w kontekście wyrazów (0 oznacza kontest fiszki).

«A DORIO AD PHRYGIUM»


I




Nie ciebie wzywam ja - o! Apollo,
Któremu na nieśmiertelnej cięciwie
Tętnią strzały, gdy z bark otrząsasz włos.
Tyś rumieńcem dogmatu młodego ludu,
Tyś energii harmonią... Lecz ku tobie wołam, o Apollinie!
Którego akademicki ton i postać
Wielokrotnie i najróżno-trafniej
Pisarz brał i malarz kleił na mur,
Nie twe dając ci ciało, nie twe, równe
Ładem linii i barwy harmonią,
Nagie zawsze, nigdy rozebrane,
Ale ciało męża, co szaty zwlekł,
Myślę, że człowieka poczciwego:
Z narobionych to widać rąk, z chyłego karku,
Z nóg, co zdarły obuwia różny rodzaj. Tak cię nieraz Holender obfitym pęzlem
Z dziewięcioma dziewki stawia na płótnie.
I nie nudzisz się przecie, lubo Olimp,
Przez mieszkańca mokrych kreślony równin,
Zielenieje warzywem, a wiatr jest chłodny
I nieumiejętnie pannom szarpie suknie,
- One myślą coś przecie! - zacne blondyny,

Silne w piersiach i w biodrach szerokie;
Koń się pasie z dala biały i tłusty,

Admetowy (podejrzewam) pegaz!


*


Onego ja ciebie, niedaremnie,
Wzywam dziś, na wszczęciu Odysei;
-Pchnij mi Muzę, rękopismów praczkę!
(U spółczesnych ukształconych ludzi

Wszak się mówi: „Pchnij z listem człowieka.")
Człowiek bowiem cóż jest?...

...cóż jest człowiek?!


*


Człowiek jest to ktoś, co sobie idzie
Gdzieś przez pole, i ty widzisz jego,
Drogą jadąc. - Parskają twe konie -
Człek" uchyla czapki i żegna się...
Lekkie chmury wyżej, niżej łany
Grzywami bujnych kłosów trzęsą -
Stoi z dala zamyślony bocian.
Był w Egipcie, wrócił od piramid;
Faraonów nędze znając, duma

O robaczku, o wężu... i o człowieku!


*



Muzo! bywa, że jedynie bocian
Poważnym jest miejsc obywatelem,
Gdzie wzywałem był ciebie - i kędy
Błądzić uważałem za roz-sądne... Muzo! - nie ty,- dostojna u Hellenów
Panno, rozmyślna w pewnej rzeczy,
Która, śród dziewięciu zalotności
Jednej swoją przyznając podnietę,

Czynisz poważną i dawasz sobie
Osobną stateczność - nie ty, która -
(Mówię, ) - attyckie wiodłaś damy
Do niebieskich potęg ziemskiego wdzięku,
Lecz ty, córo czasów, tylokrotnie
Na kurtynach malowana oper,
Na wachlarzach, na pudełkach perfum...

Ty! gwoli mojemu zejdź wołaniu.


*


Strony różne, rozliczny obyczaj -
Poznawając, winienem mieć słowo
Kolibrowym skrzące się skrzydełkiem,
Ton winienem mieć nie jedno-tężny:
Od cygańskiej drumli, co w zębach wre,
Jak zgryzione jestestwo konające,
I trzepoce się w wargach - do organu,
Swoje długie rozwlekającego brzmienia,
Ileż strun, ustrojów ile mam poruszyć ?

Względów jak niemałą zachować liczbę!


*



Po trojańskiej wojnie w sporo już czasu,
Kiedy nominalny ostatni król
Panował w królestwie nominalnym,
Jechałem był (pomnę) „borem-lasem" -Sosn szeregi za mną i przede mną
Jak chór grecki zbiegały się w epod,
Ale koła skrzyp, ale zacięcie bicza,
Ale wiatr gdzieś suchą łamiący gałąź,
Ale pijanego słodyczą kwiatów bąka
Pieśń pijana, z kielicha niesiona w kielich,
Ale żaby skrzek w pobliskim bagnie
Lazurową pstrym niezapominką,



Zagajały tysiąc podrzędnych tonów,
Podchwytujących główny pieśni ustrój. Tak nie tylko w romanckich płodach późniejszych
Z Doryjskiego na Frygijskie schodzi
Rzecz poety, snując się na pozór
W barbarzyński i dziwaczny sposób,
I lud dawny tak samo w teatrach,
Gdy długie go umartwiało patos,
Wołał przecież: „Dlaczego nic nie ma
W tych tragediach gwoli Bachusowi?" Lud klasyczny więc wchadzał do Chóru,
Apostrofującym tym wykrzykiem
Naglił formę, tok przerywał z-rzędny,
Oratorstwem grożący na scenie.
Owszem - właśnie że za dni Nerona
Przepis prawa i sam oklask objął.
Równo było, metrycznie i sfornie,

Arcymiernie było... nie było nic!


*


Przez las jadąc, myśliłem te rzeczy
Za dni epoki nominalnej,


Gdy - jak długie królestwo i szerokie -
Było równo... u słupów przy drodze
Mało dbale nie mogłeś się oprzeć,
Wszystkie bowiem mokry zwilżał pęzel
Kolorami monarszej chorągwi. I to nigdy nie schło - słupy - bramy -
Skazodrogi, co cię garną w uścisk -
Szubienice... wszystko pęzlem jednym
Malowane, na żółto, na czarno...
Tak, gdy domu jakiego lub zakładu
Właściciele mienią się i zarząd,
Przedmiot wszelki nową przybiera postać,

Zawieszona jest czynność gospodarcza,
Szyld jaśnieje pod pęzlem i woła ludzi,
Odrzwia cieką farbą... wszystko piękne,
Lecz ostrożnie tam idź - lub iść tam nie czas...
Tam nic nie ma, tam jeszcze porządek,
Mieszkać tam nie można ani gościć.


W drogę! w drogę! podróżny człowieku,
Tobie tylko iść zostawa owdzie,

Nie zatrzymuj się nigdzie, lub ile wielbłąd...
Tak począłem - cóż było tam począć ?!...





II




W Serionicach dziś jestem - Serionice
Że poważnym były ongi grodem,
Gwagnin pisze, kawaler Złotej Ostrogi,
I kronikarz inny to powtarza -
Kronikarze zaś cokolwiek skreślą,
Dla mieszkańców starczy - starczy ile ? Świadczą o tym baszty, gdzie stopa ludzka
Nie zbłądziła od lat niepamiętnych.
Cóż dopiero, by miał te ruiny
Dotknąć rydel niebaczny i ciekawy,
Podejmując pierwszy gmachu abrys. Bywa wszakże (wyznać się to godzi),
Że przejezdni drogą budzą woźnicę,
Lub woźnica ich budzi - i powstają,
Ku szczerbatym poglądając wieżom;
Bywa nawet, panny stopy lekkimi
Wyskakują z bryk - podbiegną nieco
I fiołek uszczkną tam i owdzie.


Na pod-zamczu Serionic, także i w karczmie,
Nieobojętny jest lud dla dziejów miejsca:
Z różnoszybnych gdy poziera okien

I dzban chyli - gada coś o duchu...


*



Serionicki Pan arcy jest znany
Pod przezwaniemSalomon" (herbu Przyjaciel);
Człowiek zacny i który świat widział,
Znan jest w Wiedniu, gdzie u Arcyksięcia
Gdy wenecki udawano zapust,
Dam dwie było niesłychanie świetnych: Równe miały klejnoty, lecz jeden dowcip,
Obie się przebrały za jedną Saabę,
Skąd dwie było Saab! - spojrzały na się
Okiem strasznym - tak że Arcyksiążę
Delegował wtórego Salomona -
A to był szambelan Serionicki,
Do dziś tak zwan i nie innym umrze.


Żony nie ma, nigdy onej nie miał,
Córki nie ma - jedno siostrzenicę.
Tej ja postać i urok wiewnej postaci
Opiewałbym, gdybym był poetą -
Opiewałbym rymem Virgiliusa,
Danta rymem jej oczy - Hafiza zwrotką
Drżący jej włos na czole...

...zwano Różą -

trzeba było nazwać...

.. .byłaż nazwana ?


*


Jak gdy kto ciśnie w oczy człowiekowi

Garścią fiołków i nic mu nie powié...


*

Jak gdy akacją z wolna zakołysze,
By woń, podobna jutrzennemu ranu,
Z kwiaty białymi na białe klawisze

Otworzonego padła fortepianu...


*


Jak gdy osobie stojącej na ganku
Daleki księżyc wpląta się we włosy,
Na pałającym układając wianku

Czoło - lub w srebrne ubiera je kłosy...


*


Jak z nią rozmowa, gdy nic nie znacząca,
Bywa podobną do jaskółek lotu,
Który ma cel swój, acz o wszystko trąca,
Przyjście letniego prorokując grzmotu,
Nim błyskawica uprzedziła tętno -
Tak...

...lecz nie rzeknę nic - bo mi jest smętno.


*


Nominalny Czas-dziejów nie trzyma w dłoni
Zamaszystej swej kosy, ani jej ostrzem
Podchwytuje ludzkość i polny kwiat -
On tylko społeczność nominalną
Podsuwa pod profile postaci różnych.
Tak gdyby kto etruskie czarne rysunki
Na czarne tło przeniósł, znikłyby w tle.


Z niewiastą cóż być ma ? gdy społeczność
Nominalnie istnieje? - Ta zaś jest czym?
Skoro Senat w mundurach szambelańskich
Poza Ojczyzną, armia gdy w szeregach obcych,
Parlament w dziecinniejącej pogawędce,
Salony ledwo że modą żywe,
A udawającymi zdań zamianę
Monologami rozmowy!...


Bawić na wsi!" - te dwa tylko słowa
Pozostają, jak z okrętu okrzyk:

Ziemia! ziemia!..." gdy dni wiele i nocy
Żagle twoje pękały od wichru,

Wielokrotnym popstrzone łataniem,
Jak chwiejący się w łachmanie nędzarz,
Drżą - te słysząc słowa: „Ziemia! ziemia!"


Na wsi bawić! dopokąd wieś jeszcze
Niezupełnie jest czymś nominalnym!
Ziemia bowiem, jakkolwiek pokorna,
Tak że się depcze wciąż i depcze,
Ziemia nawet uprawianą chce być
Ręką wolną! - Nie najdłużej ona,
Niewolnikom się ścieląc pod łańcuch ich,
Wdzięczną chce być - i może!


Dnia jednego, jednej nocy... pewnej chwili
Zapomniany zegar, gdzieś na niepomnej-wieżycy,
Jaskółczymi pozornie osklepion gniazdy,
Zawróci nagle rdzawe koła...
I wyjęknie, że czas jest - tylko to rzecze,
Nic nie mówiąc więcej, lecz że jest czas...


I odepchnie ziemia pług - i nie raczy
Chcieć, by nie rozweselony niczym
Oracz tykał, jak błoto kajdaniarz:
Sto ma piersi Cybela, karmić gotowa
Dzieci wiele, które ssą z uśmiechem!


To mawiałem, gdym podawał strzemię

Lewej stopie Róży - - jeździliśmy...


*


O! wsi biała w atłasie kwiatów jabłoni
I w zwierciadłach księżyca,

Jako oblubienica
Na ustroni...


Przeszłość twa - zawsze wczora!
Przyszłość - ręką dosiężna,
U ciebie zawsze - pora!
Tyś wczasów księżna...


Tyś u siebie zawsze, jak umysł zdrów,
Czy w Palmowym kraju posuchy,
Czy w zieleni brzóz - w złocie mchów,
Jak gajowe rozkoszna duchy.


Tobie, owszem, dziejów wydąża praca,
Jako trzoda jałówce błędnéj,
Gdy ku tobie i sam pasterz nawraca
Tłum nieoględny -


Alić z nagła strach milczkiem blisko
Przypadł - górne prysnęły lody,
Chat stu zgasło ognisko -
Jeziorami ogrody!


Dęby płyną wyrwane z ziemi,
Cisza klęski dwakroć przeraża,
Fale brudne przez mur cmentarza
Biją trumny ciężkiemi -


Lecz o górnych kto myślił lodach,
Niskie przecierając szyby?
O rumianych prędzej jagodach

Lub gdzie się węźlą grzyby - -


*


O jagodach!... tych właśnie kwiat bieliźniany
Poopadał, i z miękkimi podmuchy wiatru
Z dala skoro igrał, wraz owoce
Rumieniły się, mieniąc darń w kobierce.
Cicho po nich stąpały konie nasze,
Nie pytaliśmy się o drogę, świadomi dróg,
Ścieżek, stoków, i przez nie płasko rzucanych
Głazów, które jak most służą, ustawnie myty
Cienkimi fal szybami - -


- - błądziliśmy

Umyślnie i bezbłędnie - Róża i ja,
Dwoje tylko, albo w poczcie gości,
Zarówno swobodnie z-obcowanych.
Wuj Salomon czekał nas to z obiadem,
Umiejętnie zarządzonym przezeń,

To z wieczerzą: tej miejsce było w ogrodzie,
Gdy biała ćma lamp szuka tub robaczek
Świetlny, w głębokich cieniach alei,
Przelatuje, skrę niosąc...


- - Pogody równej

W oddechu płuc, w duchu, w biciu serca,
Czuć nie może, kto nie zna wsi polskiej,
Społeczności, będącej niby idyllą,


Niby wykwintnego świata kaprysem;
Czy ponad czy poza historycznym?
Nie wiem - świat to osobny zda się,
Coś, jak Fortunne-Wyspy starożytne,
Dziejów mające wdzięk - nie trud i ciąg. Tak ubłogosławione owdzie duchy
Polityki zaledwo tyle dopuszczają,

He onej dla zacnych trzeba im rozmów
Wśród alei nieśmiertelnymi poważnej drzewy,

Gdzie wszelako z zapałem i solennie,
I z rodzajem osobnego namaszczenia
Wygłasza coś Brutusa-cień lub Katona,
Rozmawiający o Filippi!...
Polityka, zda się, i historia
Doczesnymi ich strony, tymi, które
Do powszednich obowiązują służb i prac,
Nie odwraca się zewsząd - nie wszystkim gwoli...


Czasem tylko Żyd, jak starożytny obelisk,
Ten sam, co za Faraonów, przy drodze stoi
I odpomina wieki - niekiedy bywa,
Że utrafiony pługa ostrzem pancerz
Wyrzuci kmieć na miedzę, a pacholęta
Pobrzmiewają weń - bywa, niekiedy,
Że w zamkowej tej lub owej sali
(Gdzie owoce się suszą) ściemniały portret
Obsunie się wraz z gwoździem zjedzonym rdzą...
Tyle dziejów! historia, jako fenomen,
Przypadkami się ledwo odpomina.


U bramy dziś gdy rozmawiałem z Różą,
Gdy Salomon wuj z gośćmi w przedsieniu stał,
Gwar niezwykły powstał, służebni ludzie
Nadbiegali - mąż jakiś rosły i czarny,
Wyłamawszy się z tłumu, podskoczył ku nam,
Do naszych stóp się rzucił konwulsyjnie,
Mówiąc: „Księdzu, panie, każ - księdzu twojemu,
Który owdzie nadchodzi i gniewny jest -
By dozwolił na pogrzeb... ja idę z książąt
Cygańskiego narodu, i brat mój umarł
W drodze długiej - my nie mamy ziemie,
Ni gdzie pogrześć?... wiatr roznosi popiół
Koczowiska..."


...Ulękła się Róża,

Spazm nerwowy wsparł o ramię moje,
, której udatne palce tylokrotnie
Obmywały rany okaleczałego ludu:
Miłosierną będąca, ile piękna! -
Atoli nerwy nie duchem i sercem nie ,
Odpychliwe bywają równie jak wstępne,
Szczegół nieraz potoczny podejmą tak,
Że się ogółem stawa, ogół natomiast
Fraszką czyniąc...

Zbliżył się ksiądz sędziwy,


I Szambelan z gośćmi przystąpił z wolna.
Kółko nasze, jak harmonijny światek,
Na osi swej zdążało trybem statecznym,
Gdy cygański mąż czarny, jak aerolit,
Nie naruszył porządku w rzeczy istocie. Jako ziemia cmentarzy święta jest
I ogrodzenie onych kanoniczne -


Zacny mówił ksiądz - nie był to misjonarz,
Wzorem był parafii dużej i możnej. Ze swej strony Salomon wuj dobrotliwie
Skinął ku urzędnikom Kasztelanii,
Ziemi! - rzekłszy - tak wiele na pograniczu
Serionickiego dać umiałbym państwa,
Że całe można by pogrześć rzesze!"
A rzekłszy to i w rozmowy wziąwszy ogólność,
Szliśmy z wolna ku schodom szerokich przedsień.
Wieczornego powiewu łagodne tchnienie


Przegarniało włos Róży i blade wstążki.

*


Pani! - rzekłem - podjadę konno, wraz powrócę,
Ofiarowanej gdy dojrzę gościnności,

Opowiem obchód..." - tu wniesiono herbatę,
Której arom azjacki rozszerza nerwy
Poza miejscowość całej części świata.


Przy otworzonym zamyślona fortepianie
Stojąc, z palcem jednym na klawiszu,
Róża rzecze: „Kanonik z wujem zapewne
W szachy zagra..." Ktoś inny do nas się zbliżył.
Cowieczornym trybem arcypogodnym
Zagaiła się całość serionickiego kółka,
Całość błoga i zacna - -





III


Jak maluczko jest ludzi, rzekłbym: nie ma prawie,
Pragnących się objawić - przechodzą - przechodzą.
Czy się nie odpychają tańcząc? lub w zabawie
Poufnej czy się oni nie mylą i zwodzą ?
Ni spółcześni, ni bliscy, ni istotnie znani,
Ręce imając, kłoniąc się spólnym uściskiem,
Pomiędzy nimi głębia wre i oceani,


Gdy na jej pianach oni, zbliżeni nazwiskiem. Świat więc mówi: „To swoi, to kółko domowe,
To nasi..." - Szczerzej niebo łączy lazurowe
Ludów tysiąc, co rżną się przez wieki - bo szczerzéj
Z każdego aby jeden w spólne niebo wierzy!
Oni zaś tańczą, łonem zbliżeni do łona,
Polarnie nieświadomi siebie i osobni;
Dość, że jedna nad nimi lampa zapalona,
Że moda jedna wszystkich zarówno podobni.
-To, nasi!...

*

- - Mapę życia gdyby kto z wysoka,

Jak mapę globu, kreślił: góry i pustynie
Przeniosłyby się w krótkie jedno mgnienie oka,
A ocean przepadłby, gdzie ledwo łza płynie.


IV




Las był z dala, gdzie mnie wiódł konny, przede mną
Pochodnię niosąc, jeździec-Róży i Cygan
Na klaczy pstrej, tudzież gruby ekonom
Przy siodle mym bliski swoim strzemieniem.
- Pojękiwały sosny, wzdychał dąb,
Ilekroć wiatr szedł puszczy korytem. Tak, gdy... (jako wzoruje boski Homer
Lub naucza porównań Virgilius czuły) -
Tak, gdy o nocy letniej, a jednak chmurnej,
Zżyma się morze na zbyt ustaloną pogodę,
Piasek od brzegów śliniąc widny, gdy dalej jest ciemne,
Zmięszane z firmamentem i huczące...
Tak puszczy brzeg po stronach nam się zdawał,
Cwałującym w szesnaście kopyt. Przecięliśmy gościniec, który las dzieli
I przez który mkną niekiedy sarny,
Cygan ujął się grzywy, wydłużył stopę
Na zad klaczy i świsnął - niebawem ognie


[Tu rękopis się urywa.]