[FILOZOFIA HISTORII POLSKIEJ]
WSTĘP
Rozpoczynać rzecz dotyczącą całej historii polskiej nawykniono przez zeznania wstępne, iż Polacy są Słowianami, a Słowianie że są autochtony, czyli tu-bylcy. Następnie: iż granice Polski stanowi kilka rzek i gór nieco, co zarazem od Wschodu i granice między Europą a Azją ustala, zwłaszcza iż powołaniem historycznym tego narodu było zasłaniać europejski rozwój od barbarzyństwa. Tudzież, iż takowej to narodowej całości dzieje składają się albo się rozkładają na dzieje „Polski-wzrastającej-kwitnącej–upadającej” i znowu „odrastającej”.
Prawie wszystko to razem (a jest to już wszystko, czego historia polska naucza) nie może mieć żadnego uznania i wagi w obliczu filozofii.
Historia, nie będąc dotychczas umiejętnością, ale będąc tylko wiedzą, potrzebuje naturalnie tych dopuszczeń, bez których - jako niecały gmach bez warujących mu budowę rusztowań - ostać by się nie potrafiła. Tak samo jest w każdej niepełnej wiedzy, że im ona mniej całą, tym więcej mnemonijnych metod i ułatwień zażywać człowiek musi: nie, ażeby te techniczne dopełnienia należały do całości prawdy, ale aby dla niepełnej zyskały ogół. Pamięć albowiem naturalnie nie przyjmuje rzeczy nie-całych; wyjątków to i odłamków trzeba się uczyć nałogowo: „uczyć się na pamięć”... Że np. ziemia okrągła jest i około słońca się obraca - dość usłyszeć tę prawdę; gdy tymczasem z równej liczby wyrazów złożony wiersz, ale nie obejmujący całości myśli, trzeba poprzeć nałogiem albo mnemonijnie uzasadnić, aby się w pamięć wraził.
Historia więc przypuszcza prawdy tymczasowo i względnie obowiązujące, których spółdziałanie ma się dopiero przez otrzymany ogół wiedzy spłacić względem obowiązków rzetelności, a których stosowna lub niestosowna proporcja stanowi o wartości zasobów historyka i których postawienie na właściwym im miejscu daje świadectwo o dobrej-wierze jego.
Doświadczony we wykładaniu profesor Duchiński na karcie 69 swoich opowiada, co następuje: Zasad dziejów Polski
Gdyśmy razu jednego mówili młodzieży polskiej w Stambule o narodowości nazwiska Moskali dla Uralczyków, o przechowaniu się i nazwiska Moskali między mieszkańcami stanowiącymi serce narodu moskiewskiego; gdyśmy mówili o przechowaniu się dotąd i mowy niesłowiańskiej u Moskali - nie tam gdzieś na Uralu, ale w dawnym Wielkim Księstwie Suzdalskim - po wyjściu tych łaskawych słuchaczy moich powrócił jeden z nich i tak się do nas odezwał:
„Panie! nas tu jest dwóch tylko, i Bóg tylko nas słucha, a Bóg chce prawdy, brzydzi się kłamstwem. Otóż, w imię tego Boga, w którego istnienie i obecność tu z wami wierzę, mówię panu: że nie widziałem takiego kłamcy, jak pan jesteś. Jak to! pan śmiesz mówić, że mieszkańcy guberni włodzimirskiej zachowują dotąd szczątki języka nie-słowiańskiego ? Gdyby pan to mówił przynajmniej nie w obecności mojej, bo pan wiedziałeś, że ja tyle lat przeżyłem w tak dawniej zwanym Księstwie Suzdalskim, i pan wiedziałeś, że ja wiem, jak i pan, że to, co mówisz o języku nie-słowiańskim Moskali, jest kłamstwem. Nie znałem straszniejszego jezuity jak pan. Spodziewam się, że w czasie pokoju (było to w 1856 roku) Pan nie pozwolisz sobie ani mówić, ani pisać takich niedorzeczności.”
I dodaje tenże profesor:
Protestujący był rodem ze Smoleńska; stał w rzeczy samej, jako oficer służby moskiewskiej, na kwaterach w guberniach sąsiednich, znał doskonale historię Rurykowiczów i był dla nas bardzo przychylny.
W niemniej interesującym położeniu znalazł się inny profesor francuski, skoro śród bezpłatnego dla rzemieślniczej klasy wykładu historii użył powszechnie przyjętych omówień:
„Les Slaves, peuple dont l'origine se perd dans la nuit des temps..." etc.
Uczony zapewne żaden nie pomyślałby przerwać profesorowi treści tak zagajonej, wszelako mały, szczery i nauczyć się chcący mularczyk podniósł się i odezwał:
„Mr le professeur! ne voudriez vous dire, comment cela se perd dans la nuit des temps?"
Jeśli przeto Historia jednym wyrazem „autochtony" okupuje dla siebie spokojną całość wykładu i z niej idącą onegoż jasność - to zupełnie przeciwnie filozofia, jako bezpośredniej znająca człowieka, postępuje, i bardzo dobrze wie, że autochtonów, czyli tak zwanych tubylców, wcale nie ma ani nie było nigdy. Ściślej nawet i poniekąd geografijnie tę prawdę mierząc, całemu światu wiadome jest, że ludy europejskie z Azji przecie tu przyszły i że jeżeli teraz rozgranicza historyk ojczyznę Słowian, używając ku temu pasma ziemi i wody (która to ziemia i ta woda wielorako się od onych pierwszych czasów odmieniły), tedy okazuje przez to samo ludy europejskie odgraniczające się od swej własnej przeszłości azjackiej. Tedy mimo-uważnie, ale koniecznie, stwierdza historyk to, co zna filozofia, czyli - że Europa w głównej ciała swego proporcji powstaje jedynie przez zaprzeczenie własnej swojej azjackiej przeszłości - że krew przeto u niej ma wagę tak dalece, jak dla ekonomii politycznej kruszec złoty bywa godnym uznania minerałem, ale że Europa przede wszystkim nie krwią, lecz Ideą jest prawomocnie się urzeczywistniającą.
Cecha ta jej zaiste że nie na marginesie księgi dziejów ani w odsyłaczu pokątnym swoje ma miejsce, albowiem ta cecha jest na czole Europy i kapitalnie ją wyróżnia.
Jakoż, jeżeli „fałszowanie historii” - na korzyść tych lub owych gabinetów kierowanej - oburza umysł obywatela, iż wierzytelności legitymacji pokrewieństwa ludów w linii prostej sprzeciwia się: to jednakże zła ta robota idealniejszej jeszcze jest natury od wywłaszczenia całej Europy z moralnego jej punktu-wyjścia, który nie na żadnej czystości krwi się osadza! Zła owa pierwsza robota jest fałszerstwem jarmarcznym, lecz - choć mimowiednie - przyznającym, że nie tylko sama historia jest historią, ale i urobione o niej pojęcia. Gdy tymczasem, przeciwnie, obojętność Europejczyka dla filozofii-historii podobną być może do zbrodni stanu.
Co się tyczy nareszcie podziału historii polskiej na wzrastającą, kwitnącą i upadającą - ten jest o niesłychanie wiele niżej od wszelkiej krytyki. Wszystko albowiem, cokolwiek bądź istnieje lub istniało, rozdziela nie inaczej karty swego żywota, tylko będąc raz wzrastającym, znów kwitnącym i upadającym, a przeto działy te ani wyrażają tę istotę, która je przechodzi, ani według jakiego przechodzi prawa nauczają. Rośliny to nawet nie określiłoby, skoro tyle o niej wiedzielibyśmy, że ona rośnie, kwitnie i opada.. .
Jeżeli zuchwalstwo myślenia szkodliwym jest przez to, iż uczy lekceważyć subtelniejsze odcienia prawdy, to nie o mniejszy szwank przyprawia także i pewien rodzaj bez-odwagi myśli, który natomiast usposabia do niedochodzenia nigdy do stanowczych zapytań, nadając udolność przestawania dobrodusznego na formułach metody, na szczegółach bibliografii i na samej niekiedy drobnej anegdocie...
Zuchwała myśl wprawdzie nie ułatwia przyjęcia się rzeczy szczepionej, ale za to myśl nieodważna wszystko, co przyjęte jest, uwzględnia i oczywistości samej nawet gotowa jest się bronić i wystrzegać się jej ze zjadłością właściwą słabym zapaśnikom albo sprawom przegranym. Ona, na szczegółach się uzasadniając, wita wszystko, co całe i otwarte, jakoby przyrodzonego nieprzyjaciela swego i jakoby osobistej cios obrazy.
Nieszlachetna w walczeniu i niewdzięczna, ilekroć postęp ją zniewoli, zgoła jest szkodliwą bojaźliwość w używaniu siły myślenia. Tejże? - gdyż nie wiem czemu innemu - przypisywać godzi się, że np. historyk nawet nie zaczyna od wyznania, iż nigdy nie wie: od czego historię winien zacząć - ufny, iż go niesforne pytanie w tym względzie nie zaskoczy, albo że jakimi „autochtonami” i jakowym pomrokiem „nocy czasów” na takową niedyskretną odrzecze ciekawość.
Niemniej zaś ważę i owego, który usprawiedliwia mętne zaczynania dziejów przez niedostateczność przygotowanych dla jego pióra albo ocalonych dla niego zapisek i materiałów. Usprawiedliwienie takowe mam - przeciwnie - za orzeczenie na się wyroku. Gdyby historia (zdaniem moim) nie miała nic boskiego w całokształcie ustroju swojego (to jest: gdyby właśnie przez to samo ona nie była historią...), naonczas zaiste że historyk potrzebowałby zupełnego inwentarza wszystkich faktów i aktów, które poprzedziły pióro jego i do których nic dodać sam nie miałby możności, ani z których nic wywieść nie byłby obowiązanym.
W takim razie wszelako ani taka historia nie miałaby swojej logicznej przyczyny bytu, ani takowy pisarz nie miałby dla niej obowiązku, który podobno że jest jednym z ogniw i powzajemnictw stanowiących tok dziejów.
Owszem - myślę, iż głęboka starożytność ma na sobie tę wielką i zaszczytną pieczęć: że nie tylko pomniki ocalone, ale i uszczerbek onych, ale i sam nawet onychże brak zamienia się jej w pomnik, skoro takowy kto umie uczytelnić. I oto doprawdy że boskiego coś - takowa, mówię, cecha i pieczęć okazują: tym więcej, iż tej cechy nie może historia za podrzędną i dodatkową swoją cechę ważyć, ale owszem za główny prawie arkan.