w kontekście wyrazów (0 oznacza kontest fiszki).

EPIMENIDES

PRZYPOWIEŚĆ

WSTĘP

Mąż nazwiskiem Epimenides z Krety, policzony do mędrców greckich, poezją i czcią boskości zatrudniający się, ten, który wspólnie z Solonem pracował na utrwalenie praw, który ofiarą baranków białych i czarnych, swobodnie puszczanych, a immolowanych, gdzie spoczęły, oczyszcza lud i zatrzymuje plagę zarazy, miał to do siebie osobliwego, uważany był za syna nimfy Balty. - Wierzono też, był to Eakus i że znikał na czasy pewne, a z martwych powstawał potem, żywionym bywając przez czas snu swojego boskim matki swej pokarmem.

Ten to mędrzec w młodości swej wysłanym był przez ojca, aby zbłąkanej owcy szukał; a skoro utrudził się, wszedł do groty i zasnął. - I spał tamże lat pięćdziesiąt i siedm, a potem wyszedł i zdało mu się, jakoby wczora. - Tedy owcę, właśnie że zbłąkaną ówdzie, wziąwszy na plecy swe, szedł do miasta Gnossy.

Ale postrzegł oblicza ludzi znajomych i mijających go bardzo odmienione, i ścieżki inne, i wejrzenie wszystkiego bardzo różne. - Brat rodzony zaledwie poznał go, a posiwiał był przez czas, kiedy Epimenides za oną owcą poszedł.

A rzecz ta znaną była i bardzo brzmiącą w Grecji za dni Solona, około sześćset lat przed przyjściem w ciele-człowieczym Osoby Bożej na ten świat.

Kretensowie zwali Epimenidesa kuretem i cześć mu pośmiertną wyrządzali, a Lacedemończykowie, według słów wyroczni postępując, przechowywali ciało jego. Osoba moralna tego męża ma coś nieledwie ewangelicznego we wszystkim, cokolwiek o nim wie się dzisiaj.

Około południowych brzegów tej to Krety, której obywatelem był Epimenides, zdarzyło się znowu w sześćset lat po śmierci jego, przepływał okręt niosący na sobie Ś-go Pawła Apostoła do Miletu, Syrakuzy, Regium i do Rzymu.

Przyszła mi myśl, kiedy sam w tych okolicach byłem, że Apostoł-jeniec, przepływając owdzie, wspomniał był Epimenidesa, i że wtedy zamieścił one dwa wiersze kurety w liście swym do Tytusa (XII), które, wiadomo, że wierszami Epimenidesa, i które w tłumaczeniu polskim Biblii, jakkolwiek wierszami rymowanymi przełożone będąc, tak brzmią:


Zawsze kłamliwymi sprośni Kretensowie,
Na kształt bestii żyjący, leniwi brzuchowie.


Jednakowoż, ponieważ to drukowane jest jako proza, więc tak i czytają ci, co czytają druk!

C.N.


1854

x0



7605 I


Był czas, kiedy o Grecji rzecz w następny sposób
Wzmiankowały gazety, wszystkiego świadome:
Wiemy, to jest: nie wiemy, lecz od pewnych osób
Słychać, że kraj, gdzie góry nad morzem strome,
Południowy, przeszłością bogaty niemałą -
Kraj, który dzisiaj plemię ujarzmia bezbożne,
Może mieć «szansę» - jak to wyżej się wspomniało."
Na co więc inny dziennik: „Wieści nieostrożne

O Grecji, pod tureckim jęczącej obuchem,
Pytam się Redaktora, skąd wzięły swe źródło ? -
Klnę przez Leonidasów, jakim rzecz ta duchem
Ożyła? - rzecz kulawa? - usuwam jej szczudło

I w piasek prę jak twardych Homera rycerzy."
Podpisano:„Philwrzaskos - pisze tak, jak wierzy!"
Na ten głos wiele innych zrywa się dzienników

I chrzęszczą pióra - sprawie poświęcone onéj,
A Grek w kawiarni czyta lub u uliczników
Kupuje i uważnie czyta zamyślony;
Oczy trze, czasem wstaje, i usiada znowu,
Częściej się marszczy, nowin niepewny połowu!


II


Nie przeto i wśród tego gwarnego mamidła
Była prawda - ta dzisiaj znana jest wybornie;
Zwłaszcza się wykluwa na wierzch kształtem szydła,
Tym bystrzej, im pierwej tłoczono upornie.
Znaną więc treść gdy minę, powiem raczej rzeczy
Mniejszą mające wartość i za nic podziane,
Których wówczas nie można było mieć na pieczy
Ani gdzie w poważnej kronice spisane:
Rzeczy błahe - te nowin patetycznych kordon
Przeciął, gdy sztandar grecki wiał ku Europie
Sławą nową, a śpiewał i działał lord Gordon*:* Lord Gordon - familijne nazwisko Byrona.
Mąż umiejący zgadnąć bohatera w chłopie;
Śpiewak, co, brzeg rodzinny odepchnąwszy nogą,
Pył z obuwia na pokład otrząsnął okrętu
I stało mu się odtąd rozpaczliwie-błogo! -
Syn wierny niewiernego historii zamętu,
Syn wierny społeczeństwa, co nie było warte
Wierności! - ta już bowiem stawała się zdradą -
Syn wierny Anglii. - Dzieje gdy ostatnią kartę
Księgi czasów przed takim charakterem kładą
I mówią mu: „Zapisuj swoją Epopeję" -
Rzuca się im w zamianę karta wizytowa
Z napisem: „Tom następny zawiera nadzieję",
I jeśli jest do kogo, mówi się: „Bądź zdrowa!"
Tak zeszedł on; a będąc do ojców podobny,
Rzekł w duchu: „Zbójców wolę nad faryzeusze,
I wyklnę ich nad onych, i stworzę osobny
Zakon, i wyszlachetnię, i martwość poruszę -
Bo dość mi płazem dotknąć dzikiego zbrodniarza,
By z nim jako z rycerzem usiąść u ogniska.
Jestżem albowiem lorda syn? - czy arendarza,


Co dzieje wziął na wyszynk i patrzy, jak zyska?"
A mówiąc to, i pieśnią tak idąc, i czynem,
Bardzo nie cierpiał Anglii. - Był wiernym jej synem!

x0


lII


Kiedy tak pięknie mylił się szlachetny człowiek,
Któremu wraz szaleńca przyznano epitet,
Baczni o dzień, a mężni troskali się o wiek,
Uczeni zaś, jak zwykle, złożyli komitet.
Ten miał na celu, osłów ujuczywszy sporo,
Scjentyficzną uczynić po wyspach wycieczkę.
Idąc za czasu duchem, i z przyjazną porą,
I z poświęceniem, także z zapałem troszeczkę.


Siedmiu ich było: każdy nazwisko miał nowe
I osła swego - kilku albańskich hajduków
Za nimi szło, i namiot, i łóżka polowe,
I nieodstępne chłopcy od osłów i juków,
Których się razem z zwierzem najmuje w gospodach,
Nie dba w drodze i mało wspomina w rapsodach,
A celny mąż nazwisko miał: Amphipapyron.
Miał on systemat - wszystkim to było nietajne -
I miał przysłowie swoje, bardzo mu zwyczajne,
Które tak brzmiało: „mało-poprawny jak Byron",
I wydał ksiąg, oprawnych dobrze, liczbę dużą,
Bajkę napisał jedną przeciw systemowi
Lumbagiusa: gdzie żaby, skrzeczące przed burzą,
Znaczą przeciwne zdania, które bocian łowi -
Ten zaś bocian, niemało-poprawny jak Byron",
Nie jest bocian, lecz autor - sam Amphipapyron.
- Kto by jednakże myślał, że mędrzec takowy,
Jadący przeszłość ludu wykopywać z grobu,
Helladę marzy i jej biedny byt a nowy

Próbuje, i tradycji pyta jak sposobu,
Sposobu jak tradycji - i puls baczy żywy,
I popiół, i smętarne w ruinach pokrzywy,
I smutny jest, szukając, czy to smutek wieczny,
I wciąż bada się, ile łzę ma już dziejową?
A ile jest to zachwyt tylko niestateczny ?
A ile wiedza samą otrzymana głową ?
I kto by pracy takiej, ze Sfinksem łamania,
Widzem będąc, pozdrowił Amphipapyrona,
Nie widziałby, że własnej godności się kłania,
Albo jest kwiatem, który trącił o strzemiona
Jadącego na ośle! - Mędrzec ów ma plany,
Plany wyższe - on myśli, sprawozdaniem jakiem
Zagaić ów komitet, z powrotem zebrany ? - -
I jako przeciwnika okaże być żakiem,
Jak cały system jego powali - i które
Płody jego zniesławi, jak szczenięta bure.
Tymczasem laur czerwony tak zamyślonemu,
I orzech, i podobne coś winu dzikiemu,

Cieniami swymi chłody wiały w dzień upału;
Osły szły, chłopcy jukom wtórzyli pomału.


Był też i historiograf w onej ekspedycji:
Człek pracowity bardzo, pilny tak dalece,
Że tylko myślał naprzód o dziejów edycji,
Lecz nim gdzie dojechali, miał już wszystko w tece.
Tak rachmistrz dobry, który nie czeka godziny,
O wiele pierwej robiąc to, co się należy,
Słuszny jest - szkoda tylko, że cyfry nie czyny -
Lecz mniejsza - on napisał pierw - przybył i leży.


Nareszcie i graf Ponej, amator szanowny,
Naraził się na podróż przez poświęcenie:
Dedykowano jemu manuskrypt kosztowny

O kształcie monet. - Miał on monet doświadczenie

I kucharza - niekiedy piękny styl listowny;
Tudzież to go przed wszystkim zalecało silnie,
Że, bywało, jak powie, klaskają niemylnie.

Trzech przynajmniej za zdaniem swym porywał w sporze:
Trzech też miał sekretarzy. - Znano go na Dworze.


Był też i siódmy: mędrców z dawna siedem bywa,
I liczba to, jeżeli szczęśni , szczęśliwa -
Ten siódmy wszakże był to pisarz narodowy,
Flamand z rodu, tęskniący do dżdżystego nieba,
Do włosów blond, do znanej wódki jałowcowé,
Napojów, potraw pewnych, i pewnego chleba - -
Słowem, ktokolwiek z dala, na kiju oparty
Stojąc, patrzył na mężów onych karawanę,

Cóż widział ? - tło - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - – Tło było jako oko Marty,

Siostry Łazarza: modre, łzą po-osrebrzane,
Łzą morza. Ruin wiele, jak grobów, sterczało,
Kolumn wiele, panieńskie mających kibicie,
Zbłąkanych kolumn wiele gmachu gdzieś szukało -
I czczo było: czas mijał, pył padał - cóż życie? -


IV


Wcale nie powiem, z Aten jaka wieś została ?
Z Koryntu jakie sioło ? - przemilczę, gdzie skała,
Na której mech, choć dawniej był [tam] Areopag.
Partenon minę, wcale postąpię na opak,
I to, co opisane jest, co w sprawozdaniu
Niejednym brzmiało, o czym więc pióra poprawne
Kreśliły, i co w wieków spoczęło podaniu:

Niech, lekką ziemię mając, nie będzie mniej sławne!
- Owszem, na Kretę płynąc z mędrców karawaną,

Pójdę, gdzie oni pójdą, wstrzymam się, gdzie staną;
Pójdę, albowiem Muzy mojej jest przydomek
Sieroctwo - więc podniosę rzecz zapamiętaną,
Jako wieszcz poniewierki, i ostatnich ziomek -
I pisarz treści, co jest krzyżem przemazaną;
Jako ziomek na ziemi krańcu, brzegu morza,
Miedzy na grób starczącej, na szerokość łoża - -
A kto me pieśni, kiedyś rzucane zza świata
I pobite jak starych urn dzika mogiła,
Złoży duchem: jedna z nich będzie, i skrzydlata,
Co nazywa się popiół, lecz zwie się i siła.
I to zowie się życia toast - dalej w drogę!
Dopóki stać na skrzydeł parę, lub ostrogę!


V


Ileż papieru za mną zostało? - a ile
Poczernił go atrament przez lat gorzkich tyle ?
Tak myślałem, gdy Muzy mej szedłem polotem,
Po górach, za siedmiorga onych karawaną,
Marząc, że jeśli piękną spotkam rzecz nieznaną,
Sam do pióra się wezmę, napiszę jej o tem -
Nieba jej poszlę szmatkę, gdy na Olimp wnijdę,
A grom zatrzęsie wielkim lazuru namiotem -
Albo jej gwiazdę poszlę, jak Eumenidę
Złotowłosą, lub łzę jej włożę w list - a ona
Odbierze łzę, gdy będzie bardzo roztargniona -

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -


VI


Na Kretę gdy przybyli - gdzie ziemia jest wzdętą
I płyt marmuru starczy - kopać rozpoczęto;
Ufni, że żaden garnek zbity, ani jaka

Fibula rdzą zielona, ni ziarnek kołpaka,

Ni stilus krzywy wymknąć się im nie potrafi,
Lecz wszystko się popisze i uparagrafi.

- Kopią więc dzień: deszcz upadł, z czego Graf korzysta,
I siedli przy dwóch stołach, i - zagrali w wista.

Zaś Historiograf kończył naprzód sprawozdanie,
Styl gładząc. - Weszło słońce. - Dalej znów kopanie:
A było zbrojnych w rydle dwunastu Mainotów,
Którzy ludem silnym, mówiącym niepłynnie,
W śmiechu jeno, podobnym do dalekich grzmotów;
Lecz chłop ateński przy nich wygląda dziecinnie,
Tak że raz wraz, gdy patrzysz na one postacie,
To ci się zda, że Herkul, zeszedłszy z wysoka,
Przebrał się, i zamieszkał w pochylonej chacie,
I milczy, aby ustrzec się ludzkiego oka -
Do dni, o których pierwej cisza jest głęboka.

- Mainoty kopią. - Nasi podróżni z daleka
Siedli, symbola w ręku mając naukowe,
Gdy piasek, popiół, gruzy - płynęły jak rzeka
Czasu. - Urn kilka, medal, ogniwa brązowe,

Tu, tam, prysnęły w tydzień po otwarciu ziemi,

A w dwa tygodnie izba z drzwiami ogromnemi

I gmach podziemny wyjrzał, stawiony na skale,

Groty mającej w sobie, krużganki i sale.

- I nieznanego wielkie powietrza wyziewy
Buchnęły, i dni cztery szły jako kolumny
Białe dymu, nie mając powonienia trumny,
Lecz jako wiatr cichymi trzęsąc biało-drzewy.

O czym Mainoty swoje przypowieści rzekli,
Wyziewom onym dając lakoński epitet,

Podróżni zaś do domów na czas się uciekli

I wwista grali - przy czym złożyli komitet.


VII


I koniec - resztę znajdziesz w sprawozdaniu onych,
Którzy wrócili do dom, księgi uczyniwszy;
zaś portretowani w kształtach zamyślonych,
Wszyscy siedm: każdy z wszystkich razemnajszczęśliwszy.


Tymczasem, nad otwartej ziemi wywrotami,
Księżyc wypłynął biały na niebo bezchmurne,
I w gmach wglądając, krzywo zaparty wrotami,
Czaszek wysrebrzał resztki, przelewał się w urnę,
Bruk stary blachą niby z ołowiu powlekał:

Lis wchodził tam - i pasterz przed burzą uciekał.


Gdzie przeto na wskroś wszystko było już zbadane,
Objęte inwentarzem, stylem okrzesane,
Lubiłem chadzać w pustkę po kaligrafii,
Pewny, że nic nie spotkam z onego łańcucha
Dziejów, co porządkuje się i paragrafi
W muzeach - że nie znajdę już nic - oprócz ducha.
Jakoż bywało: pójdę między te zwaliska,

O filhellenach marząc, przez Grecję zdradzanych,
I myślę, czy nie skradli im drzew do ogniska,

By odprzedać na powrót po cenach zwiększanych1;

I myślę, czy w tej ziemi dłuta i marmuru

Z kilku desek postawią im pomnik u muru?2
I myślę: że zmartwychwstać jest bolesnym trudem,
Pracą człowieka, z Bożym dokonaniem - cudem! -


A kiedy tak myślałem raz, w ciemnym obszarze
Kształt dostrzegłem leżący w księżyca promieniu,
I ów zoczywszy, jako zmarłego na marze,
Klękiem - i przeszła chwila w modłach, czy w milczeniu ?
Czy w trwodze ? - nie wiem - - - - - - - - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - On zaś podniósł się, jakoby

Zgony snami, a łożem stały się już groby,
Człowiek zaś, jakby zawsze był, i będzie zawsze
Tylko odmieniał miejsce na coraz łaskawsze.
Więc, wstawszy tak, nie dziwił, ni był zadziwiony -
Jedno mi rzekł akcentem greckich Eumenid:
Spocząłem i powracam, bądź mi pozdrowiony
I pożegnany - mówi ci to Epimenid" -
I poszedł. - A jam myślał: więc już z tej ruiny,
Miary, napisy, garnki i otrzaski ćwieka
Starego - i pogniłe zebrawszy wawrzyny,

Nic - nic nie zaniedbanonic - - - - - - - - - -

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - oprócz człowieka!