co czyni, i zaiste że winien był to wiedzieć, bo w robotę taką wchodzi nie już sama poezja, ale artyzm techniczny i sztuka w całej swej nagości. Powiada on przeto wyraźnie, o co mu idzie:
Chodzi mi o to, aby język giętki
Powiedział wszystko, co pomyśli głowa;
A czasem był, jak piorun, jasny, prędki,
A czasem smutny, jako pieśń stepowa,
A czasem, jako skarga Nimfy, miętki,
A czasem piękny, jak Aniołów mowa...
Aby przeleciał wszystko ducha skrzydłem.
- Strofa być winna taktem, nie wędzidłem.
Z niej wszystko dobyć - zamglić ją tęsknotą,
Potem z niej łyskać błyskawicą cichą,
Potem w promieniach ją pokazać złotą,
Potem nadętą dawną przodków pychą,
Potem ją utkać Arachny robotą,
Potem ulepić z błota, jak pod strychą
Gniazdo jaskółcze przybite do drzewa,
Co w sobie słońcu wschodzącemu śpiewa...
I gdyby stary ów Jan Czarnoleski
Z mogiły powstał: to by [ją] zrozumiał,
Myśląc, że jakiś poemat niebieski,
Który mu w grobie nad lipami szumiał,
Słyszy, ubrany w dawny rym królewski,
Mową, którą sam przed wiekami umiał.
Potem by, cicho mżąc, rozważał [w] sobie,
Że nie zapomniał mowy polskiej - w grobie.
Więc nie mieszajcie mi się tu, harfiarze,
Którym dziś klaska tłum! - precz, mowo smętna,
Co myślom własne odejmujesz twarze,
Dając im ciągłą łzę, lub ciągłe tętna;
Wolałbym słuchać morza na wiszarze
Jakiej opoki, co wieków pamiętna,
W szumie, jakoby nie w skończonym rymie,
Odrzuca falom jedno - wielkie imię...
Po takowym zdaniu sprawy z języka Słowackiego przejdźmy do poglądu na tragedie i powieści jego, ale następujące słów kilka pierwej są niezbędne.
Hymny i psalmy, nawet rapsody heroiczne, nawet powieści pojawiać się w literaturze mogą od razu, ale dramat jako Minerwa z mózgu Jowiszowego wyskoczyć nie może. Grecy do dramatu mieli przygotowaną drogę przez bachiczne Tpayoc, Calderon zaś i Szekspir przez chrześcijańskie misteria.
x0
Gdzie zaś teatr z własnego nie wzrósł korzenia, tam czekać on musi, stojąc na boku gmachem dużym, a raczej próżnym i bezużytecznym rusztowaniem - czekać, karmiąc społeczność pożyczonymi tworzywami. I jeżeli Solon gorszył się poczynającą namiętnością Ateńczyków do dramatu, utrzymując, że wprowadzenie tych przedstawień kłamstwu, naśladownictwu i intrydze da początek - to zdanie jego tak surowe odnieść można prędzej do wprowadzonej obcej, nie zaś do tej z korzenia rodzimego wyrosłej dramaturgii.
x0 Jednym słowem, aby życie w siebie wglądało, potrzeba przecież, aby za sobą pozostawiło formy swoje; czas więc przygotować musi pierwej szczeble, na które wszedłszy, rozglądanie się społeczeństwa w sobie samym nie może moralnych korzyści nie przynosić.
Cały przecież ogół naszego bytu i form będzie na scenie kiedyś, jak widzimy wiek zeszły: ale pozostanie zeń to wszystko, co żywotne, co wieczne.
x0 W świecie nawet moralnym wszystko to, co lada kto udać już potrafi i przyoblec, wchodzi pod tęż samą kategorię, co ubrania wieku zeszłego... Dlatego to miłość wyrażała się tyle wieków, a przecież list miłosny z przeszłego wieku każdy trochę talentu i archeologicznych wiadomości posiadający naśladować potrafi, gdy tymczasem listu współczesnej nam formy uczucia nie tak łatwo byłoby udać. Czas niekoniecznie naszym, ale i my czynszownikami czasu jesteśmy, nie dzisiaj więc jest nasze, jak zwykle mówią, ale wczoraj ionegdaj, a dziś warunkowe bardzo; prawda ta obowiązuje bezpośrednio dramę.
Gdyby dramata, czyli tragedie Juliusza Słowackiego, były pisane przed Kochanowskim, postawiłyby nas na równi z literaturą hiszpańską lub angiel
ską; dziś są one ekspiacją szczodrą za teatr warszawski, karmiony od kolebki winem szampańskim, i to tym jeszcze winem, którego Szampania nie wydaje. I jeżeli Fredro, Korzeniowski, Bogusławski są dramaturgami, ale nie mają języka epok, to Lilia Weneda, Sen srebrny i Mazepa wymaganiom tym zupełnie odpowiadają - jest to nie tylko zaleta, ale obywatelska zasługa.
W powieściach Słowackiego byrońskiej formy nie godzi się uważać za naśladowczą, tak jak Wallenrod i Maria Malczewskiego, mimo tejże formy, naśladowczymi nie są. Na posiedzeniu drugim, Byrona kreśląc ważność, tłumaczyłem to - tu tylko dodam, że naśladownictwo w stosunku do tych, którzy coś obowiązującego cały rozwój ludzkości przynieśli, nie jest rzeczą naśladownictwa, ale człowieczości, i że jak kopernikistami nie godzi się zwać astronomów, tak byronistami poetów.
Słowacki w przedmowie do Lambra mówi wyraźnie, że są to dzieje tych znajomych naszych, po których zgonie przedwczesnym bliscy długo mawiają, czym oni być mogli, a dalecy, że nie byli niczym — mówi więc nie o urojonych typach, ale o znanych i żywych. Było to pisane w roku 1833. Miał on dziwną współczesność i może dlatego właśnie współcześnie był nie pojmowany.
Współczesność albowiem jest dwojaka. Kiedy w Warszawie 183[9] r. nocą~\ budzeni bywaliśmy przez kolegów, aby choć obecnością naszą zasłać pożegnanie wysyłanym na Sybir, Słowacki wtedy z drugiego końca Europy Anhellego ojczyźnie przysyłał — to jest pierwsza współczesność. Tej samej zaś zimy w zacnym polskim salonie mówiła mi pewna pani domu, „że rozpowiadają coś ciągle o zsyłkach, a przecież z nas nikogo w czwartek nigdy nie brakuje". Oto druga współczesność. Słowacki miał tę pierwszą, bez której poeta jest tylko kaligrafem lub notariuszem.
Literatura żadna pewno takich nie miała czytelników, jak ci młodzi czytelnicy w Wilnie i w Warszawie, którzy krwią i łzami kartki czytanej poezji okupywali. Katastrofy te były, zaiste, rzezią mewiniątek w wigilię odrodzenia się słowa narodowego. Ani laury żadne, ani rozgłos nie ozłacały im czarnych więzienia kątów.
Cześć więc oddaję Słowackiemu za to, że on ze swoją lirą na tych polach bywał przytomny. Okazał on tym prawdziwy patrycjat serca swego, i ta to obywatelska współczesność dała mu igłę magnesową zamiast stylusa w rękę. j
Tym chętniej zaś oddajemy tu Słowackiego zasługom sprawiedliwość, im wyraźniej sam świadczy, o ile mu to za życia odjętym było. Pisze on do Zygmunta Krasińskiego: „Stary i ślepy harfiarz z wyspy Scio przyszedł nad brzegi Morza Egejskiego, a usłyszawszy z wielkim hukiem łamiące się fale, myślał, że szum ów pochodził od zgiełku ludzi, którzy się zbiegli pieśni rycerskich posłuchać.
x0 Oparł się więc na harfie i śpiewał pustemu morza brzegowi; a kiedy skończył, zadziwił się, że żadnego ludzkiego głosu, żadnego westchnienia, żadnego pieśń nie zyskała oklasku. Rzucił więc harfę precz, daleko od siebie, a te fale, które śpiewak mniemał tłumem ludzkim, odniosły złote pieśni narzędzie i położyły mu je przy stopach. I odszedł od harfy swojej smutny Greczyn, nie wiedząc, że najpiękniejszy rapsod nie w sercach ludzi, ale w głębi fal Egejskiego Morza utonął."
Współczesności zatem dwie jest zawsze, a dzień, w którym by jedna z nich wygasnęła, byłby albo dniem dojścia postępu do kresu, albo wygaśnięcia zupełnego wszelkiej energii postępowej, ale zbliża się pora - zbliża się dzień -i już, już jest we drzwiach, kiedy to, co tu zowiemy Współczesnością, większe rozmiary przyoblekłszy, stanie się jedyną formą i jedynym organem... koinspiracji! Pojmując to jasno i wszechstronnie, nie można się zaprawdę nie radować - doszliśmy więc do obowiązującej wiek potęgi: do współczesności uważanej jako siła, potrzeba i obowiązek razem.
Koniec lekcji szóstej i ostatniej