w kontekście wyrazów (0 oznacza kontest fiszki).

Kochany Teofilu!.


I


Na bałwochwalczą użalać się praktyczność zarówno można słusznie i bezowocnie, albowiem przynosi to gorycz obecnych chwil, lubo nie wiem, czyli dla przyszłości co zyskuje?... Szczęśliwy raczej ten, czyje użalenie się donośne i otwarte jest na rynku, godząc w rdzenną zasadę błędu publicznego, ale które w poufności i nie na rynku oszczędza smętku i po­błażliwość codziennego pokoju zachować umie. Nikt zaiste nie sarkał częstotliwiej na bałwochwalstwo, ile to mógł i czynił Izrael - wszelako niemniej częstotliwie, lubo bez-posągową Jehowy postać nie obrażał Izrael ryciną kamienną i brązową, jednakowoż w żydowskich swych pre­tensjach i pojęciach u-bałwochwal!...

- -Tu (dla zmiany i zwrotu periodów) przychodzi mi na myśl wyrażenie napotkane w jednym z współczesnych polskich Czasopismów, gdzie recenzent, po zastanowieniu się głębokim nad dziełami słynnego autora, mówi: Pogadawszy o wewnętrznej wartości... etc. ..."

Upuściłem dziennik na ziemię i nie czytałem dalej - albowiem - doprawdy że jeżeli o wewnętrznej wartości, toć nie pogadawszy", lecz po-mó-wiwszy... któż o wewnętrznej wartości gawędzi?!...


II


Pogadawszy" przeto o rzeczach smętnych, to jest o bałwochwal­stwie wieku obecnego, przejdźmy do przypowieści dwóch z narodu,

gdzie eksploatacje kolei żelaznych i fabryk dymy, i kupiectwo mniej zapowietrzyły niż gdzie indziej arkadyjską aurę wiosenną!...

Powieści dwie takowych skreślić życzyłbym sobie i uskuteczniłbym to był dawno, gdybym stosowny dar powieściopisarski miał lub zdobył. Tak niejedną treść godną wspomnienia napotyka przecież człowiek na świecie, lubo przejrzał pierwej wszystkie żywoty mężów wielkich, spisane przez greckiego Plutarcha lub orientalnego powieściopisarza Czajkowskiego (żywoty, które tenże w swymhultajskim-Plutarchu" niedawno zgro­madził).

Alić fortunni , którzy, dar pisarski posiadłszy zupełnie, wiedzą, który przedmiot, w jaki ustawić sposób?... Takowych pisarzy bynajmniej nie utrudzi z jednej strony sarkać na bałwochwalstwo-przemysłowe zagranicznych ludów, z drugiej poetyzować nasze święte tradycje, często w języka samego monumentach zakopane jako żelazne słupy. Na przykład śliczne owe wyrażenie, datujące się od czasów, kiedy jeszcze na zamkach miano katy w pogotowiu i kiedy się wołało na hajduków: Dae go katu!" - albo wyrażenie równie piękne: Pchnij tam CZŁOWIEKA z listem" - albo inne jeszcze temu podobne: Ruszaj (precz) z Bo­giem!..."

To wszystko zaś ani bałwochwalstwem, ani bluźnierstwem nie jest, skoro się otoczy kwiatami bzu - i wonią malin - i zielonością -

Tak - - w ostatnich zakątach ogrodów polskich zawsze kąty za klom­bami, na końcu ścieżek wąskich, gdzie chłodny cień i jagód czerwoność, i woń dzikiego bzu mieszają się z bardzo płaskim nieporządkiem i ze zgni­lizny brzydkością - - tam, mówię, nie wiesz, jako stąpić nogą, ale tam czer­wienieją maliny w cieniu Uścia i tam brzydko jest i ślisko, lecz sielsko i arcy-poetycznie!

Cokolwiek zaś jest własne, sielskie, zielone i upoetyzowane, to zaiste że święte jest - będąc swoim!... nieprawdaż? (Czyli w takowy to sposób na Ostateczny Dzień pod sierpami anielskimi ocenioną będzie wszelka prawda?... i dystrybucja ducha-prawdy czyliż tak ważoną będzie?... tego ja nie wiem!)

III

Pogadawszy" przeto o wewnętrznej wartości bałwochwalstwa, uważał­bym za rzecz arcygodną rozpatrzenia się, jak dalece u ludów, które posta­ciowały bóstwa swoje, a które więc nie w samym tylko języku i lite­raturze, lecz w plastycznej sztuce wszelakiej pozostawiły ślady mniemań swoich - jako (mówię) zupełnie co innego u ludów owych wybrzmiewa i oznacza wyraz bałwan"?!...

Zaiste tam, gdzie mniej w posągach i plastyce, a więcej w życiu, ludziach i geście ich codziennym usiłowano ogarnąć sfery niebieskiej, tam też i bał­wany" w tychże względach uważać, oceniać lub poszukiwać jest logiczna. Temu gwoli nadmieniło się zaraz na początku niniejszego pisania: że lubo nikt częstotliwiej od Izraela nie użalał się na bałwochwalstwo ludów, wszelako sam pojęcie Jehowy izraelskiego wielokrot­nie ubałwochwalił!!..

Wróćmy jednakże do zamierzonego planu dwóch powieści za­równo fantastycznych jak wiarogodnych.


IV


Wiadomo jest wszystkim sąsiadom i nie-sąsiadom, Benedykt Ostoja porwany został czymś i że się coś z nim dziwnego stało, ale mało kto badać zamierzył lub wierzytelnie skreślił, co takiego i jak stało się?

Benedykt Ostoja, z gruntu poczciwiec i domator, co niedziela zwykł był siadywać w oknie z fajką długą. Żona jego, zacna Scholastyka Ostoja, należała do owych matron cichych, które w nieustannym zatrudnieniu znaj­dują jakoby pacierz długi, równym płynący szmerem, i nie zwracający na się uwagi ludzkiej, jak strumienie miejsca rodzinnego. Że Benedykt co niedziela zwykł był oględnie i czysto golić brodę i cały się zlewać zimną wodą, co długiego czasu wymagało, przyjęte więc było od lat trzydziestu kil­ku, wstawała raniej Scholastyka i, obiegłszy sypialnie dziewek służeb­nych, prowadziła dwór cały, ubrany w świąteczne stroje, do kościoła. Wi­dywano tak co dni sześć chór tych niewiast służebnych, rosłych jako topole

i topolową aleją stąpających po operlonym rosą piasku. Zaś jeżeli widz wstecznie obrócił głowę, dostrzegał i Benedykta długą fajkę w oknie dolnym albo brodę na pół omydloną przed zwierciadłem blisko tegoż okna stojącym. Scholastyka Ostoja i dwór cały modlili się tymczasem za Jegomości, bo tak przyjęte było od lat z górą trzydziestu kilku, i bywało, że kiedy wszyscy do dworu powracali, nieraz Jegomość witał Imość, gładząc palcem brodę swoją ślicznie wygoloną.

Oto - i tak na razie jakże coś nie porwie Benedykta, jakże nie zacznie Benedykt tam i owdzie różne rozpowiadać rzeczy - co to się stało ? -nie wie nikt. Tylko sąsiedzi zrewidowali rzecz i przekonali się, że Benedykt Ostoja jest mistyk...

Jak mistyk, to i mistyk... tego nikt nie wyperswaduje-tylko: mistyk... i koniec.

Zdarzenia tego, lubo wielce znanego w okolicy, ani roztrząsać, ani nawet szczegółowiej opisać piórem moim nie umiem. Lecz ukrywać nie mogę, że Benedykta duszy obraz przypominał mi owe flamandzkich mistrzów zeszłego stulecia obrazy święte, gdzie nie dosyć w ascezie ćwi­czony pęzel nakreślił był anioły zdrowia pełne i rumiane na obliczach swoich, które biorą Świętego w sposób nie dosyć harmonijnie przez mistrza zro­zumiany, ale które, raz dobrze swoją rzecz ująwszy, niosą w górę -

Zaś uchwycony tym przypadkiem zdaje się sam podrywać tam i owdzie, jak zastarzały w strzelbie nabój, ale postacie flamandzkie, które go wzięły, trzymają krzepko i - jak go raz ujęły - niosą!


V

Mamże skreślić i drugiej plan powieści, a którą szeroko i głęboko opisał­bym był, gdybym powieściopisarskie miał talenta?

Druga powieść moja nie dotyczy już pojedynczej osoby, jak Benedykt i porwanie jego, ale odnosi się raczej do interesu ogólnego, mianowicie zaś zdaje się ona dotyczyć kwestii czasu i dystrybucji-słowa. Wszyscy wiedzą np., że w słynnym biurku pani Telimeny coś zaczęło trzeszczeć: ależ co?... - „that is the question"... Rzecz jest takiej osnowy.

Telimena od lat trzydziestu kilku wszystko chowała na pamiątkę!...

Kiedy zaś ostatecznie sama została wykradzioną i uwięzioną gwałtownie do sycylijskiego zamku, stało się, zakupił słynne jej biurko Grzegorz Pery-frazowiczj człowiek uniwersalny (który to, skoro Tajemnice Paryża wyszły z druku, napisał był Tajemnice Kałuszyna, a gdy Wiktor Hugo wydał swoich Pracowników morskich, Peryfrazowicz Grzegorz pojechał wraz do Gdańska, i - że nigdy nie mógł chodzić prosto na nogach swoich - prze­zwany tam został Admirałem) - owóż słynne biurko Telimeny skoro przeszło na własność Admirała... cóż nastąpiło?...


VI


Jednego razu o wieczorze, jakże (mówię) coś nie zacznie trzaskać w na-pakowanym biurku... Kiedy?... kiedy?... Oto właśnie że w chwili onej wcale głębokiej, skoro Admirał przedsiębrał dziełko nowe pod tytułem: Fragmenta pośmiertne - nie iżby sobie żywot ukrócić rad albo z duchy roz­mawiał, ale że właśnie pisma pośmiertne słynnego poety jednego, drugiego i trzeciego z druku wyszły.

na razie całe się biurko Telimeny rozpuknie i rozedrze czerwonymi wiórami mahoniowymi z dziwnym łoskotem... Księżyc świecił bladawo zza firanek - lampa na stole drżałatrzydzieści kilka lat pamiątek, łez, pism, prac, westchnień i zasuszonych kwiatów różnych terało się po ziemi wśród czerwonych mahoniowych wiórów... i koniec.



- - Pozdrów w imię moje, kochany Teofilu, Dzwonnicę Giotta i na­giego Dawida przed Starym Zamkiem: pozdrowisz wszystko, co oryginalne w Erze - a co oryginalne? to jedynie pracowite i czujne.


Czerwca, 1866-0, Paryż